Potem dowiedziałem się, że twój ojciec trochę to podkoloryzował. W rzeczywistości rozmawiał z Einsteinem tylko raz, i to bardzo krótko. Rankiem 13 listopada 1922 roku towarzyszył mu podczas spaceru po ulicy Nankińskiej. Byli też tam inni: Yu Youren, rektor Uniwersytetu w Szanghaju, i Cao Gubing, redaktor naczelny gazety «Ta Kung Pao». Kiedy przechodzili obok miejsca, gdzie naprawiano koryto drogi, Einstein zatrzymał się przy robotniku, który rozbijał kamienie, i w milczeniu przyjrzał się temu chłopcu w dziurawym ubraniu, z brudną twarzą i rękami. Zapytał twojego ojca, ile zarabia dziennie ten chłopak. Ojciec zapytał o to chłopaka i odpowiedział Einsteinowi: pięć centów. Była to jedyna rozmowa twojego ojca z wielkim uczonym, który zmienił świat. Nie było dyskusji o fizyce, o teorii względności, a jedynie twarda rzeczywistość. Według twojego ojca, kiedy Einstein usłyszał odpowiedź, długo tam stał, przyglądając się automatycznym ruchom chłopca, nie zadając sobie nawet trudu, by ponownie zapalić fajkę, która zgasła. Opowiedziawszy mi o tym, twój ojciec westchnął i rzekł: «W Chinach każda myśl, która ośmieli się bujać w obłokach, spadnie z powrotem na ziemię. Zbyt mocna jest siła przyciągania rzeczywistości»”. – Pochyl głowę! – krzyknął jeden z czerwonogwardzistów. Być może był to odruch litości ze strony jego byłego studenta. Gdyby Ye to zrobił, żelazna czapka spadłaby, a gdyby potem się nie wyprostował, nie byłoby powodu, żeby wkładać mu ją z powrotem. Jednak Ye nie posłuchał i stał z uniesioną głową, utrzymując na cienkiej szyi wielki ciężar. – Pochyl głowę, uparty reakcjonisto! – Jedna z dziewczyn zdjęła pasek i smagnęła nim Ye. Miedziana klamra trafiła go w czoło i zostawiła wyraźne wgłębienie, ale szybko przesłoniła je cieknąca krew. Profesor przez parę chwil się chwiał, ale potem znowu stanął sztywno wyprostowany. Jeden z czerwonogwardzistów powiedział: – Do mechaniki kwantowej, której nas uczyłeś, też wmieszałeś wiele reakcyjnych idei! Potem dał znak Shao Lin, żeby kontynuowała. Shao chętnie spełniła jego polecenie. Musiała mówić, bo w przeciwnym razie jej umysł, który i tak już ledwie działał, zupełnie by się zmącił. – Ye Zhetai, nie możesz zaprzeczyć temu oskarżeniu! Często prowadziłeś wykłady o reakcyjnej interpretacji kopenhaskiej! – Przecież jest to wyjaśnienie, które najbardziej zgadza się z wynikami eksperymentów – odparł jej mąż. Jego spokojny i zrównoważony ton zdumiał i przeraził Shao Lin. – To wyjaśnienie zakłada, że obserwacja z zewnątrz prowadzi do załamania się funkcji falowej. To kolejny przejaw reakcyjnego idealizmu, i to przejaw najbardziej bezczelny! – Czy eksperymenty powinny się kierować filozofią, czy filozofia eksperymentami? Nagły kontratak Ye zszokował osoby prowadzące wiec. Przez chwilę nie wiedziały, co mają robić. – Oczywiście to eksperymenty naukowe powinny kierować się filozofią, słuszną filozofią marksistowską! – powiedział w końcu jeden z czerwonogwardzistów. – Równie dobrze można by powiedzieć, że słuszna filozofia spada z nieba. Jest to sprzeczne z tezą, że prawda wyłania się z doświadczenia. To wbrew zasadom marksistowskiego rozumienia przyrody. Shao Lin i dwaj studenci nie mieli na to odpowiedzi. W odróżnieniu od czerwonogwardzistek, które były jeszcze gimnazjalistkami, nie mogli całkowicie ignorować logiki. Natomiast owe cztery gimnazjalistki miały własne, ich zdaniem skuteczne, metody. Dziewczyna, która wcześniej uderzyła Ye paskiem, znowu go nim smagnęła. Pozostałe trzy również zdjęły pasy i zaczęły go okładać. Skoro ich towarzyszka wykazała się takim rewolucyjnym żarem, musiały pokazać, że mają go jeszcze więcej, a co najmniej tyle samo, co ona. Studenci nie próbowali ich powstrzymać, żeby nie posądzono ich o brak dostatecznego rewolucyjnego zapału. – Uczyłeś nas też o Wielkim Wybuchu – powiedział jeden z nich, starając się zmienić temat. – To najbardziej reakcyjna ze wszystkich teorii naukowych! – Może w przyszłości zostanie ona obalona. Na razie jednak dwa wielkie odkrycia, których dokonano w tym wieku w kosmologii, prawo Hubble’a, potwierdzone przez przesunięcie ku czerwieni, oraz zaobserwowane promieniowanie tła, dowodzą, że teoria Wielkiego Wybuchu jest najbardziej wiarygodnym wyjaśnieniem początków Wszechświata. – To kłamstwo! – krzyknęła Shao Lin, po czym zaczęła długi wykład o teorii Wielkiego Wybuchu, pamiętając o tym, by wtrącić wnikliwe uwagi krytyczne o jej niezwykle reakcyjnym charakterze. Świeżość tej teorii rozbudziła jednak zainteresowanie najbardziej inteligentnej z gimnazjalistek, która nie mogła się powstrzymać od zadania pytania: – Nawet czas zaczyna się od osobliwości? To co było przed tą osobliwością? – Nic – rzekł Ye w taki sam sposób, w jaki odpowiedziałby na pytanie każdej innej ciekawej młodej osoby. Obrócił głowę i spojrzał na nią życzliwie. Z powodu obrażeń, których doznał, i żelaznej czapki przyszło mu to z dużym trudem. – N…nic? To reakcyjne! Całkowicie reakcyjne! – krzyknęła przestraszona dziewczyna. Odwróciła się do Shao Lin, która chętnie przyszła jej z pomocą. – Ta teoria otwiera miejsce dla Boga – powiedziała, kiwając do niej głową. Młoda czerwonogwardzistka, zdezorientowana tymi nowymi poglądami, znalazła wreszcie punkt zaczepienia. Podniosła rękę, w której nadal trzymała pas, i skierowała ją w stronę Ye. – Próbujesz powiedzieć, że Bóg istnieje? – Nie wiem. – Co? – Mówię, że nie wiem. Jeśli przez Boga rozumiesz jakiegoś rodzaju najwyższą świadomość, która jest poza Wszechświatem, to nie wiem, czy ona istnieje, czy nie. Nauka nie dostarcza dowodów ani na jedno, ani na drugie przypuszczenie. Prawdę mówiąc, w tej koszmarnej chwili Ye skłaniał się ku wierze w to, że Boga nie ma. To niezwykle reakcyjne stwierdzenie wywołało wielkie poruszenie w tłumie. Pod przewodem jednego czerwonogwardzistów na scenie popłynęła kolejna fala haseł. – Precz z reakcyjnym akademikiem Ye Zhetaiem! – Precz ze wszystkimi reakcyjnymi akademikami! – Precz ze wszystkimi reakcyjnymi doktrynami! Kiedy tłum ucichł, dziewczyna krzyknęła: – Bóg nie istnieje! Wszystkie religie są narzędziami wymyślonymi przez klasę rządzącą w celu sparaliżowania ducha ludu! – To bardzo jednostronny pogląd – rzekł spokojnie Ye. Młoda czerwonogwardzistka, zakłopotana i zła, doszła do wniosku, że jakakolwiek rozmowa z tym groźnym wrogiem nie ma sensu. Podniosła pas i skoczyła na profesora, a koleżanki poszły za jej przykładem. Ye był wysoki, więc by dosięgnąć jego nadal uniesionej głowy, cztery czternastolatki musiały machać pasami w górę. Po kilku uderzeniach spadła jego wysoka czapka, która nieco chroniła go przed razami. Po gradzie ciosów zadawanych klamrami w końcu upadł. Zachęcone tym sukcesem gimnazjalistki kontynuowały chłostę z jeszcze większym zapamiętaniem. Walczyły w obronie swojej wiary, swoich ideałów. Były odurzone ostrym światłem, które rzucała na nie historia, dumne ze swego męstwa… W końcu dwaj byli studenci Ye mieli już tego dosyć. – Przewodniczący pouczył nas, by „polegać raczej na sile przekonywania niż na przemocy”! Odciągnęli wpółoszalałe dziewczyny od Ye. Ale było już za późno. Fizyk leżał nieruchomo. Nadal miał otwarte oczy, z jego głowy ciekła krew. Rozgorączkowany tłum zamarł. Jedyną poruszającą się rzeczą była wąska strużka krwi. Płynęła powoli przez scenę, wijąc się jak wąż, dotarła do jej skraju i zaczęła skapywać do pustej skrzynki pod nią. Rytmiczny odgłos spadających kropel brzmiał jak kroki odchodzącego człowieka. Ciszę rozdarł rechoczący śmiech. Wydobywał się on z ust Shao Lin, która w końcu postradała zmysły. Wystraszył uczestników wiecu, którzy zaczęli opuszczać zgromadzenie, najpierw pojedynczo, a potem hurmem. Pola ćwiczebne wkrótce opustoszały, została tylko młoda kobieta pod sceną. Była to Ye Wenjie, córka Ye Zhetaia. Gdy cztery gimnazjalistki odebrały życie jej ojcu, próbowała wbiec na scenę, ale powstrzymali ją dwaj starzy uniwersyteccy woźni i szepnęli jej do ucha, że jeśli tam wskoczy, sama straci życie. Masowy wiec walki klas zmienił się w scenę zbiorowego szaleństwa i jej pojawienie się pobudziłoby tylko zebranych do kolejnego aktu przemocy. Krzyczała wniebogłosy, ale zagłuszyła ją wzburzona fala haseł i wiwatów. Kiedy w końcu znowu zapadła cisza, nie była już w stanie wydobyć z siebie głosu. Patrzyła na martwe ciało ojca i myśli, których nie mogła wyrazić, rozpuściły się w jej krwi, gdzie miały pozostać do końca życia. Po rozejściu się tłumu stała tam jak kamienny posąg, z uniesionymi rękami, w pozycji, w której się znajdowała, gdy przytrzymali ją woźni. Po długim czasie opuściła ręce, weszła powoli na scenę, usiadła obok ciała ojca i ujęła jego zimną już dłoń, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń. Gdy przyszli ludzie, żeby zabrać zwłoki, wyjęła coś z kieszeni i włożyła ojcu do ręki. Była to jego fajka. Opuściła w milczeniu boisko zasłane pozostawionymi przez tłum śmieciami i poszła do domu. Znalazłszy się przed budynkiem, w którym mieszkali pracownicy wydziału, usłyszała dochodzące z okna na pierwszym piętrze salwy szalonego śmiechu. To była kobieta, którą kiedyś nazywała matką. Odwróciła się i ruszyła przed siebie, nie dbając o to, gdzie poniosą ją nogi. Znalazła się przed drzwiami profesor Ruan Wen. Przez cztery lata studiów była ona jej doradczynią i najbliższą przyjaciółką. Przez następne dwa lata, kiedy Wenjie była magistrantką na Wydziale Astrofizyki, i w chaosie rewolucji kulturalnej, która potem wybuchła, pozostawała, jeśli nie liczyć ojca, jej najbardziej zaufaną powierniczką. Ruan ukończyła studia na Uniwersytecie w Cambridge i jej dom fascynował kiedyś Wenjie: wysmakowane książki, obrazy i płyty przywiezione z Europy, pianino, zestaw fajek w europejskim stylu na delikatnej drewnianej podstawce (ten, który należał do ojca Wenjie, był podarunkiem od Ruan). Niektóre z nich były wykonane z rosnącego w basenie Morza Śródziemnego wrzośca, inne z tureckiej pianki morskiej. Każda wydawała się przepełniona mądrością mężczyzny, który kiedyś trzymał jej cybuch w dłoni albo ustnik w zębach, chociaż Ruan nigdy o nim nie wspomniała. Ten gustownie urządzony, ciepły dom był niegdyś bezpieczną przystanią dla Wenjie, kiedy chciała uciec przed burzami szalejącymi na świecie, ale skończyło się to z chwilą, gdy przeszukali go czerwonogwardziści i zabrali Ruan jej dobytek. Podobnie jak ojciec Wenjie, wiele wycierpiała podczas rewolucji kulturalnej. Na wiecach walki klas wieszano jej na szyi parę butów na wysokich obcasach, a twarz smarowano szminką, by pokazać, że wiodła zepsute życie kapitalistki. Wenjie pchnęła drzwi do jej mieszkania i zobaczyła, że bałagan, który zostawili po swojej wizycie czerwonogwardziści, został uprzątnięty – podarte obrazy olejne sklejono i z powrotem powieszono na ścianach, przewrócone pianino postawiono i wyczyszczono, chociaż było zepsute i nie można już było na nim grać, parę ocalałych książek postawiono porządnie na półce… Ruan siedziała z zamkniętymi oczami w fotelu za biurkiem. Wenjie podeszła do niej i łagodnie pogładziła ją po czole, twarzy i rękach. Ciało jej mentorki było zimne. Prawdę mówiąc, Wenjie już wcześniej zauważyła stojącą na stole pustą buteleczkę po tabletkach nasennych. Przez chwilę stała w milczeniu. Potem odwróciła się i wyszła. Nie czuła już smutku. Była jak licznik Geigera wystawiony tak długo na zbyt silne promieniowanie, że jego strzałka pokazywała bezgłośnie zero. Zanim jednak opuściła mieszkanie Ruan, spojrzała na nią jeszcze raz. Zauważyła, że profesor Ruan nałożyła makijaż, cienką warstwę szminki i buty na wysokich obcasach.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj