SILVIO MANFREDI stał w pustym walącym się budynku. Przemknęło mu przez myśl, że ma osiemdziesiąt dziewięć lat i już dawno, dawno temu zapomniał o czymś takim jak dorastanie. Jego ksywa – Silvermane – mówiła wszystko. Stał na czele Maggii, największej organizacji przestępczej w mieście. Był przywódcą stada, samcem alfa i – od dziesięcioleci – celem intryg każdego, kto chciał zająć jego miejsce.
W jego branży najmniejsza oznaka słabości oznaczała wyrok śmierci. Silvermane nie mógł po prostu znajdować się na szczycie, musiał dbać o to, by wszyscy go tam widzieli – nawet kiedy chodziło o modę. Odpowiedni garnitur był oznaką władzy. Odpowiednia broń oznaczała, że facet, który ją nosi, wie, jak jej użyć. To dlatego – chociaż tęsknił za swoim starym kapeluszem homburg, ciemno- szarym garniturem w paski i czarno-białymi półbutami – teraz wkładał najnowsze brioni. Z tego samego powodu nie miał ze sobą starego thompsona. W jego kieszeni zawsze tkwiła mała zabawka wypluwająca czterysta dwadzieścia pocisków na sekundę.
Doświadczenie nauczyło go również wyczuwać zagrożenie. Tak więc, kiedy adwokat o twarzy mopsa Caesar Cicero błagał go, aby nie przychodził do tego magazynu bez wsparcia, nozdrza Silvermane’a się rozszerzyły. Dobra rada? Tak, jasne, ale gadka prawnika zawsze miała drugie dno. Cicero, jego ambitny zastępca, wypatrywał dowodów na to, że starzec stał się na tyle słaby, by on mógł zrobić ruch.
Ale Silvermane nie dał się przyłapać. W zakamarkach miasta spoczywały ciała setek facetów, którzy powierzyli pewne sprawy – takie jak to spotkanie twarzą w twarz – jakimś sługusom. Któż miałby wiedzieć o tym lepiej niż on? To dzięki niemu połowa z tych facetów wącha kwiatki od spodu.
Dlatego też mimo obolałego ciała, skrzypiącego przy każdym kroku biodra i chorego serca, które mogło go wysłać na tamten świat szybciej niż kula mordercy, Silvio Manfredi przyszedł sam, nie zabrawszy ze sobą nawet jednego ochroniarza.
Gdyby to była pułapka, też by to wyczuł.
Minuty mijały i nikt się nie pojawiał. Zimno przeniknęło do jego kości i musiał przyznać, że niezależnie od tego, jak się teraz czuje, pewnego dnia nadejdzie śmierć. Prędzej czy później dotrze do punktu, kiedy nie będzie już mógł polegać na swoich starzejących się instynktach. Trzy razy zapomniał adresu. Gdy zajrzał do notatnika z informacjami o szczególnym znaczeniu, które tylko głupiec powierzyłby jakiemuś cyfrowemu ustrojstwu, ledwie mógł rozczytać swoje własne bazgroły.
W obawie, że drgawki powróciły, wyciągnął rękę. Niemal się nie poruszyła, ale skóra na palcach – kiedyś zdolnych łamać kości – była tak pomarszczona, że przy- pomniały mu o babci.
Na samą myśl o tej sadystycznej czarownicy stracił humor. Gdyby miał pod ręką jednego ze swych ludzi, pobiłby go, by przegnać to wspomnienie. Kiedy zmarła jego świątobliwa matka, osłaniając go przed wendetą sycylijskiego mafiosa, Silvio został odesłany do swojej jedynej żyjącej krewnej.
Ta wiedźma chyba urodziła się stara. Kiedy do niej przyjechał, była już całkiem zgrzybiała. Na powitanie wycedziła:
„Se non fosse per te, mia figlia sarebbe ancora vivo!” Gdyby nie ty, moja córka nadal by żyła!
Zbyt artretyczna, by zgiąć dłoń w pięść, stłukła go drewnianą łyżką.
Jednak w nocy, gdy myślała, że Silvio nie słyszy, śpiewała sobie kołysankę, na wpół zapamiętaną melodię z surowej krainy jej dzieciństwa, gdzie tylko szybki i silny mógł przeżyć, a przetrwanie było cenione ponad wszystko.
Mówią, że przyszliśmy na ten świat, by zaraz z niego zejść, Ale ja pytam, jaki w tym miałby być sens?
Ci z nas, którzy prawdę znają, Nektar młodości bez ustanku spijają.
Kiedy drewniana łyżka pękła, babka ukradła kilka miedziaków, które zostawiła mu matka, i kupiła sobie nową ze stali. Po roku codziennego bicia ta też się wygięła.
A jego babka potrząsnęła nią, mówiąc: „Anche sarai la mia morte!”.
Mnie też wpędzisz do grobu!
Kiedy wreszcie umarła na rozległy zawał serca, miał nadzieję, że to prawda.
Silvermane próbował przypomnieć sobie drugą zwrotkę, kiedy kaszel zmusił go do odwrócenia się. Za nim stała zakapturzona postać. Najwyraźniej weszła, kiedy Silvermane zagubił się w głupich wspomnieniach – błąd, na który nie mógł sobie więcej pozwolić. Nieznajomy był już za blisko, by mafioso czuł się swobodnie.
– Spóźniłeś się – rzucił Silvermane z szyderczym uśmiechem, by ukryć zaskoczenie.
Typ w jaskrawym zielonożółtym płaszczu obojętnie wzruszył ramionami. Ubranie pewnie miało odwrócić uwagę od twarzy tylko częściowo zakrytej przez duży kaptur.
– Krążyły wieści, że przyjdziesz z obstawą. Musiałem mieć pewność, że jesteś sam – odparł ochrypłym głębokim głosem, po którym trudno było określić wiek.
– Myślałeś, że nie dotrzymam słowa? – Manfredi udał oburzenie.
– Z tego, co o tobie wiem, przeżyłeś tak długo po części dlatego, że dotrzymujesz słowa tylko wtedy, kiedy leży to w twoim najlepszym interesie. Cieszę się, że zrozumiałeś, że tym razem tak właśnie jest – odpowiedział, nie kryjąc pogardy.
Silvermane uśmiechnął się lekko i przystąpił o krok do przybysza.
– Twoje informacje na temat harmonogramu dostaw Kingpina były na wagę złota. Nie masz się czego obawiać ze strony Maggii, eee… jak mam się do ciebie zwracać?
– Schemer.
Żeby się nie roześmiać, Silvermane wyssał spomiędzy zębów kawałek kurczaka, który tkwił tam od lunchu.
– W porządku. Dla mnie możesz być nawet Lady Gagą. A teraz, kiedy już mamy wspólne interesy, co mogę dla ciebie zrobić, Schemer?
– Raczej co ja mogę zrobić dla ciebie – odparł, wyciągając gruby plik kartek. – Wiem, że wolisz wydruki.
Mały druk był trudny do odczytania, ale to, co Manfredi zobaczył w nagłówkach, sprawiło, że znowu poczuł się młody.
– To jest cała sieć dystrybucji Fiska! Mogę go wyłączyć z gry na zawsze, jeśli dobrze to rozegram. – Silvermane zmrużył oczy. – Co ci zrobił Kingpin? Zabił twoją ukochaną czy coś w tym stylu?
– To moja sprawa.
– Jasne, że tak. Tylko…
Doświadczenie nauczyło go także nie ufać nikomu, dopóki nie pozna jego słabości. Więc udając niedołężnego starca, potknął się, mając zamiar ściągnąć Schemerowi kaptur.
– …Nie lubię tajemnic!
Albo stał się wolniejszy, niż sądził, albo Schemer był szalenie szybki. Silvermane poczuł pod palcami tylko powietrze. Gość w kapturze już się odsunął. Silvermane napiął się, oczekując kontrataku. Ale Schemer, po szybkim oddaleniu się na bezpieczną odległość, czekał, aż Silvermane wykona następny ruch.
– To było głupie – powiedział Schemer.
On ma rację. Wyszedłem na idiotę. Jeśli ten palant zacznie o tym paplać w barze, za godzinę całe miasto będzie o tym wiedzieć. Jeśli to dojdzie do Cicera…
Palec Silvermane’a drgnął na spuście pukawki w kieszeni. Z jednej strony chciał rąbnąć Schemera tu i teraz. Z drugiej jednak pragnął zachować połączenie z Kingpinem. Co byłoby rozsądnym posunięciem? Niezdecydowanie wzbudziło w nim chory, paraliżujący strach.
Nagle poczuł się, jakby niewidzialny słoń usiadł mu na klatce piersiowej. Silvermane jęknął, chwycił się za pierś i upadł na kolana.
Dopiero agonia przywódcy Maggii, który zaczął się klepać po lewym ramieniu, skłoniła Schemera, by podejść bliżej, w przekonaniu, że atak serca jest prawdziwy.
– Potrzebujesz pomocy? Lekarza?
Rozwścieczony litością w jego głosie, Silvermane odwrócił się, spoglądając łzawiącymi oczyma w cień wewnątrz kaptura.
– Odsuń się! Co cię to obchodzi, czy przeżyję, czy umrę?
– Nic. – Pogarda w głosie Schemera powróciła. – Chcę się tylko upewnić, że te informacje zostaną wykorzystane. Jeśli nie przez ciebie, to przez twojego następcę.
– Następcę? Nie będzie żadnego następcy. Ja je wykorzystam. A teraz idź, wyjdź. WON!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj