W serii Pęknięta Europa brytyjski pisarz Dave Hutchinson kreuje wizę rozpadu Europy na wiele małych państewek. Daje to pole do popisu wywiadom, szpiegom oraz osobom, które parają się przewożeniem między granicami "nieoficjalnych" przesyłek. Pierwszy tom, Europe In Autumn, w tym tygodniu ukazał się w Polsce nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Wydawca udostępnił fragment tej powieści:

FRAGMENT

W Gliwicach padał śnieg. Płaskie białe płatki powoli spływały z nieba, na którym kłębiły się ciemne chmury. Rudi musiał czekać tam dwie godziny na lokalny pociąg do Strzelec Opolskich. Jadący z miarowym stukotem kół krótki miejscowy skład był pełen Ślązaków mówiących po polsku z niemieckim akcentem i po niemiecku z polskim. Pasażerów dzielących z nim przedział zainteresowało, dlaczego postanowił się wybrać do Hindenbergu, ale ponieważ mówił po niemiecku z silnym akcentem estońskim i najwyraźniej panowało powszechne przekonanie – przynajmniej wśród jego towarzyszy podróży – że mieszkańcy krajów bałtyckich robią, co im się żywnie podoba, łatwo zaspokoił ich ciekawość. – Mam urlop – powiedział im. – Chcę zobaczyć Hindenberg. Myśl, że jakiś Estończyk chciałby zobaczyć Hindenberg, była dla nich taką nowością, iż tłumaczyła praktycznie wszystko. Na co właśnie liczył. Kilka kilometrów za Gliwicami jakieś polskie dzieciaki biegły wzdłuż torów i rzucały w pociąg kamieniami. Nikt nie zwrócił na nie uwagi – w tych dniach było czymś raczej niezwykłym, jeśli się podróżowało pociągiem po Polsce i nikt niczym w ciebie nie ciskał, niczego nie zrzucał z mostów i nie umieszczał na torach przed lokomotywą. Rudi przypuszczał, że ma to coś wspólnego z polskim rozżaleniem z powodu Linii, ale polskie rozżalenie na Linię było sprawą złożoną, a Polacy mieli obecnie tyle powodów do rozżalenia, że trudno było mieć pewność. A może była to tylko moda, jeden z tych bezsensownych trendów, które czasem opanowywały całe kultury, jak jeżdżenie na dachach wind, budowanie dużych centrów handlowych poza granicami miast czy muzyka crush. Pociąg kołysał się, sunąc powoli przez brudne przemysłowe miasteczka. Upadek Muru był teraz tylko odległym, mglistym wspomnieniem, ale Europa Wschodnia wciąż potrzebowała dobrego szorowania i maźnięcia farbą. Niektóre z najbardziej zanieczyszczonych miast w Polsce szczyciły się wspaniałymi średniowiecznymi zabytkami, ale wszystkie były pokryte wielowiekową skorupą sadzy. Rudi widział kiedyś program dokumentalny, w którym profesor z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie powiedział, że nikt nie ma odwagi czyścić tych budynków, bo brud jest ich jedyną ochroną przed kwaśnym deszczem. Za oknem rozciągał się śnieżny krajobraz nieużytków, lasów, zamkniętych hut i rdzewiejących koksowni, nad którymi górowały monolityczne bloki mieszkalne z czasów komunizmu. W pewnej chwili Rudi zauważył mały samochód leżący do góry kołami w rowie obok nasypu kolejowego; na jego oponach były czapy brudnego lodu. Nisko na niebie wisiało słońce, blade i chłodne w padającym śniegu, zbyt słabe, by rzucać cienie. Część Ślązaków w dalszej części wagonu zaczęła śpiewać. Rudi zamknął oczy i zdrzemnął się. Na północ od Strzelec Opolskich linia kolejowa dochodziła do stacji granicznej, leżącej między dwoma dziesięciometrowymi płotami z gęstej metalowej siatki zwieńczonymi ekstrawaganckimi spiralami drutu ostrzowego. Przez siatkę patrzyło się jak przez mgłę. Rudi zdołał jednak dostrzec po drugiej stronie dworzec autobusowy, ludzi wracających do domu po pracy, samochody objeżdżające wielkie rondo, bloki mieszkalne i pomarańczowo-biały fabryczny komin, który słał w niebo purpurowy dym.
Źródło: Rebis
Kiedy miejskie zabudowania stały się rzadsze, pociąg zwolnił. Ślązacy zaczęli wstawać, zdejmować bagaż z półek, wkładać czapki. Rudi siedział nieruchomo i patrzył przez okno. Granice między państwami leżącymi wzdłuż wybrzeża Bałtyku nie były bardziej oficjalne od linii na mapie; cała ta sprawa była dla niego zupełnie nowym doświadczeniem i był szczerze zainteresowany tym, jak tutaj przekraczało się granicę. Pociąg zdawał się zbliżać do świata oświetlonego przez słońce młodsze i bardziej niebieskie od tego, które właśnie zachodziło za mgiełką smogu na horyzoncie. Patrzenie wprost na szeregi wysokich słupów z reflektorami było wręcz bolesne. Ich blask wyparł to wszystko, co jeszcze pozostało z naturalnego światła dnia, jak również dużą część naturalnych kolorów na zewnątrz. Cała stacja graniczna leżała w środku wielkiej plamy tego światła. Była tak dobrze oświetlona, że Rudi zaczął się zastanawiać, czy nie jest widoczna z orbity. Sama stacja była zwartym zbiorowiskiem niskich ceglanych budynków, ciągnących się wzdłuż peronu, na którym krążyły patrole polskiej straży granicznej. Za tym kompleksem widać było więcej płotów z siatek drucianych, więcej drutu ostrzowego. Wysiadających pasażerów kierowano do jednego z budynków, gdzie ustawili się w czterech kolejkach do kontroli paszportowej i celnej. Kiedy nadeszła kolej Rudiego, położył swój plecak na taśmie skanera i patrzył, jak polski funkcjonariusz obserwuje jego bagaż na monitorze. – Paszport – rzucił Polak. Rudi podał mu paszport i Polak włożył go do wbudowanego w biurko czytnika. Zerknął na jeden z monitorów, a potem na Rudiego. – Cel wizyty? – Jestem na urlopie – odpowiedział Rudi. Polak przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, po czym wyciągnął paszport ze szczeliny czytnika i podał mu go. – Może pan przejść. – Dziękuję panu – odparł Rudi. Wziął paszport, minął stanowisko kontroli i odebrał swój plecak ze skanera. Po drugiej stronie budynku, oddzielone krótkim korytarzem, znajdowało się identyczne stanowisko. Za biurkiem siedział funkcjonariusz w mundurze koloru feldgrau. – Paszport – powiedział po niemiecku. Rudi ponownie podał paszport i patrzył, jak Hindenberczyk wsuwa go w szczelinę czytnika. Wyobraził sobie taką samą farsę rozgrywającą się w budynkach po drugiej stronie toru, gdzie identycznym korytarzem przechodzili ludzie chcący wyjechać z Hindenbergu. Dariusz powiedział mu, że czasem, zależnie od tego, w jak bardzo złośliwym nastroju były tego dnia rządy obu krajów, odprawienie całego pociągu zajmowało nawet cztery godziny. – Cel wizyty? – zapytał Hindenberczyk. – Jestem na urlopie. Funkcjonariusz popatrzył na niego z miną wyrażającą lekkie zdumienie. Jeszcze raz sprawdził swój ekran. – Estończyk. – Tak. Hindenberczyk nieznacznie pokręcił głową. – Dostaję tylko tydzień urlopu w roku – powiedział mu Rudi. – Jestem szefem kuchni. Jeśli wezmę sobie choć trochę wolnego, właściciel restauracji musi zatrudnić szefa kuchni z agencji. Hindenberczyk jeszcze raz pokręcił głową. Wyjął paszport Rudiego z czytnika i podał mu go. – Musisz sobie znaleźć inną pracę, kolego. – Wiem – odparł Rudi, biorąc swój paszport. Ruszył korytarzem, z którego wyszedł na inny peron, gdzie stał już pociąg do Breslau.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj