Ogród Ramy - opis i okładka
Rama II przetrwał atak rakietowy z Ziemi i opuścił Układ Słoneczny, a wraz z nim troje członków załogi Newtona. Nicole des Jardins, Richard Wakefield i Peter O’Toole są sami, zdani na własne siły i pozbawieni przyszłości. Na przekór wszystkim przeciwnościom starają się jednak przeżyć i poznać tych, którzy zadecydowali o ich losie. Ku ich zaskoczeniu Obcy, badający inteligentne gatunki przemierzające kosmos, decydują, że powinni wrócić i spotkać się z mieszkańcami swojej planety. Czy to nadzieja na Nowy Eden, czy wręcz przeciwnie ‒ zapowiedź piekła?Ogród Ramy - fragment książki
Podziękowania
Wiele osób przyczyniło się znacząco do powstania tej książki. Jedną z najważniejszych był nasz redaktor Lou Aronica, którego wczesne uwagi wpłynęły na strukturę powieści, a wnikliwa redakcja pozwoliła nadać jej ostateczny kształt. Gerry Snyder, nasz przyjaciel i prawdziwy człowiek renesansu, znów okazał się niezmiernie pomocny, rozwiązując duże i małe problemy natury technicznej, natomiast nad wiarygodnością opisów medycznych czuwał doktor Jim Willerson. Za wszelkie błędy i nieścisłości odpowiadają jednak wyłącznie autorzy. Na początkowym etapie Jihei Akita zadał sobie trud, by znaleźć odpowiednie miejsca dla japońskich scen książki, i dostarczył nam wiele cennych informacji o historii oraz zwyczajach swojego kraju. Z kolei Watcharee Monviboon dała się poznać jako znakomity przewodnik po Tajlandii. Powieść w dużej mierze opisuje świat widziany oczami kobiet, pokazując, jak one myślą i czują. Zarówno Bebe Barden, jak i Stacey Lee zawsze chętnie odsłaniały przed nami tajniki kobiecej duszy. Szczególne podziękowania należą się pani Barden za jej wkład w postać i twórczość Benity Garcíi. Stacey Kiddoo Lee na wiele sposobów przyczyniła się do zaistnienia Ogrodu Ramy, lecz najważniejsze było jej bezinteresowne wsparcie całego projektu. W czasie powstawania książki Stacey urodziła czwartego syna, Travisa Clarke’a Lee. Dziękuję ci za wszystko, Stacey.DZIENNIK NICOLE
Rozdział 1
29 grudnia 2200
Dwa dni temu o 10.44 czasu Greenwich przyszła na świat Si mone Tiasso Wakefield. Było to niezwykłe przeżycie. Zawsze wydawało mi się, że wiele już w życiu przeżyłam, ale ani śmierć matki, ani zdobycie złotego medalu na igrzyskach w Los Angeles, ani trzydzieści sześć godzin spędzone z księciem Henrykiem, ani nawet narodziny Geneviève nie sprawiły mi takiej radości i nie przyniosły takiej ulgi jak pierwszy płacz Simone. Michael był przekonany, że dziecko urodzi się w Boże Narodzenie. Na swój uroczy sposób oznajmił, iż wierzy, że „Bóg da nam znak” i że nasze „kosmiczne dziecko” przyjdzie na świat w dniu narodzin Jezusa. Richard kpił trochę z tego; mój mąż zawsze to robi, gdy Michael zaczyna wygłaszać płomienne kazania. Ale kiedy w Wigilię poczułam pierwsze silne skurcze, nawet Richard niemal się nawrócił. Noc przed Bożym Narodzeniem udało mi się przespać. Tuż przed przebudzeniem miałam sugestywny sen — spacerowałam nad stawem w Beauvois, bawiąc się z moją kaczuszką Dunois i towarzyszącymi jej dzikimi krzyżówkami, gdy nagle usłyszałam, że ktoś mnie woła. Jakaś kobieta powiedziała, że poród będzie bardzo trudny i że muszę być silna, jeśli chcę, aby moje drugie dziecko przyszło na świat. W Boże Narodzenie podarowaliśmy sobie skromne prezenty, które każde z nas w tajemnicy „zamówiło” u Ramów, a potem zrobiłam Richardowi i Michaelowi wykład o trudnościach, jakie mogą wystąpić przy porodzie. Myślę, że Simone rzeczywiście przyszłaby na świat w Boże Narodzenie, gdyby nie moja świadomość, iż żaden z mężczyzn nie jest jeszcze gotowy, by pomóc mi w razie poważnych problemów. Niewykluczone, że siłą woli przesunęłam poród o dwa dni… Jedną ze spraw, o których rozmawialiśmy w Boże Narodzenie, był poród pośladkowy. Już od kilku miesięcy, gdy mała mogła jeszcze ruszać się w brzuchu, byłam niemal pewna, że ułożona jest nieprawidłowo. Wydawało mi się jednak, że na tydzień przed tym, nim przyjęła pozycję do porodu, zdołała się obrócić… Miałam rację, ale tylko częściowo. Rzeczywiście obróciła się głową w stronę kanału rodnego, ale jej twarz skierowana była w górę, w stronę mojego brzucha, i czubek główki został boleśnie ściśnięty w miednicy. W szpitalu na Ziemi lekarz prawdopodobnie zdecydowałby się na cesarskie cięcie, z pewnością natomiast starałby się uniknąć zagrożenia życia płodu i za pomocą robotów usiłował obrócić głowę Simone. Potem ból stał się nie do wytrzymania. Pomiędzy silnymi skurczami wpychającymi główkę dziecka w niepoddające się kości usiłowałam przekazać krzykiem Michaelowi i Richardowi, co powinni robić. Richard był niemal nieprzydatny. Nie mógł znieść tego, że cierpię („nie mogłem poradzić sobie z całym tym bałaganem” powiedział później), i zupełnie nie nadawał się do pomocy przy episiotomii czy użyciu prowizorycznych kleszczy, które dostaliśmy od Ramów. Na szczęście kochany Michael, ocierając pot z czoła — choć w pomieszczeniu wcale nie było gorąco — mężnie wykonywał moje nie zawsze logiczne polecenia. Skalpelem z mego zestawu rozciął mnie nieco szerzej i po chwili wahania spowodowanej intensywnym krwawieniem trzymał już w kleszczach główkę Simone. Za trzecim razem udało mu się jakoś wcisnąć ją z powrotem i obrócić twarzą w dół. Mężczyźni krzyczeli z radości, ja natomiast próbowałam skoncentrować się na regularnym oddychaniu, obawiając się, że stracę przytomność. Ale mimo nieustającego bólu także pozwoliłam sobie na okrzyk radości, gdy po kolejnym potężnym skurczu poczułam, że dziecko przyszło na świat. Jako ojciec Richard dostąpił zaszczytu przecięcia pępowiny. Po tym zabiegu Michael podniósł dziecko, żebym mogła je zobaczyć. — To dziewczynka — powiedział ze łzami w oczach. Położył ją delikatnie na moim brzuchu, a ja podparłam się na łokciach, by na nią spojrzeć. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest uderzająco podobna do mojej matki. Nie zasnęłam, dopóki nie urodziłam łożyska i z pomocą Michaela nie zaszyłam tego, co wcześniej przeciął. Potem opadłam z sił. Nie pamiętam wiele z tego, co działo się w kolejnych dwudziestu czterech godzinach. Byłam tak zmęczona porodem — skurcze co pięć minut zaczęły się j e d e n a ś c i e g od z i n przed tym, jak Simone przyszła na świat — że niemal bez przerwy spałam. Moja córeczka chętnie pije mleko, a Michael twierdzi, że raz czy dwa karmiłam ją nawet w półśnie. Pokarm napływa mi, gdy tylko mała zaczyna ssać. Po każdym karmieniu Simone wygląda na zadowoloną. Jestem szczęśliwa, że mogę karmić ją piersią — obawiałam się, że będę miała ten sam kłopot co z Geneviève. Jeden z mężczyzn zawsze jest w pobliżu, gdy się budzę. Uśmiechy Richarda są trochę wymuszone, ale i tak sprawiają mi wiele radości. Kiedy nie śpię, Michael natychmiast podaje mi Simone lub przystawia do piersi. Poza tym nosi ją na rękach i kołysze, nawet gdy mała płacze, ciągle mrucząc pod nosem: „Ona jest śliczna”. W tej chwili Simone śpi obok mnie zawinięta w quasikoc zrobiony dla nas przez Ramów. (Bardzo trudno przekazać naszym gospodarzom, czym jest materiał, a największe kłopoty sprawiają takie pojęcia jakościowe jak „miękki”). Simone rzeczywiście jest podobna do mojej matki. Ma ciemną skórę, ciemniejszą chyba nawet niż ja, kruczoczarny kosmyk włosów na głowie i brązowe oczy. Z powodu ciężkiego porodu jej główka nie jest zbyt kształtna i trudno powiedzieć, żeby była śliczna. Jednak Michael ma rację. Simone j e s t śliczna. Dostrzegam piękno ukryte w tym kruchym, czerwonym jeszcze stworzeniu, które tak szybko oddycha. Witaj na świecie, Si mone Wakefield.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj