Fragment 2

Nesryn doszła do wniosku, że żyją w niej dwie osoby. Jedna z nich była kapitanem Gwardii Królewskiej, która złożyła przysięgę swemu władcy, iż dołoży wszelkich starań, by mężczyzna w fotelu na kółkach został uzdrowiony, a ponadto nakłoni człowieka zasiadającego na tronie przed nią, by zebrał dla nich armię. Ta osoba trzymała się prosto i śmiało patrzyła przed siebie z dłonią przy rękoje­ści ozdobnego miecza, ale nie na tyle blisko, by zostało to po­czytane za prowokację. Ale istniała również owa druga osoba. Ta, która w chwili zawijania do portu wpatrywała się w wieżyczki, minarety i kopuły miasta bogów, a nade wszyst­ko w dumną, lśniącą kolumnę Torre, i przełykała łzy. Ta, któ­ra zaraz po zejściu na ląd wciągnęła w płuca zapach wędzo­nej papryki, ostrą woń imbiru i kuszącą słodycz kminku, po czym zrozumiała w głębi serca, że dotarła do domu. To praw­da, że żyła w Adarlanie, służyła jego władcy i gotowa była umrzeć zarówno dla niego, jak i dla swej rodziny, wciąż tam mieszkającej, ale tu niegdyś żył jej ojciec i tu jej urodzona w Adarlanie matka czuła się swobodniej niż gdziekolwiek in­dziej. Tu mieszkali jej rodacy. Widziała najrozmaitsze odcienie brązowej skóry. Wszędzie dostrzegała intensywnie czarne włosy, takie jak jej własne. Oczy, zarówno skośne, wąziutkie, jak i okrągłe, czarne, brą­zowe, a nawet z rzadka piwne i zielone. Jej rodacy. Jej ludzie. Co prawda jej ojczyzna była zbieraniną rozmaitych krain, ale… Cóż, nie słyszała, by ktoś syczał za nią obelgi. Tutaj dzieci nie rzucały w nikogo kamieniami. Tu potomstwo jej siostry nie czułoby się obco. Nikt nie czułby się tu nieproszo­nym gościem. Mimo to, choć trzymała się prosto i zadzierała dumnie pod­bródek, kolana drżały jej na myśl o tym, przed kim stanęła. Nie ośmieliła się zdradzić ojcu, dokąd się wybiera i czym będzie się zajmować. Powiedziała mu tylko, że król Adarlanu zlecił jej ważną misję, która zabierze jej sporo czasu. Ojciec nie uwierzyłby jej słowom. Ba, sama ledwie mogła w to uwierzyć. Kagan był bowiem bohaterem historii, które opowiadano przy ogniu w zimowe wieczory, a o jego potomstwie snuto legendy podczas niekończącego się wyrabiania ciasta na chleb. Baśnie o jego przodkach, które opowiadali rodzice przy jej dziecięcym łóżeczku, potrafiły zesłać na nią słodki, głęboki sen albo przejmującą grozę, która nie pozwalała jej zasnąć przez całą noc. Kagan był żywym mitem i bóstwem w tym samym stopniu co trzydziestu sześciu innych bogów, którzy rządzili miastem oraz imperium. Kaganom oddawano tu cześć równie wielką jak bogom w świątyniach Antiki, a nawet większą. Anticę zwano miastem bogów ze względu na nich oraz na żywego boga, który zasiadał na tronie z kości słoniowej na szczycie złocistego podwyższenia. Wedle podań szepta­nych przez jej ojca było ono w istocie wykonane ze złota. Zaś sześcioro dzieci kagana… Nesryn potrafiła nazwać każde z nich po imieniu. Na pokładzie okrętu Chaol pilnie przyswajał informacje od­nośnie do celu ich podróży i dziewczyna nie miała wątpliwości, że i on to potrafił. Ale nie tak to spotkanie miało przebiegać. Podczas podróży Nesryn opowiedziała swemu byłemu ka­pitanowi wszystko o swej ojczyźnie, a on w zamian wprowa­dził ją w tajniki protokołu dworskiego. Rzadko kiedy był bez­pośrednio zaangażowany w spotkania na szczycie, ale służąc swemu władcy, niejedno widział i niejedno słyszał. Obserwował grę, w której teraz miał odegrać główną rolę. Grę, która toczyła się o niezwykle wysoką stawkę. Czekali w milczeniu, aż kagan zabierze głos. Idąc korytarzami i salami, Nesryn robiła wszystko, by nie rozglądać się z podziwem wokół. Podczas swoich wcześniej­szych wizyt w Antice nigdy nie postawiła nogi w pałacu po­dobnie jak jej ojciec, ojciec jego ojca i każdy z ich przodków. W tym mieście bogów pałac kagana był najświętszą świąty­nią i jednocześnie najgroźniejszym labiryntem. Siedzący na tronie kagan ani drgnął. Był to nowszy, szerszy tron, który liczył sobie sto lat. Po­przedni został wyrzucony przez siódmego kagana, ponieważ jego ogromne rozmiary okazały się dla niego za małe. Wedle podań zajadł się i zapił na śmierć, ale przynajmniej miał tyle zdrowego rozsądku, by wyznaczyć dziedzica, zanim złapał się za pierś i osunął martwy na tymże właśnie tronie. Urus, rządzący obecnie kagan, nie mógł mieć więcej niż sześćdziesiąt lat i na pierwszy rzut oka był w o wiele lepszej kondycji. Jego włosy, ongiś kruczoczarne, od dawna były równie białe jak jego siedzisko, a jego pomarszczoną cerę zna­czyły blizny, które przypominały, że w ostatnich dniach życia swej matki został zmuszony do walki o tron. Onyksowe oczy, wąskie i lekko skośne, lśniły niczym gwiazdy. Kagan czuwał i wszystko widział. Na jego śnieżnobiałych włosach nie było korony. Wszak bogowie kroczący wśród śmiertelników nie potrzebują sym­boli swej boskiej władzy. Za tronem zwisały pasma białego sukna, przywiązane do otwartych okien, łopoczące lekko na gorącym wietrze. Nesryn nie miała pojęcia, kto odszedł, ale bez wątpienia był to ktoś ważny, a białe sukno wskazywało, iż myśli kagana oraz jego rodziny towarzyszą duszy zmarłego, zmierzającej ku Wiecznym Błękitnym Niebiosom i Drzemiącej Ziemi. Władcy imperium nie uchybiali tej tradycji, tak jak szanowali wszyst­kich trzydziestu sześciu bogów, wyznawanych przez ich poddanych. Kagan był zapewne gotów przyjąć do panteonu również tych, którzy cieszyli się popularnością na niedawno zawład­niętych ziemiach. Musiało być ich trochę – wszak Urus zasia­dał na tronie od trzydziestu lat i przyłączył do swego domi­nium kilka zamorskich królestw. Na poznaczonych bliznami palcach kagan nosił bogate pierścienie z migoczącymi klejnotami, z których każdy repre­zentował jedno zagarnięte państwo. Mieli przed sobą wojownika, który olśniewał przepychem. Jego dłonie zsunęły się z poręczy tronu, wykonanych z kłów potężnych bestii żyjących na stepach w głębi kraju, i ułożyły się na podołku, skryte wśród fałd błękitnego jedwabiu, ob­szytego złotą nicią. Barwnik indygo pochodził z parnych, porośniętych bujnym lasem ziem na zachodzie, z Balruhn, skąd wywodzili się przodkowie Nesryn, aż jej pradziadek, wiedziony ciekawością i ambicją, wyruszył wraz ze swą ro­dziną przez góry, pustynie i równiny, by dotrzeć do miasta bogów na jałowej północy. Rodzina Faliq od dawna trudniła się handlem, ale nie zaj­mowała się towarami luksusowymi. Na ich straganach sprze­dawano zwykłe, ale dobre płótno i popularne przyprawy. Wuj Nesryn był nadal handlarzem i dzięki kilku zyskownym inwestycjom zgromadził spory majątek. Jego rodzina miesz­kała teraz w pięknym domu w Antice. Bez wątpienia osiągnął więcej niż jej ojciec, który po przeprowadzce do Adarlanu podjął pracę piekarza. – Rzadko się zdarza, by władca innego państwa wysyłał do mnie tak ważnych gości – odezwał się w końcu kagan. Prze­mówił w ich języku, a nie w halha, mowie powszechnej na Południowym Kontynencie. – Myślę, że trzeba to uznać za wielki zaszczyt. Mówił z takim samym akcentem jak jej ojciec, ale w jego głosie brakowało ciepła i wesołości. Przemawiał jak czło­wiek, który nawykł do wydawania rozkazów i stoczył zaciekłą walkę, by zasłużyć na swą koronę, a do tego kazał stracić dwóch braci, którzy okazali się beznadziejnymi nie­udacznikami. Spośród pozostałych trzech jeden udał się na wygnanie, a dwóch pozostałych złożyło bratu przysięgę na wierność, po tym jak uzdrowiciele z Torre stwierdzili ich bezpłodność. Chaol pochylił głowę. – To my jesteśmy zaszczyceni, Wielki Kaganie. Nie użył tytułu „Wasza Królewska Mość”, gdyż ten był przewidziany dla królów i królowych. Nie istniał zresztą tytuł, który oddawałby należytą cześć władcy tak potężnemu poza tym, który nosili jego pierwsi przodkowie. – My? – zadumał się kagan i przeniósł spojrzenie swych ciem­nych oczu na Nesryn. – A co sądzi o tym twoja towarzyszka? Nesryn opanowała ochotę, by znów się ukłonić. Uświado­miła sobie, że Dorian Havilliard stanowił całkowite przeci­wieństwo tego człowieka, a Aelin Galathynius… Nesryn za­dała sobie w myślach pytanie, czy młoda królowa nie ma więcej wspólnego z kaganem niż z Havilliardem. „Za wcześnie na takie refleksje – pomyślała. – Aelin musi naj­pierw ujść z życiem z tej zawieruchy. Musi zasiąść na tronie”. Odepchnęła od siebie te myśli, gdy uświadomiła sobie, że Chaol wpatruje się w nią z narastającym napięciem. Wiedziała, że nie stresują go słowa ani towarzystwo. Przygnębiał go sam fakt, że musi unosić głowę ku królowi-wojownikowi zasiadają­cemu na tronie z kości słoniowej. Czekał go ciężki dzień. Nesryn pochyliła lekko głowę i rzekła: – Jestem Nesryn Faliq, kapitan Gwardii Królewskiej Adar­lanu. Przejęłam to stanowisko po lordzie Westfallu, który tego lata został wyniesiony przez króla Doriana do rangi Namiestnika. Cieszyła się teraz, że lata spędzone w Rifthold nauczyły ją, by się nie uśmiechać, nie wzdrygać i nie okazywać strachu. Cieszyła się, że umie mówić wyraźnie i ze spokojem, nawet jeśli kolana nadal jej drżały. – Moja rodzina wywodzi się stąd, Wielki Kaganie – ciągnę­ła Nesryn. – Antica nadal włada skrawkiem mojej duszy. – Mówiąc to, ułożyła dłoń nad sercem, na czerwieni i złocie swe­go munduru, kolorach imperium, przez które jej rodzina nieraz czuła się zaszczuta i niechciana. – Wizyta w twym pałacu, Wielki Kaganie, to największy z zaszczytów w moim życiu. Niewykluczone, że w istocie tak było. Gdyby zdołała zna­leźć czas na wizytę u rodziny, która mieszkała w dzielnicy Runni, cichym zakątku pełnym ogrodów, zamieszkanym głów­nie przez kupców, jej wuj nie miałby co do tego wątpliwości. Kagan jednakże uśmiechnął się lekko. – Pozwól więc, że powitam cię w twojej prawdziwej oj­czyźnie, pani kapitan. Nesryn wyczuła raczej, niż ujrzała rozdrażnienie Chaola. Nie była pewna, co było jego przyczyną. Może fakt, że przed­stawiła się tytułem, który kiedyś należał do niego. A może to, że przyznała się do innej ojczyzny. Pochyliła ponownie głowę, by podziękować władcy. – Zakładam, że przybyliście po to, by spróbować mnie wciągnąć w tę waszą wojenkę? – Kagan zwrócił się do Chaola. – Przybyliśmy tu z rozkazu króla – odparł Chaol lapidarnie, choć w jego głosie zabrzmiała duma – i mamy nadzieję, że uda nam się rozpocząć nową erę pokoju i kwitnącego handlu. Jedno z dzieci kagana, młoda kobieta z włosami niczym fa­lująca noc i oczami pełnymi ognia spojrzała na stojącego obok niej mężczyznę, starszego być może o trzy lata, i skrzywiła się. Czyli Hasar i Sartaq. Ona urodzona jako trzecia, a on jako drugi, oboje odziani w podobne, luźne spodnie, wyszywane tuniki i wspaniałe, sięgające kolan buty do jazdy konnej. Ha­sar nie należała do piękności, ale te oczy… Dziki płomień, który w nich tańczył, nadrabiał wszelkie niedostatki urody. A Sartaq? Brat Hasar dowodził jeźdźcami ruków, należącą do jego ojca kawalerią zwaną rukhin. Powietrzni jeźdźcy kagana od dawna zamieszkiwali wy­niosłe Góry Tavan wraz ze swymi rukami – ogromnymi pta­kami, które kształtem przypominały orły, ale były tak potęż­ne, iż mogły poderwać z ziemi konia. Nie miały co prawda rozmiarów i miażdżącej wagi wywern, których dosiadały Żelaznozębne, ale były szybkie, zwinne i sprytne niczym lisy. Stanowiły wspaniałe rumaki dla legendarnych łuczników, którzy ich dosiadali. Sartaq miał poważną twarz i rozłożyste ramiona. Stał wypro­stowany i sprawiał wrażenie, jakby w uroczystych szatach czuł się równie nieswojo jak Chaol. Nesryn zadała sobie pytanie, czy jego ruk, Kadara, zasiadał właśnie na jednym z trzydziestu sze­ściu minaretów pałacu i przyglądał się przemykającym płochliwie służącym, niecierpliwie czekając na powrót swego pana. To, że Sartaq był tutaj, oznaczało, że od dawna o wszyst­kim wiedzieli. Spodziewali się ich przybycia. Porozumie­wawcze spojrzenia między bratem i siostrą zdradziły Nesryn wystarczająco wiele. Wyczytała z nich, że przynajmniej ich dwoje zawczasu omówiło przyczyny ich wizyty. Sartaq przeniósł spojrzenie z siostry na Nesryn, która nie­malże natychmiast spuściła wzrok. Miał ciemniejszą skórę od pozostałych, co być może było rezultatem tysięcy godzin spę­dzonych wysoko nad ziemią, a jego oczy były niemalże czar­ne, bezdenne i nieprzeniknione. Nie licząc małego warkoczy­ka, który obwodził jego ucho, nosił rozpuszczone włosy, opadające poniżej muskularnej klatki piersiowej. Zafalowały lekko, gdy pozdrowił Nesryn skinieniem głowy, choć ta mogłaby przysiąc, że była w tym ironia. Miała wrażenie, że w jego oczach są parą upokorzonych obdartusów z pospólstwa. Oto dumny Adarlan wysyła w po­selstwie kapitana kalekę i jego następczynię z gminu. Być mo­że zaszczyt, o którym mówił kagan, był jedynie zawoalowaną zniewagą. Nesryn oderwała spojrzenie od księcia, choć czuła, że ten wciąż się jej przygląda. – Przybywamy z darami od Jego Wysokości króla Adarla-nu – odezwał się Chaol i obrócił na swym fotelu, by przywołać służących. Królowa Georgina oraz jej dwór przed wyjazdem do górskich posiadłości tej wiosny praktycznie splądrowali skarbiec, a były król przez ostatnie miesiące cichcem wypro­wadził z niego sporo z tego, co pozostało. Przed wypłynięciem Chaola i Nesryn Dorian odwiedził krypty pod zamkiem, gdzie przechowywano fundusze królestwa. Nesryn nadal miała wrażenie, że słyszy jego niosące się echem przekleństwa, o wie­le bardziej plugawe niż kiedykolwiek wcześniej, gdy odkrył, że zostały w nich właściwie tylko monety. Aelin jednakże jak zwykle miała plan. Nesryn stała obok młodego króla, gdy dziewczyna otwo­rzyła dwa kufry w swych komnatach. W środku zamigotała biżuteria godna królowej. Ba, godna Królowej Zabójców. „Ja mam wystarczające fundusze – odezwała się, gdy Do­rian zaczął protestować. – Wręcz kaganowi nieco bogactw, z których Adarlan może być dumny”. Przez następne dni Nesryn często się zastanawiała, czy Aelin z radością pozbyła się kosztowności, które nabyła jako zabójczyni. Wyglądało na to, że klejnoty z Adarlanu nigdy nie trafią do Terrasenu. Królowa zaproponowała na odchodnym, by kosztowności przełożyć do czterech mniejszych kufrów, by wyglądało na to, że bogactw jest więcej. Służący rozstawiali je teraz na mar­murowej posadzce i unosili wieka, a członkowie dworu prze­ciskali się, by zobaczyć, co znajduje się w środku. Po sali poniósł się chór westchnień, gdy wszyscy ujrzeli migoczące klejnoty, złoto i srebro. – To dar – oznajmił Chaol, widząc, że nawet kagan pochy­la się, by przyjrzeć się kosztownościom. – Dar od króla Adarlanu Doriana Havilliarda oraz Aelin Galathynius, kró­lowej Terrasenu. Na dźwięk drugiego z wymienionych imion księżniczka Hasar spojrzała na Chaola. Książę Sartaq zerknął na ojca. Najstarszy syn, Arghun, zmarszczył brwi, wpatrując się w skrzynie. Na tle swoich braci i sióstr Arghun wyróżniał się jako poli­tyk, ukochany przez kupców i możnowładców kontynentu. Był mężczyzną szczupłym i wysokim, który miast gromadzić złoto i otaczać się luksusem, wolał zdobywać wiedzę. Zwano go Księciem Szpiegów. Podczas gdy jego dwaj bracia zyskali sławę niepokonanych wojowników, Arghun szkolił swój umysł, a w chwili obecnej nadzorował prace trzydziestu sze­ściu wezyrów ojca. Dlaczego więc miałby marszczyć brwi na widok takiego skarbu? A miał przed sobą naszyjniki z diamentami i rubinami. Złote bransolety wysadzane szmaragdami. Kolczyki przy­pominające małe kandelabry szafirów i ametystów. Pysznie wykute pierścienie, niektóre zdobione klejnotami wielkości jaskółczego jaja. Grzebienie, szpile i brosze. Okupione krwią. Kupione za krew. Najmłodsze z obecnych w sali dzieci kagana, piękna, zgrab­na dziewczyna o imieniu Duva, nachyliła się najniżej. Smukłą dłonią, którą zdobił gruby, srebrny pierścień z szafirem nie­malże niepojętych rozmiarów, gładziła swój wydatny brzuch. Była przypuszczalnie w szóstym miesiącu ciąży, choć jej powłóczyste szaty w ulubionym przez nią różu i fiolecie oraz drobna budowa mogły mylić. Niewątpliwie nosiła pierw-sze dziecko, owoc zaaranżowanego małżeństwa z księciem pochodzącym z zamorskiej krainy na dalekim wschodzie. Państwo to graniczyło od południa z Doranelle, a jego władcy, świadomi kaprysów królowej Fae, woleli zabezpieczyć swą przyszłość sojuszem z wielkim imperium za morzem. Nesryn i inni zastanawiali się często, czy to aby nie pierwsza próba rozszerzenia kaganatu na kolejne kontynenty. Kapitan nie przyglądała się jednak długo życiu, które doj­rzewało pod upierścienioną dłonią. Wiedziała bowiem, że jeśli któreś z braci bądź sióstr Duvy zasiądzie na tronie, jego pierwszym zadaniem po spłodzeniu własnych potomków będzie wyeliminowanie każdego, kto stanowi zagrożenie dla jego rządów. Rozpocznie zaś od potomstwa tych braci i sióstr, którzy będą mieli największą ochotę na tron. Nesryn zastanawiała się, jak Duva to zniesie. Ciekawa była, czy pokochała już dziecko rosnące w jej łonie, czy też była na tyle mądra, by wzbraniać się przed takimi uczuciami. Myślała też o tym, czy ojciec dziecka zrobiłby wszystko, by zapewnić mu bezpieczeństwo, gdyby jego życie było zagrożone. Kagan w końcu rozparł się na tronie. Jego dzieci wyprosto­wały się, a dłoń Duvy opadła. – Oto kosztowności – wyjaśnił Chaol – wykonane przez najwybitniejszych adarlańskich rzemieślników. Kagan bawił się pierścieniem z cytrynem zdobiącym jego dłoń. – Jeśli pochodzą ze skarbca Aelin Galathynius, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Nesryn i Chaol zacisnęli zęby na ułamek sekundy. Wie­dzieli – a raczej podejrzewali – że kagan miał szpiegów na całym świecie. Mieli też świadomość, że przeszłość Aelin mo­że stanowić dla nich trudną przeszkodę. – Ponieważ nie jesteś jedynie namiestnikiem władcy Adar­lanu – ciągnął kagan – ale również ambasadorem Terrasenu, prawda? – Prawda – przyznał Chaol. Kagan uniósł się z ledwie zauważalną sztywnością, a jego dzieci natychmiast rozstąpiły się, by mógł zejść po stopniach złotego podwyższenia. Największy spośród nich, rosły i najwyraźniej o wiele bar­dziej niepohamowany od milczącego, skupionego Sartaqa, wpatrywał się w tłum, jakby wszędzie wokół szukał ukrytych zagrożeń. Był to Kashin, czwarty w kolejności. Sartaq dowodził rukami na niebach północy i centrum kra­ju, a Kashin stał na czele armii lądowych, głównie piechoty i kawalerii. Arghun sprawował władzę nad wezyrami, a Ha­sar, jeśli wierzyć plotkom, miała posłuch wśród admirałów floty. Niemniej Kashin wyróżniał się na tle rodzeństwa mniej­szym wyrafinowaniem. Jego twarz była szeroka i płaska, a czarne włosy, splecione w zwykły warkocz, spływały na plecy. Był zdecydowanie przystojnym mężczyzną, ale trudno się było oprzeć wrażeniu, że żołnierskie życie zdążyło już go naznaczyć i uczynić człowiekiem szorstkim i gwałtownym, przez co być może wydawał się jeszcze bardziej pociągający. Kagan zszedł z podwyższenia z szelestem ciągnących się za nim szat. Nesryn patrzyła, jak stąpa po zielonym marmu­rze, i z każdym jego krokiem coraz dobitniej uświadamiała sobie, że idący ku niej mężczyzna niegdyś rozciągnął władzę nie tylko nad rukami na niebie, ale również ogromnymi for­macjami kawalerii, a nawet przeciągnął flotę na swoją stronę. Gdy jego matka umierała na wyniszczającą chorobę, której nawet uzdrowiciele z Torre nie byli w stanie zatrzymać, Urus starł się ze swoim starszym bratem w pojedynku na śmierć i życie. Jego zwycięzca miał zasiąść na tronie. Poprzednia kagan uwielbiała przedstawienia i zadecydo­wała, że wybrani synowie stoczą swą walkę w amfiteatrze w środku miasta. Wstęp był wolny dla każdego, kto tylko zdołał wedrzeć się do środka, by zająć dla siebie miejsce. Lu­dzie siedzieli na schodach i łukowatych zwieńczeniach bram, a kolejne tysiące tłoczyły się na ulicach. Na wielkich słupach okalających najwyższy poziom amfiteatru przysiadły ruki z jeźdźcami, a inne krążyły nad areną. Dwóch kandydatów do tronu walczyło przez sześć godzin. Zmagali się nie tylko ze sobą, ale też z koszmarami, które przygotowała dla nich matka. Z wielkich klatek, które wyła­niały się niespodziewanie spod posypanej białym piaskiem areny, wyskakiwały potężne koty, a z mroku tuneli wyjeż­dżały na nich rydwany z kołami zbrojnymi w obracające się ostrza. Ich woźnice ciskali w walczących włóczniami. Ojciec Nesryn znajdował się wśród owładniętych szaleństwem lu­dzi na ulicach i słuchał raportów wykrzykiwanych przez tych, którzy wspięli się na kolumny. Ostatni cios nie był bynajmniej zwieńczeniem brutalnej rozprawy czy też wyrazem nienawiści. Orda, starszy brat panującego obecnie kagana, nie zauwa­żył włóczni, ciśniętej przez wojownika na rydwanie. Jej cios powalił go ostatecznie po sześciu godzinach krwawej bitwy. Wówczas Urus odłożył swój miecz. Wokół areny zapadło milczenie. W absolutnej ciszy mężczyzna wyciągnął zakrwa­wioną dłoń w stronę powalonego brata, chcąc mu pomóc. Wtedy Orda wydobył ukryty sztylet i cisnął nim prosto w serce przeciwnika. Chybił nieznacznie. Raniony Urus wrzasnął z bólu, wyszarpnął broń ze swego ciała i rzucił nią w brata. W przeciwieństwie do niego nie chybił. Nesryn zastanawiała się, czy na klatce piersiowej idącego ku nim kagana nadal widnieje blizna. Często rozmyślała nad tym, czy nieżyjąca już kagan opłakała śmierć starszego syna w zaciszu swych komnat. A może nigdy nie zdobyła się na to, by pokochać swe dzieci, wiedząc, jaki los jest im pisany. Urus, Kagan Południowego Kontynentu, zatrzymał się przed Nesryn i Chaolem. Przewyższał dziewczynę o pół głowy. Mi­mo wieku nadal trzymał się prosto i miał barczyste ramiona, choć gdy pochylił się nad jednym z kufrów, w jego ruchach dało się zauważyć pierwsze symptomy starczej sztywności. Podniósł naszyjnik z diamentami i szafirami, który w jego po­znaczonej bliznami dłoni wyglądał jak mieniąca się rzeka. – Mój najstarszy syn Arghun – odezwał się, wskazując ru­chem podbródka wysokiego, czujnego młodzieńca – niedawno przedstawił mi kilka fascynujących faktów na temat królowej Aelin Ashryver Galathynius. Nesryn czekała na uderzenie. Chaol bez mrugnięcia po­wieką wytrzymywał spojrzenie Urusa. Niemniej jednak w czarnych oczach kagana – takich sa­mych jak u Sartaqa, co uświadomiła sobie Nesryn – zatańczyły iskierki rozbawienia. – Pojawienie się dziewiętnastoletniej królowej – władca zwrócił się do Chaola – powinno budzić niepokój wielu ludzi. Dorian Havilliard nie jest dużo starszy, ale przynajmniej od dziecka był szkolony w rządzeniu. Wie, jak zapanować nad dworem i sterować królestwem po przejęciu tronu. Aelin Galathynius zaś… Kagan wrzucił naszyjnik z powrotem do kufra. Brzęknął równie głośno jak klinga miecza odbijająca się od kamienia. – Pewnie wielu ludzi pomyśli sobie, że dziesięć lat zabija­nia na zlecenie to również jakaś forma doświadczenia. Dookoła sali tronowej znów poniosły się szepty. Ogniste oczy Hasar niemalże lśniły. Twarz Sartaqa pozostała nieporuszona, czego być może nauczył się od najstarszego brata. Jego szpie­dzy, nawiasem mówiąc, musieli w istocie dysponować nie byle jakim talentem, skoro poznali przeszłość Aelin. Sam Ar­ghun wyglądał, jakby miał wielką ochotę uśmiechnąć się przebiegle. – Może i oddziela nas Wąskie Morze – rzekł kagan do Chaola, którego twarz nawet nie drgnęła – ale nawet my usłyszeliśmy o Celaenie Sardothien. Przynosisz mi klejnoty, które bez wąt­pienia należały do jej kolekcji. Wręczasz je mnie, kiedy moja córka Duva – zerknął na ciężarną dziewczynę stojącą obok Hasar – nie otrzymała jeszcze daru ślubnego ani od waszego nowego króla, ani też od odnalezionej królowej. Tymczasem każdy inny władca obdarował ją prawie pół roku temu. Nesryn zatuszowała grymas. Było to w istocie ogromne przeoczenie, które można by usprawiedliwić wieloma fak­tami, ale żadne z nich nie miało w sobie odwagi, by je teraz przedstawić. Chaol milczał, nie próbując nawet się tłumaczyć. – Mimo to – podjął kagan – choć przybywacie tu i rzucacie mi pod nogi klejnoty niczym worki z ziarnem, wolałbym chyba usłyszeć prawdę. Zwłaszcza po tym, jak Aelin Gala­thynius strzaskała wasz szklany zamek, zamordowała po­przedniego króla i przejęła stolicę. – Skoro książę Arghun jest tak dobrze poinformowany – odezwał się po chwili Chaol z niezmąconym spokojem – być może nie muszę już nic mówić. Jego wyzywająca postawa i ton głosu wywołały u Nesryn dreszcz lęku. – Być może w istocie tak jest – odezwał się kagan, a Arghun zmrużył lekko oczy. – Ale myślę, że powinieneś usłyszeć ode mnie kilka prawd.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj