FRAGMENT
F-1 jest sześć razy większe od mieszkania Elisy i skromne jak na laboratorium w Occam. Białe ściany lśnią nowością nad gładką betonową posadzką. Srebrne rzędy stołów czekają pod ścianami, a nierozpakowane z folii krzesła na kółkach kulą się jak bezdomni wokół ognia w kuble na śmieci. Z sufitu wiszą wiązki kabli, a szpitalne lampy na wysięgnikach oświetlają puste miejsca. Przy wschodniej ścianie stoi zestaw beżowej maszynerii — Elisa słyszała, że coś takiego nazywa się „komputer”. Woźnym nie wolno dotykać tych imponujących skupisk przełączników i zegarów, mają natomiast obowiązek odkurzyć je sprężonym powietrzem w każdy ostatni piątek miesiąca. Wyróżnikiem F-1, który skłania Elisę do tego, żeby przecisnąć się do środka obok pełnej wahań Zeldy, jest basen. Źródłem blaszanego dźwięku, który słyszały z korytarza, była woda tryskająca z węża do czegoś, co przypomina wpuszczony w podłogę gigantyczny zlew ze stali nierdzewnej otoczony trzydziestocentymetrowym murkiem, na którym stoi trzech robotników. Po tych miejscowych ludziach widać, że czują się nieswojo, zmuszeni pracować w warunkach tajności. Patrzą, jak ich majster podaje pióro i podkładkę z kartką mężczyźnie z rzednącymi brązowymi włosami i w okularach — naukowiec z Occam, lecz Elisa nigdy wcześniej go nie widziała. Wygląda na niecałe pięćdziesiąt lat, ale przysiadł na murku jak nadaktywny chłopiec, ignorując majstra, aby porównać notatki z odczytami wskaźników koło basenu. — Za gorąca! — woła. — O wiele za gorąca! Chcecie, żeby się ugotował? Mężczyzna mówi z obcym akcentem. Elisa nie rozpoznaje tego akcentu, co ją rozbudza: nie zna żadnego z tych ludzi. Sześciu robotników, pięciu naukowców; nigdy nie widziała w Occam tak wielu osób o tak późnej porze. Zelda łapie ją za łokieć i Elisa daje się wyprowadzić, zanim rozlega się głos, który obie doskonale znają. — Proszę wszystkich o uwagę! Obiekt został wyładowany. Powtarzam: obiekt został wyładowany i za chwilę znajdzie się na naszym terenie. Uprzejmie proszę ekipę budowlaną o opuszczenie laboratorium przez drzwi po prawej… Biała koszula i jasne spodnie Davida Fleminga zakamuflowały go na tle komputera. Elisa teraz go widzi — ramię wyciągnięte w stronę drzwi, przed którymi ona i Zelda stoją teraz jak skarcone dzieci. Wszystkie głowy obracają się w ich stronę. Wszyscy mężczyźni gapią się na intruzów płci przeciwnej. Elisie płoną policzki i parzy ją każdy centymetr kwadratowy zabrudzonego kombinezonu roboczego. — Przepraszam wszystkich, tych pań nie powinno tutaj być. — Zniża głos i mówi teraz jak mąż udzielający żonie reprymendy: — Zelda, Elisa, ile razy trzeba wam powtarzać? Kiedy w środku pracują ludzie… Zelda kuli się jak osoba nawykła do ciosów, toteż Elisa staje między nią a Flemingiem. Ku jej przerażeniu ten instynktowny odruch stawia ją bezpośrednio na drodze mężczyzny, który prze jak taran prosto na nią. Elisa bierze wdech i prostuje ramiona. W czasach jej młodości kary cielesne były na porządku dziennym i chociaż to się działo piętnaście lat temu, również w Occam czasem obrywała. Fleming własnoręcznie zdjął ją z niestabilnego krzesła, z którego zamiatała pajęczyny; pewien biolog trzepnął ją w dłoń, ponieważ sięgnęła po kubek, który wbrew jej przekonaniu nie zawierał starej kawy, tylko próbkę jakiejś ważnej substancji; ochroniarz wymierzył jej solidnego klapsa, kiedy szła do windy. — Nie wychodźcie — mówi mężczyzna z akcentem. Dół jego białego fartucha laboratoryjnego jest szary od wody z basenu, a zasznurowane tylko do połowy buty z dziurkowanymi czubkami kłapią jak język psa. Wyciąga ociekającą wodą dłoń w proszącym geście i zwraca się do Fleminga: — Te dziewczyny mają dopuszczenie, tak? — To służby sprzątające. Mają dopuszczenie w obrębie czynności sprzątających. — Skoro mają dopuszczenie, to czy nie powinny wiedzieć? — Z całym szacunkiem, panie doktorze, jest pan tu nowy. Occam ma swoje procedury. — Tak, ale czy nie będą od czasu do czasu sprzątały tego laboratorium? — Będą, ale tylko na moje bezpośrednie polecenie. Przerzuca wzrok z naukowca na Elisę, która widzi, że jej zwierzchnik poniewczasie coś sobie uświadomił: przedwcześnie dodał F-1 do LKZJ. Elisa błyskawicznie spuszcza wzrok na swój wózek, na te wszystkie znajome, zaskorupiałe butelki i słoiki, ale jest już za późno, żeby anulować upokorzenie: godność Fleminga doznała szwanku, za co Elisa i Zelda zostaną ukarane dodatkową pracą. Naukowiec z akcentem nie dostrzega tego wszystkiego; dalej się uśmiecha przekonany, że zrobił dla nich coś dobrego. Podobnie jak większość kierujących się dobrymi intencjami przedstawicieli klasy uprzywilejowanej, których Elisa w życiu spotkała, nie ma pojęcia o priorytetach klasy zniewolonej, która chce tylko przetrwać zmianę bez żadnych kłopotów. — Doskonale — mówi naukowiec. — Wszyscy powinni rozumieć znaczenie naszego obiektu, żeby nie było pomyłek. Fleming zagryza wargi i czeka, aż ekipa budowlana opuści pomieszczenie. Elisa i Zelda kulą się w sobie, kiedy ci zwaliści mężczyźni taksują je wzrokiem. Niczego nieświadomy naukowiec podaje Elisie rękę do uściśnięcia. Elisa z przerażeniem patrzy na równo przycięte paznokcie, czystą dłoń i wykrochmalone mankiety koszuli. Jak Fleming potraktuje to naruszenie etykiety? Ale nieuściśnięcie dłoni naukowca byłoby jeszcze gorsze, więc trzeba to zrobić, minimalizując kontakt. Dłoń mężczyzny jest wilgotna, ale uścisk szczery. — Doktor Bob Hoffstetler — przedstawia się z uśmiechem. — Jak się pani pracuje w tych butach? Elisa cofa się o kilkanaście centymetrów, żeby wózek zasłonił buty przed Flemingiem. Nie można pozwolić, żeby Fleming po raz drugi zauważył je. Nie zniosłaby tego, gdyby ją pozbawiono tej formy buntu. Nie uchodzi to uwagi Hoffstetlera. Dostrzegł jej małą rejteradę i teraz z ciekawością przekrzywia głowę. Najwyraźniej czeka na odpowiedź, więc Elisa zmusza się do uśmiechu i stuka w swoją plakietkę z nazwiskiem. Brwi Hoffstetlera układają się w wyraz współczującego zrozumienia. — Najinteligentniejsze stworzenia — mówi łagodnym tonem — często wydają z siebie najmniej dźwięków. Znowu się uśmiecha i odstępuje o krok w prawo, aby przystąpić do podobnego powitania z Zeldą. Chociaż Elisa jest zdruzgotana całą uwagą, jaką na sobie skupiła, i wciska ramiona do wewnątrz, żeby zrobiła się mniejsza, uświadamia sobie z ponurym ukłuciem, że przez wszystkie lata spędzone w Occam nikt nie obdarzył jej tak ciepłym uśmiechem jak doktor Hoffstetler.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj