* * *

Komercjalizacja biologii molekularnej to najbardziej szo­kujące wydarzenie w całej historii etyki badań naukowych. Nastąpiła ona zdumiewająco szybko. Na przestrzeni czterystu lat, które upłynęły od czasów Galileusza, badania naukowe prowadzono zawsze swobodnie i otwarcie, dociekając, jakimi prawami rządzi się przyroda. Od zarania dziejów naukowcy nie zamykali swojej działalności w granicach państw, stojąc ponad polityką, nierzadko nie zwracając uwagi na toczone przez ich kraje wojny. Buntowali się ponadto przeciwko tajności badań, ściągając brwi nawet na myśl o patentowaniu własnych odkryć, mieli bowiem poczucie, iż pracują dla dobra całej ludzkości. Przez wiele pokoleń odkrycia naukowe rzeczywiście prowa­dzone były w pewnym sensie bezinteresownie. Kiedy w 1953 roku dwaj młodzi brytyjscy badacze, James Watson i Francis Crick, odkryli strukturę DNA, ich dzieło okrzyk­nięto triumfem ludzkiego ducha, zwieńczeniem wielowiekowych dążeń człowieka do zrozumienia świata w sposób naukowy. Z ufnością oczekiwano, że będzie ono kontynuowane dla pożytku ludzkości, a nie czyichś partykularnych interesów. Tak się jednak nie stało. Trzydzieści lat później niemal wszy­scy naukowcy zajmujący się dziedziną zapoczątkowaną przez Watsona i Cricka poświęcali się działalności o zupełnie innym charakterze. Badania w zakresie biologii molekularnej stały się zakrojonym na szeroką skalę przedsięwzięciem komercyjnym, w które inwestuje się miliardy dolarów. Jego początek można datować nie na 1953 rok, ale na kwiecień 1976 roku. Wtedy to odbyło się słynne spotkanie Roberta Swanso­na, inwestora zajmującego się kapitałem wysokiego ryzyka, z Herbertem Boyerem, biochemikiem z Uniwersytetu Kalifornij­skiego. Założyli wspólnie przedsiębiorstwo, którego celem było komercyjne wykorzystanie opracowanej przez Boyera techniki łączenia genów. I nagle wybuchło coś na kształt gorączki złota. Niemal co tydzień ogłaszano powstanie nowej firmy, genetycy ustawiali się w kolejce po zatrudnienie w komercyjnych przedsiębiorstwach. W 1986 roku w radach firm biotechnologicznych zasiadało już co najmniej trzysta sześćdziesięcioro dwoje naukowców, z tego sześćdziesięcioro czworo członków amerykańskiej Akademii Nauk. Liczba tych, którzy mieli udziały w spółkach lub byli ich konsultantami, była kilkakrotnie większa. Należy podkreślić, jak znacząca stała się opisywana zmiana podejścia do badań. W przeszłości badacze zajmowali się czy­stą nauką, spoglądając na biznes z góry. Ich zdaniem pogoń za pieniędzmi była zajęciem nieciekawym z intelektualnego punktu widzenia, godnym handlarzy. Badaniami dla przemysłu – nawet w tak prestiżowych ośrodkach jak Laboratoria Bella czy IBM – zajmowali się jedynie ci, którzy nie zdołali znaleźć posad na uczelniach. Dlatego naukowcy z prawdziwego zdarzenia z za­sady patrzyli krytycznie na przemysł oraz na pracę tych, którzy starali się znaleźć konkretne zastosowania dla wyników badań naukowych. Ta zadawniona niechęć sprawiała, że pracujący na uczelniach naukowcy starali się trzymać z dala od hańbiących ich zdaniem związków z przemysłem. Kiedy tylko podejmo­wano debatę nad zagadnieniami technicznymi, łatwo było o naukowców, którzy prowadzili ją na najwyższym poziomie, niezainteresowani konkretnymi rozstrzygnięciami. Wszystko to odeszło w przeszłość. Dziś jest bardzo niewielu biologów molekularnych niezaangażowanych w biznes, jak rów­nież niekomercyjnych instytucji badawczych. Wciąż prowadzi się badania genetyczne, i to w bardziej szaleńczym niż kiedy­kolwiek tempie, robi się to jednak w tajemnicy i w pośpiechu, dla zysku.

* * *

Nic dziwnego, że w takim klimacie powstała firma o ogromnych ambicjach: International Genetic Technologies, Inc. z Palo Alto. Nie dziwi też, że nikt nie zwrócił uwagi na katastrofę, do której dopro­wadziła działalność tej spółki. W końcu InGen – jak nazywano go w skrócie – prowadził badania w tajemnicy, wypadek zaś zdarzył się w najtrudniej dostępnym rejonie Ameryki Środko­wej. Jego świadkami było tylko kilkanaście osób, a przeżyło zaledwie kilka. Nawet pod koniec tej historii, kiedy piątego października 1989 roku firma InGen wystąpiła do sądu w San Francisco o ochronę przed wierzycielami, rozprawa nie wzbudziła zainte­resowania środków masowego przekazu. Wydawała się czymś banalnym – InGen był trzecią z kolei niewielką amerykańską spółką biotechnologiczną, która upadła w tamtym roku, a siód­mą od roku 1986. Ujawniono tylko niewielką część sądowej dokumentacji, ponieważ kredytodawcami firmy były japońskie konsorcja inwestycyjne, takie jak Hamaguri czy Densaka, znane z unikania rozgłosu. Aby nie doszło do niepotrzebnego przecieku do mediów, doradca prawny InGenu, Daniel Ross z kancelarii Cowan, Swain i Ross, reprezentował także japońskich inwestorów. Niespodziewanie jednak pozew do sądu wniósł wicekonsul Kosta­ryki. Wysłuchano go za zamkniętymi drzwiami. Nic dziwnego, że w ciągu miesiąca sąd rozstrzygnął sprawę polubownie, nie informując o niczym opinii publicznej. Strony rozprawy – w tym złożona z szanowanych osób rada na­ukowa spółki – podpisały zobowiązanie o nieujawnianiu jej przebie­gu. Nikt z sygnatariuszy nie pisnął słowa na temat tego, co się stało. Jednak wielu spośród głównych bohaterów „wypadku w InGenie” nie podpisało tego zobowiązania i bez wahania opowiadali oni o dramatycznych wydarzeniach, których kumulacja nastąpiła podczas dwóch ostatnich dni sierpnia 1989 roku, na odosobnionej wysepce położonej na zachód od wybrzeży Kostaryki.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj