FRAGMENT
Dzisiaj Antek wrócił z szarą twarzą. Poszedł się umyć, a ja siedziałam jak na szpilkach. Przyniosłam z centrum Hyundaia świeże sushi, otworzyłam białe wino i czekałam. Przebrał się w jukatę, tę jakby piżamę na upały, i usiadł na kanapie z ciężkim westchnieniem. – Stało się coś? – Nic, o czym bym nie wiedział – odpowiedział dziwnie. – Ale… coś w pracy? – zgaduję, bo on ma zacięte usta i milczy, i tylko sięga po wino, i wypija niemal duszkiem drugi kieliszek. Milczy. Milczy. Milczy. – Tosieńku, bo jak cię trzepnę pantoflem – mówię łagodnie i ciepło – to spadniesz z kanapy. Mów! Bo ja ci tu na zawał zejdę. Zabiłeś kogoś?! Wreszcie się zaśmiał krótko i nerwowo. Kiwa głową. Zbiera się. – Skończę… skończymy ten statek i finito. – No, ale jakie finito? – E–ME–RY–TU–RA – przesylabizował wściekły i dodał, zwracając się do mnie: – Marianna, jestem starym niepotrzebnym fachowcem… Kurczę! To jak nokaut! Niby wiedziałem, że kiedyś. Ale już? JUŻ? Milknie i smutnieje. Znów patrzy w okno – A kiedy kończycie statek? – Za rok, może trochę szybciej, ale tak mniej więcej – odpowiada głucho. Widzę, jaki jest nieswój, widzę, jaki to nokaut. Odchyla się na oparcie, zakłada ręce za głowę i zamyka oczy. Cierpi. Drży mu lewa dziurka od nosa. – To… ostateczne? Nie ma… – Nie, nie ma – przerywa mi. – Nie ma szans. Jestem za stary. Skończył się mój termin przydatności. Kurwa! Pierwszy raz słyszę, że klnie. Pierwszy raz mnie przeprasza. Wychodzi na loggię, staje mocno na rozstawionych nogach i… widzę, jak mu drżą ramiona. Męskie gorzkie łzy. To łzy bezsilności, niezgody i złości. Czekam chwilę i podchodzę. Albo mnie odtrąci, albo przytuli. Obejmuję go w pasie. – Tak się czułam ponad dwa lata temu po reorganizacji redakcji, gdy mnie nikt nie chciał. Wiem, jak to boli. – A ja nie umiałem ci współczuć, przepraszam – mówi nosowo. – Umiałeś. Z litości mnie tutaj ściągnąłeś. Kochany jesteś. – Teraz to ja ci dam kapciem. No jakiej litości?! Ściągnąłem cię, bo fajna jesteś. Boże, jak to dobrze, że jesteś, bo inaczej chyba rzuciłbym się z balkonu. – Niedaleko byś doleciał. To pierwsze piętro, więc złamałbyś nogę albo szczękę i tyle. Tak tęsknisz za szpitalną koreańską strawą? Ufff. Roześmiał się. Połą jukaty otarł łzy i przytulił mnie mocniej. – I co ty tu robisz ze starym dziadem? – Oj, Tosiek… Stoimy tak na loggii. Pootwierałam okna, zza moskitier wlatuje lekki wieczorny wiatr od morza, od stoczni. Mój biedak, jak on to przeżywa!To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj