W naszym dość luźnym gronie znajomych wyróżniało się klika nieznośnie modnych i cool lesbijek, wszystkie około trzydziestki. Te światowe i wysublimowane, starsze ode mnie kobiety sprawiały, że czułam się dziwnie nieśmiało, jednak prędko zostałyśmy przyjaciółkami po tym, jak kilka z nich wprowadziło się do mieszkania obok. Wśród nich wyróżniała się obdarzona głębokim głosem i grzywą kręconych, brązowo-piaskowych włosów, pochodząca ze środkowego zachodu Nora Jansen. Nora była niska i wyglądała jak coś pomiędzy francuskim buldogiem a białą Earthą Kitt. Wszystko w niej było urocze – jej głęboki, przepełniony mądrością głos, sposób, w jaki przechylała głowę, by przyjrzeć się tobie jasnymi, brązowymi oczyma spod  swej grzywy, a nawet to, jak trzymała nieodłącznego papierosa  – przeginając nadgarstek w pozycji gotowej do żywej gestykulacji. Potrafiła zwrócić uwagę na kogoś spośród otoczenia w tak intrygujący sposób, że kiedy już to robiła, odnosiło się wrażenie, jakby zostało się dopuszczonym do jakiegoś sekretu. Nie można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale  z punktu widzenia dwudziestodwuletniej dziewczyny, w Northampton Nora była intrygująca. I nagle, jesienią 1992 roku, zniknęła. Wróciła po świętach. Wynajęła własne, duże mieszkanie, zapełnione nowiutkimi meblami w stylu Arts and Crafts i wyposażone w obłędną wieżę stereo. Każdy, kogo znałam, siadał razem ze swymi współlokatorami na kanapach z drugiej ręki, a ona szastała pieniędzmi w sposób, który budził wątpliwości. Zaprosiła mnie na drinka, pierwszy raz tylko we dwie. Czy to była randka? Być może, gdyż zabrała mnie do baru Hotelu Northampton, najbliższego w okolicy odpowiednika pozerskiej hotelowej restauracji, pomalowanego na kolor jasnozielony i wypakowanego treliażem. Nerwowo zamówiłam margaritę z solą, na co Nora, lekko zdziwiona, uniosła brew. – Nie za zimno na to? – spytała i sama zamówiła szkocką. Prawda. Styczniowe wiatry nie czyniły z Massachusetts najprzyjemniejszego miejsca na ziemi. Powinnam była zamówić coś ciemniejszego, w mniejszym kieliszku – moja zmrożona margarita wydawała się teraz strasznie dziecinnym wyborem. – Co to? – spytała, wskazując na małe, metalowe pudełko, które położyłam na stole. Pudełko było żółto-zielone i początkowo mieściło w sobie kwaśne landrynki. Napoleon, rozpoznawalny dzięki swemu kapeluszowi i złotym epoletom, spoglądał z wieczka na zachód. Pudełko służyło pewnej kobiecie z wyższych sfer ze Smith College jako portfel – była najwspanialszą osobą, jaką znałam. Poszła na sztuki piękne, żyła poza kampusem, była zadziorna, ciekawa, miła i niezwykle modna. Pewnego dnia, gdy podziwiałam pudełko, po prostu mi je dała. Miało idealną wielkość, by pomieścić paczkę papierosów, prawko i dwadzieścia dolców. Kiedy próbowałam wydobyć trochę pieniędzy z mojego kochanego blaszanego portfela, by zapłacić za kolejkę, Nora machnęła odmownie ręką. Spytałam, gdzie była przez te wszystkie miesiące. Nora rzuciła na mnie okiem, po czym zaczęła opowiadać. Spokojnie wyjaśniła, że przyjaciel jej siostry, który miał „znajomości”, wprowadził ją do światka przemytu narkotyków. Wyjechała do Europy, gdzie otrzymała profesjonalne szkolenie przemytnicze z rąk amerykańskiego handlarza sztuką, który również miał „znajomości”. Przeszmuglowała narkotyki do USA i została za to sowicie wynagrodzona. Rozłożyło mnie to. Dlaczego Nora opowiadała mi te wszystkie rzeczy? Co, jeśli pójdę na policję? Zamówiłam następnego drinka, prawie pewna, że Nora wszystko to zmyśliła i był to po prostu najgłupszy patent na podryw, o jakim kiedykolwiek słyszałam. Spotkałam już wcześniej siostrę Nory, gdy przyjechała z wizytą. Miała na imię Hester i była okultystką. Po jej obecności pozostawał szlak amuletów i talizmanów wykonanych z kurzych kości. Myślałam wtedy, że była po prostu heteroseksualną kopią swojej siostry w wersji Wicca. Jednak, jak się okazało, w rzeczywistości była kochanką jednego z ważniejszych zachodnioafrykańskich bossów narkotykowych. Nora opisała, jak wraz z Hester pojechały do Beninu, gdzie spotkały samego szefa, który zwał się Alaji i wyglądał jak żywa kopia MC Hammera. Była gościem  w jego kompleksie i przeszła przez szereg obrzędów odprawianych przez jego szamanów, po których oficjalnie uznano ją za jego bratanicę. Wszystko to brzmiało okropnie, przerażająco, tajemniczo i dziko – i jednocześnie niewyobrażalnie ekscytująco. Nie mogłam uwierzyć, że Nora, której powierzono tyle strasznych i pociągających jednocześnie tajemnic, dzieliła się nimi teraz ze mną. Wydawało się, że zdradzając mi te sekrety, Nora związała mnie ze sobą. I tak zaczęły się potajemne zaloty. Nikt nie mógłby nazwać Nory klasyczną pięknością, ale miała dość czaru  i dowcipu, była też mistrzem ukrywania wysiłku – wszystko  potrafiła robić od niechcenia. A ja, jak zawsze, łatwo dawałam  się złapać ludziom, którzy polowali na mnie konsekwentnie  i z pełną determinacją. Nora uwodziła mnie cierpliwie i nieustannie. Przez następne miesiące bardzo się do siebie zbliżyliśmy i dowiedziałam się, że kilku gości w okolicy, których znałam już wcześniej, pracuje dla niej. Kusiła mnie nielegalna przygoda, której Nora była symbolem. Kiedy wyjeżdżała na dłużej do Europy lub południowo-wschodniej Azji, bez namysłu wprowadzałam się do jej mieszkania i opiekowałam jej ukochanymi kotkami, Edith  i Dum-Dum. Dzwoniła wtedy o dziwnych porach (zazwyczaj  w środku nocy) z drugiej części globu, by dopytać się, jak się mają kociaki, a w słuchawce trzeszczało i piszczało z powodu odległości, jaka nas dzieliła. Wszystko to trzymałam w tajemnicy – unikałam pytań moich – i tak już mocno zaciekawionych – przyjaciół. Ponieważ cały proceder odbywał się gdzieś daleko, nie miałam pojęcia o tym, jak wygląda rzeczywistość przemytu narkotyków. Nie znałam nikogo, kto brał heroinę – nie myślałam też  o cierpieniach, jakie towarzyszą uzależnieniu. Pewnego wiosennego dnia Nora wróciła do domu z nowiutką miatą cabrio i walizką pełną pieniędzy. Wywaliła całą kasę na łóżko i tarzała się  w niej, naga, chichocząc. Była to jej największa, jak dotychczas, wypłata. Wkrótce potem szalałam po okolicy w miacie z Lennym Kravitzem w głośnikach, dopytującym ciągle: „Czy pójdziesz ze mną?”. Pomimo (a może właśnie z powodu) dziwnej, romantycznej relacji z Norą, wiedziałam, że muszę się wydostać z Northampton i coś ze sobą zrobić. Razem z moją przyjaciółką Lisą oszczędzałyśmy napiwki i zdecydowałyśmy, że rzucimy robotę w browarze i z końcem lata wyjedziemy do San Francisco. Lisa nie miała pojęcia o ciemnych sprawkach Nory. Kiedy powiedziałam Norze o swoich planach, odparła, że bardzo by chciała mieć mieszkanie w San Francisco i zasugerowała, by polecieć tam i poszukać czegoś ładnego. Byłam zszokowana tym, jak poważnie mnie traktowała. Zaledwie kilka miesięcy przed wyjazdem z Northampton, Nora dowiedziała się, że musi wrócić do Indonezji. – Pojedź ze mną, dotrzymasz mi towarzystwa – zasugerowała. – Nic nie musisz robić, po prostu mi potowarzyszysz. Nigdy w życiu nie byłam poza Stanami Zjednoczonymi.  I chociaż miałam właśnie rozpocząć nowe życie w Kalifornii, to perspektywa wyjazdu była niezwykle kusząca. Chciałam przygody i Nora mogła mi taką przygodę dać. Kurierom, którzy wyruszali z nią w podróże do egzotycznych miejsc, nigdy nic się nie stało – wracali cali i zdrowi z ekscytującymi opowieściami, które mogła usłyszeć tylko grupa wybrańców. Próbowałam sobie tłumaczyć, że nie ma nic złego w dotrzymywaniu Norze towarzystwa. Dała mi pieniądze na bilet z San Francisco do Paryża  i powiedziała, że w biurze Garuda Airna na lotnisku Charlesa de Gaulle’a będzie na mnie czekać bilet na Bali. Proste. Przykrywką dla nielegalnych działań Nory była historyjka, że ona i jej wspólnik – obdarzony kozią bródką gość o imieniu Jack – uruchamiają magazyn literacko-artystyczny. Budziło to wiele pytań, przedsięwzięcie było zbyt mgliste, by służyć za przykrywkę. Kiedy wytłumaczyłam swoim przyjaciołom i rodzinie, że przenoszę się do San Francisco, gdzie będę pracowała i podróżowała dla magazynu, wszyscy byli zdziwieni i podejrzliwi.  Ignorowałam ich pytania, roztaczając wokół siebie atmosferę tajemniczej kobiety. Gdy wyruszałam z Northampton na zachód razem z moją kumpelą Lisą B., czułam, że wreszcie zaczynam swoje życie. Byłam gotowa na wszystko. Jechałyśmy z Lisą bez postojów z Massachusetts do granicy Montany, na przemian śpiąc i prowadząc. W środku nocy zatrzymałyśmy się na parkingu, gdzie po przebudzeniu ujrzałyśmy niezwykły, złoty, montański świt. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek była bardziej szczęśliwa. Pokręciłyśmy się trochę po krainie wielkiego nieba, popędziłyśmy przez Wyoming i Nevadę, by wreszcie przekroczyć Bay Bridge i znaleźć się w San Francisco. Musiałam zdążyć na samolot. Czego mogłam potrzebować w Indonezji? Nie miałam bladego pojęcia. Spakowałam małą torbę podróżną L.L. Bean, miałam w niej parę czarnych jedwabnych spodni, sukienkę, dżinsowe szorty, trzy T-shirty, koszulę z czerwonego jedwabiu, czarną minispódniczkę, mój sprzęt do biegania i parę czarnych kowbojek. Byłam tak podekscytowana, że zapomniałam spakować strój kąpielowy. Po przylocie do Paryża udałam się wprost do biura Garuda Air, by dostać swój bilet na Bali. W życiu o mnie nie słyszeli. Spanikowałam, usiadłam w lotniskowej restauracji, zamówiłam kawę i próbowałam zdecydować, co zrobić. Było to w czasach, gdy e-maile i komórki wciąż jeszcze stanowiły pieśń przyszłości i nie miałam pomysłu, jak skontaktować się z Norą. Założyłam, że musiało nastąpić jakieś nieporozumienie. Wreszcie zebrałam się, poszłam do kiosku, kupiłam przewodnik po Paryżu i znalazłam tani hotel, ulokowany niedaleko centrum w szóstej dzielnicy. Moja jedyna karta kredytowa miała bardzo niski limit. Ze swojego małego pokoju mogłam oglądać dachy Paryża. Zadzwoniłam do Jacka, przyjaciela Nory, a teraz jej partnera biznesowego w Stanach. Jack był złośliwy, wyniosły i miał obsesję na punkcie prostytutek. Nie zaliczał się do moich ulubieńców. – Utknęłam w Paryżu. Nic z tego, co mówiła Nora, się nie zgadza. Co mam robić? – spytałam go. Jack był mocno poirytowany, ale zdecydował, że nie może mnie zostawić samej sobie. – Znajdź przedstawicielstwo Western Union. Jutro prześlę ci pieniądze na bilet. Przelew nie doszedł jeszcze przez kilka następnych dni, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Podekscytowana włóczyłam się po Paryżu, chłonąc wszystko. W porównaniu z francuskimi kobietami, wyglądałam jak nastolatka, więc kupiłam parę delikatnych i pięknych szydełkowych pończoch do moich martensów  i minispódniczki. Nie miało dla mnie znaczenia, czy kiedykolwiek opuszczę Paryż. Byłam sama i byłam w niebie. Kiedy wysiadłam z samolotu po dusznym, trzynastogodzinnym locie z Paryża na Bali, byłam ogromnie zdziwiona, widząc czekającego na mnie kolegę z pracy w browarze, Billy’ego. Górował wzrostem nad Indonezyjczykami, z wielkim uśmiechem na tej jego piegowatej twarzy. Mógłby być moim bratem – miał blond włosy i niebieskie oczy. – Nora czeka w hotelu. Zakochasz się w tym miejscu! – powiedział. Gdy spotkałam się z Norą w naszym luksusowym pokoju, poczułam się z nią nagle strasznie nieswojo w tym dziwnym otoczeniu. Jednak ona zachowywała się, jakby wszystko było w zupełnym porządku.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj