Przeczytajcie dwa fragmenty powieści Tower of Dawn, kolejnego tomu serii fantasy Szklany tron autorstwa amerykańskiej pisarki Sarah J. Maas. Książka od środy znajduje się w sprzedaży. Fragmenty udostępniło wydawnictwo Uroboros. Miłej lektury.

Fragment 1

Chaol Westfall, były kapitan Gwardii Królewskiej, a obecnie namiestnik niedawno koronowanego króla Adarlanu, doszedł do wniosku, że ze wszystkich dźwięków na świecie najbardziej nienawidzi odgłosu wyda­wanego przez koła. Zwłaszcza zaś nie znosił ich turkotu, gdy toczyły się po de­skach okrętu, na którym spędził ostatnie trzy miesiące burzli­wego rejsu. A następnie nie cierpiał stukotu, z jakim toczyły się po lśniących mozaikach i posadzkach z zielonego marmu­ru w pałacu kagana, władcy Południowego Kontynentu. Nie mając nic do roboty poza siedzeniem w fotelu z koła­mi, który stał się dla niego zarówno więzieniem, jak i jedy­nym sposobem na oglądanie świata, Chaol przyglądał się wszystkim szczegółom ogromnego pałacu, wznoszącego się na jednym z niezliczonych wzgórz stolicy. Każdy jego ele­ment pochodził z innej części ogromnego imperium i śpiewał o jego chwale. Wypolerowany, zielony marmur, po którym toczył się teraz fotel Chaola, wycięto w kamieniołomach w po­łudniowo-zachodniej części kontynentu. Wyrastające naokoło czerwone kolumny, wyrzeźbione na podobieństwo pni drzew i podtrzymujące wysokie, kopulaste sufity – które przykry­wały niekończącą się poczekalnię – wykonano z surowców, przywiezionych z pustyń na północnym wschodzie. Mozaiki urozmaicające zieleń posadzek zostały ułożone przez rzemieślników z Tigany, kolejnego wśród cennych miasta kagana, leżącego na górzystym, południowym skra­ju kontynentu. Każda przedstawiała scenę z bogatej, chwa­lebnej, choć brutalnej przeszłości kaganatu. Niektóre upa­miętniały długie wieki, podczas których jego lud wędrował na końskich grzbietach po stepach na wschodzie kontynen­tu. Na innych można było ujrzeć pierwszego kagana, który zjednoczył rozproszone plemiona i na ich czele podbijał kra­inę za krainą, tworząc ogromne imperium dzięki fortelom i kunsztowi strategicznemu. Jeszcze inne przedstawiały kolejne trzy wieki oraz rozmaitych kaganów, którzy powięk­szali imperium, zwozili łupy z setek podbitych ziem i budo­wali niezliczone drogi oraz mosty, by spoić wielkie państwo w jedną całość, a potem władali nim z wprawą i mądrością. „Być może te mozaiki pokazują, czym mógł się stać Adar­lan – dumał Chaol, wsłuchany w toczone szeptem rozmowy dworzan, niosące się wśród rzeźbionych kolumn i odbijające się od pozłacanych sufitów. – Oczywiście gdyby nie rządził nim opętany przez demona król, którego jedynym celem jest zamienić ten świat w żerowisko dla swych hord” – dodał w myślach. Obrócił głowę i spojrzał na Nesryn, która z kamienną twarzą popychała jego fotel. Jedynie z jej ciemnych oczu, które omia­tały spojrzeniem każdą mijaną twarz, każde okno i każdą kolumnę, można było wyczytać, że podziwia ogromną sie­dzibę kagana. Zachowali na tę okazję swoje najlepsze ubrania. Nowo mianowana kapitan Gwardii Królewskiej w istocie prezento­wała się wspaniale w karmazynowo-złotym mundurze. Chaol nie miał pojęcia, skąd Dorian wytrzasnął jeden z tych mundu­rów, które on sam kiedyś nosił z taką dumą. Z początku miał zamiar ubrać się na czarno, gdyż nie prze­padał za dobieraniem kolorów i nie znał się na tym. Z ochotą zakładał jedynie czerwień i złoto reprezentujące jego króle­stwo. Niemniej czerń była przecież kolorem strażników Era­wana, co do jednego owładniętych przez Valgów. To w takich właśnie idealnie czarnych mundurach terroryzowali Rifthold. W nich złapali, torturowali i zamordowali jego ludzi. A potem powiesili ich ciała na bramach pałacowych, by kołysały się z wiatrem. Nie udało mu się dobrze przyjrzeć antykańskim strażni­kom, których mijali po drodze, zarówno na ulicach, jak i w sa­mym pałacu. Widział tylko, że prężyli się z dumą na bacz­ność, czujni i uważni, zbrojni w miecze i sztylety. Miał ochotę wodzić za nimi wzrokiem i sprawdzać, czy stoją tam, gdzie stać powinni – gdzie osobiście by ich rozstawił i gdzie sam by czuwał, strzegąc wizyty zagranicznych emisariuszy. Nesryn przechwyciła jego spojrzenie. Jej czarne, długie do ramion włosy falowały z każdym krokiem, a ciemne oczy zgoła nie mrugały. Na pięknej, poważnej twarzy nie było ani cienia napięcia. W żaden sposób nie dawała po sobie poznać, iż za moment przyjdzie im stanąć przed obliczem najpotęż­niejszego człowieka świata – mężczyzny, który mógł odmie­nić ich życie oraz losy całego kontynentu w wojnie, która bez wątpienia właśnie wybuchała. Chaol patrzył przed siebie bez słowa. Nesryn ostrzegała go, że te ściany, kolumny i przejścia miały uszy, oczy i usta.
Źródło: Uroboros
Ta świadomość sprawiła, że zaciskał dłonie na poręczach, by nie bawić się ubraniem, na które się ostatecznie zdecydo­wał. Na spotkanie z kaganem przywdział jasnobrązowe spodnie, ciemnobrązowe buty do kolan i białą koszulę z jedwabiu doskonałej jakości, na którą nałożył ciemnoniebieską kurtkę. Kurtka prezentowała się skromnie, a jej prawdziwą wartość zdradzały dopiero lśniące mosiężne zapięcia z przo­du oraz połyskliwe, złote nici, którymi obszyto wysoki koł­nierz i mankiety. Nie przypiął miecza i brak jego znajomego ciężaru dokuczał mu niczym fantomowa kończyna. Lub bezwład nóg. Miał przed sobą dwa zadania i nadal nie wiedział, które z nich okaże się bardziej nierealne. Przekonanie kagana i jego sześciu potencjalnych spadko­bierców, by poprowadzili swe ogromne armie na wojnę z Erawanem? A może odszukanie w Torre Cesme uzdrowicielki, która znajdzie sposób, by przywrócić mu umiejętność chodzenia? „By mnie naprawić” – pomyślał z obrzydzeniem. Nienawidził tego słowa niemalże równie mocno jak terko­tu kółek fotela. „Naprawić”. Nawet jeśli dokładnie o to miał błagać legendarnych uzdrowicieli, to słowo drażniło go, do­prowadzało do wściekłości. Odepchnął je na bok, jak najdalej od siebie. Nesryn podążała w ślad za niemalże bezszelestnymi służą­cymi, którzy powitali ich w porcie, a potem poprowadzili kręty­mi, zakurzonymi, brukowanymi uliczkami Antiki w górę, aż padł na nich cień kopuł i trzydziestu sześciu minaretów pałacu. Z okien, drzwi i latarni w mieście zwisały niezliczone pa­sma białego sukna, zarówno filcu i lnu, jak i jedwabiu. Nesryn zdążyła mu szepnąć, iż w ten sposób upamiętnia się śmierć ważnego urzędnika bądź odległego krewnego władcy. Rytu­ały pogrzebowe różniły się od siebie i nierzadko były połą­czeniem zwyczajów z różnych krain, wchodzących w skład kaganatu, ale wywieszanie białego sukna stanowiło odwiecz­ną tradycję, popularną jeszcze w czasach, gdy późniejsi pod­dani kagana wędrowali po stepach i układali swych zmarłych pod czujnym, otwartym niebem. Miasto jednakże było dalekie od żałoby. Mijały ich setki przechodniów w najróżniejszych strojach, kupcy zachwalali swe towary, a akolici z drewnianych i kamiennych świątyń wzywali do modłów. Nesryn opowiedziała Chaolowi, że w Antice każdy bóg miał swoje miejsce. Największe wrażenie czyniła jednak wzniesiona z jasnego kamienia wieża, wyra­stająca z czubka któregoś z południowych wzgórz, wyższa i bardziej imponująca nawet od samego pałacu. Torre. To w tej wieży mieszkali i pracowali najlepsi uzdro­wiciele śmiertelnicy na całym świecie. Chaol robił wszystko, by się na nią nie gapić przez okna powozu, choć jej masyw widać było niemalże z każdej ulicy Antiki. Żaden ze służą­cych nie zająknął się o niej ani słowem ani też nie wskazał im imponującej, dominującej konstrukcji, która wydawała się ry­walizować nawet z pałacem kagana. Nie, podczas drogi do pałacu służący nie zaszczycili ich rozmową. Nie skomentowali nawet pogrzebowych propor­ców, powiewających na suchym wietrze. Byli to mężczyźni i kobiety o prostych, ciemnych włosach, odziani w luźne spodnie i powłóczyste, ciemnoniebieskie i krwistoczerwone kurtki z elementami jasnego złota. Choć teraz otrzymywali za swą służbę zapłatę, wywodzili się od niewolników, którymi niegdyś władała rodzina kagana. Działo się tak do czasu, gdy poprzedni kagan, wizjoner i wichrzyciel, postanowił zakazać niewolnictwa, by jeszcze bardziej usprawnić swe państwo. Zwolnił wszystkich niewolników, ale zatrzymał ich, by służyli mu w zamian za pensję, a wraz z nimi ich dzieci. Teraz służbę kagana stano­wiły dzieci tychże dzieci. W istocie żaden z towarzyszących im służących nie wyda­wał się zagłodzony ani zaniedbany, a w ich zachowaniu nie było znać strachu, wyglądało więc na to, że obecny kagan dobrze traktował swoich poddanych i należało mieć nadzie­ję, że niewybrany jeszcze dziedzic pójdzie w jego ślady. W przeciwieństwie do Terrasenu i Adarlanu o tym, kto za­stąpi rządzącego tu władcę, nie decydowało pokrewieństwo ani płeć, ale wola kagana. Spora liczba dzieci nie do końca ułatwiała to zadanie. Współzawodnictwo między nimi prze­radzało się nierzadko w krwawe zawody, gdyż każde chciało udowodnić ojcu, że jest najsilniejsze, najmądrzejsze i najlepiej nadaje się do sprawowania rządów. Prawo wymagało, by kagan trzymał w ukrytym skarbcu zapieczętowany dokument, przedstawiający kolejność spad­kobierców w drodze do tronu. Sięgano po niego w chwilach, gdy władcę dopadła przedwczesna śmierć i nie zdołał jeszcze oficjalnie ogłosić swego następcy. Lista mogła być zawsze zmieniona, ale jej istnienie łagodziło lęk przed tym, co groziło imperium od czasów, gdy pierwszy kagan zjednoczył wszyst­kie krainy i terytoria – rozpadem. Obawiano się nie wrogich sił z zewnątrz, ale wojny domowej. Pierwszy kagan był mądrym człowiekiem. Przez trzysta lat istnienia kaganatu ani razu nie doszło do konfliktu we­wnętrznego. Służący zatrzymali się między dwiema potężnymi ko­lumnami i złożyli przybyszom głęboki ukłon, a pchająca fotel Nesryn wkroczyła do olśniewającej swym pięknem sali tro­nowej. Wokół złocistego, migoczącego w promieniach połu­dniowego słońca podwyższenia z tronem zgromadziły się dziesiątki ludzi. Chaol spojrzał na pięć osób, które stały przed tronem, i zadał sobie w myślach pytanie, kto z nich w przyszłości zostanie wybrany, by władać imperium. W pomieszczeniu słychać było jedynie szelest ubrań ponad czterech tuzinów ludzi, których Chaol zliczył odruchowo, rozglądając się dookoła. Tworzyli dwie ściany jedwabiu, kosztowności i opalonych ciał, a między nimi wiodła alejka, ciągnąca się aż po migotliwe podwyższenie. Szelest ubrań oraz… Turkot i pisk kółek. Nesryn naoliwi­ła je starannie, ale po tygodniach spędzonych na morzu me­tal tu i ówdzie ustępował już miejsca rdzy. Każdy zgrzyt i piśnięcie były dla Chaola równie dotkliwe jak przesunięcie paznokciem po szkle. Mimo to trzymał głowę wysoko, a plecy miał wyprosto­wane. Nesryn stanęła w odpowiedniej odległości od podwyż­szenia i szeregu pięciorga młodych ludzi, kobiet i mężczyzn, którzy odgradzali ich od władcy. Wypełniali pierwszy obowiązek każdego księcia czy księż­niczki, którym była ochrona ich króla. Trudno o lepszy spo­sób, by się wyróżnić i okazać swą lojalność, a niewykluczone, że też zasłużyć na miano dziedzica. A pięcioro młodych ludzi przed nimi… Chaol sprawnie zamaskował emocje i policzył raz jeszcze. Tylko pięcioro. Pięcioro, a nie sześcioro, jak twierdziła Nesryn. Ani myślał rozglądać się po sali w ślad za zaginionym dziec­kiem kagana. Nadszedł bowiem czas na to, do czego szykował się przez ostatni tydzień na morzu, w miarę jak zbliżali się do portu docelowego, a powietrze robiło się coraz gorętsze i such­sze. Nadal czuł dyskomfort, robiąc to w fotelu, ale ukłonił się bardzo nisko, aż ujrzał swoje martwe nogi, nieskazitelnie brą­zowe buty oraz ukryte w nich bezwładne stopy. Szelest ubioru po lewej zdradził mu, że Nesryn stanęła obok niego i również złożyła głęboki ukłon. Trwali w twej pozie przez trzy oddechy, bo tak, zdaniem Nesryn, nakazywał ceremoniał. Chaol wykorzystał ten czas, by się przygotować i odepchnąć jak najdalej ciężar odpowiedzialności, z którą tu przybyli. Niegdyś był mistrzem w utrzymywaniu niewzruszonej miny. Wiele lat służył ojcu Doriana i bez mrugnięcia okiem przyjmował rozkazy, a jeszcze wcześniej znosił towarzystwo własnego ojca, który umiał mu dopiec słowem, jak i przyłożyć pięścią. Takim człowiekiem był prawdziwy władca Anielle. Chaol również miał prawo tytułować się lordem, ale uwa­żał swój tytuł za kpinę oraz kłamstwo. Prosił Doriana, by ten przestał się do niego odwoływać, ale jego protesty nic nie da­ły. Tak więc jego pełne miano brzmiało obecnie: lord Chaol Westfall, Królewski Namiestnik. Nie znosił swego tytułu jeszcze bardziej niż odgłosów wy­dawanych przez koła fotelu. Bardziej niż swego ciała od pasa w dół, które nie reagowało na żadne bodźce i pomimo upły­wu czasu nadal zaskakiwało go swoim bezruchem. Był Lordem Niczego. Władcą Krzywoprzysięzców. Panem Kłamców. Wyprostował się i spojrzał w skośne oczy siwowłosego mężczyzny na tronie. Na brązowej ogorzałej skórze kagana pojawiły się lekkie zmarszczki, gdy uśmiechnął się przebiegle. Chaol zadał zaś sobie w myślach pytanie, czy władca również znał prawdę o nim.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj