Do księgarń trafiło właśnie nowe wydanie Odysei kosmicznej 2061 autorstwa Arthura C. Clarke'a. Mamy dla was fragment tej książki.
W tamtych latach, chociaż skutki stały się widoczne dopiero później, polityczne płyty tektoniczne poruszały się równie nieubłaganie jak geologiczne, lecz w pewien sposób odwrotnie, jakby dla nich czas biegł wstecz. Na początku dziejów lądy Ziemi tworzyły jeden superkontynent, Pangeę, która przez eony podzieliła się na szereg mniejszych obszarów. Podobnie i gatunek ludzki dzielił się w miarę biegu historii na niezliczone plemiona i narody. Teraz zaś to wszystko zdawało się wracać do stanu pierwotnego, dawne podziały językowe i kulturowe zaczęły się rozmywać.
Tak naprawdę Lucyfer tylko przyspieszył proces, który zaczął się dziesiątki lat wcześniej, gdy nadejście ery odrzutowców wywołało eksplozję światowej turystyki. Niemal w tym samym czasie, co oczywiście nie było przypadkiem, satelity i optyka światłowodowa zrewolucjonizowały sektor łączności. Wraz z historycznym zniesieniem opłat za połączenia międzystrefowe 31 grudnia 2000 roku każda rozmowa telefoniczna stała się lokalna, rasa ludzka zaś powitała nowe tysiąclecie jako odradzająca się, wielka i namiętnie plotkująca rodzina.
Jak w większości rodzin, nie zawsze panował w niej spokój, ale te spory nie zagrażały już całej planecie. Podczas drugiej i ostatniej wojny z wykorzystaniem ładunków atomowych użyto nie więcej bomb niż podczas pierwszej. Były to dokładnie dwa ładunki i chociaż oba okazały się o wiele silniejsze niż te zastosowane przed ponad pół wiekiem, liczba ofiar okazała się znacznie niższa, ponieważ wykorzystano je do zniszczenia słabo zaludnionych obszarów instalacji naftowych. W tym momencie Wielka Trójka: Chiny, USA i Rosja zadziałały z godną pochwały szybkością i mądrością, zamykając szczelnie strefę konfliktu do chwili, gdy jego pozostali przy życiu uczestnicy nie odzyskali rozsądku.
W tamtym dziesięcioleciu wielka wojna między mocarstwami była już czymś niewyobrażalnym, całkiem jak ewentualna bitwa między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi wiek wcześniej. Nie było to spowodowane jakąś ogromną zmianą na lepsze natury ludzkiej, trudno byłoby też wyłonić jeden odpowiedzialny za to czynnik, może poza zwykłą zasadą, żeby wybierać raczej życie zamiast śmierci. Ta maszyneria na rzecz pokoju nie została nawet przez nikogo świadomie zaplanowana, niemniej gdy politycy odkryli jej istnienie, uznali ją za pożądaną i nie przeszkadzali jej działać.
Ruch „Zakładników Pokoju” też nie został wymyślony przez żadnego polityka czy idealistę dowolnego wyznania. Nawet sama nazwa została ukuta dopiero długo po tym, gdy ktoś to zauważył, uświadamiając ludzkości, że w dowolnej chwili można było doliczyć się stu tysięcy radzieckich turystów w Stanach Zjednoczonych i jakiegoś pół miliona amerykańskich w Związku Radzieckim. Przy czym większość z nich tak samo jak w domu narzekała z upodobaniem na systemy wodnokanalizacyjne.
Co zaś jeszcze ważniejsze, w obu grupach było nieproporcjonalnie wiele osób o wysokiej pozycji społecznej, synów i córek bogatych rodzin, potomków ludzi z kręgów władzy i wpływów.
A nawet gdyby ktoś bardzo chciał, nie można już było zaplanować wojny na dużą skalę. Lata dziewięćdziesiąte oznaczały nadejście ery jawności, gdy co bardziej przedsiębiorcze koncerny medialne zaczęły wystrzeliwać własne satelity ze sprzętem fotograficznym o parametrach porównywalnych z tym, czym przez ostatnie trzydzieści lat dysponowały siły zbrojne. Pentagon i Kreml były wręcz wściekłe, ale nie miało to większego wypływu na poczynania Agencji Reutera i Associated Press czy czuwających dwadzieścia cztery godziny na dobę kamer Orbitalnego Serwisu Informacyjnego.
Wprawdzie do 2060 roku świat nie został całkowicie rozbrojony, jednak powszechne pacyfistyczne nastawienie pozwoliło na objęcie pozostałych jeszcze pięćdziesięciu ładunków nuklearnych międzynarodową kontrolą. Było zaskakująco mało głosów sprzeciwu, gdy popularny monarcha Edward VIII został wybrany na pierwszego prezydenta planetarnego. Tylko dziesięć krajów odcięło się od tego kroku. Najbardziej znacząca była wśród nich wciąż uparcie neutralna Szwajcaria (której restauracje i hotele i tak witały przedstawicieli nowej administracji z otwartymi ramionami), ale były też fanatycznie niezależne Falklandy, opierające się wszelkim próbom podejmowanym przez Brytyjczyków i Argentyńczyków, żeby jednak przejąć kontrolę nad wyspami.
Demontaż ogromnego i wielce pasożytniczego przemysłu zbrojeniowego wywarł olbrzymi i bezprecedensowy, chociaż czasem kłopotliwy wpływ na rozwój światowej gospodarki. Deficytowe surowce przestały znikać w czarnej dziurze, a genialne talenty inżynierskie zamiast dziełem zniszczenia mogły się zająć naprawą zniszczeń i odbudową tego wszystkiego, co przez stulecia było zaniedbywane.
Jak i budową nowego świata. Ludzkość odnalazła wreszcie „moralnie akceptowalny odpowiednik wojny” — wyzwanie zdolne wchłonąć wszystkie nadwyżki ludzkiej energii, i to o tysiąclecia wcześniej, niż ktokolwiek śmiał marzyć.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h