Książka Sarah J. Maas pod tytułem A Court of Mist and Fury ukaże się nakładem wydawnictwa Uroboros 11 stycznia. Czytelnicy będą mogli w niej śledzić dalsze losy Feyry - bohaterki, którą poznaliśmy w powieści A Court of Thorns and Roses.
Przeczytaj także recenzję Dworu cierni i róż.
W świecie powieści między światłem a ciemnością rozgrywa się walka, w której stawką są losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie…
Poniżej można przeczytać trzy fragmenty Dworu mgieł i furii:
Fragment 1:
Siła nieśmiertelnych – bardziej przekleństwo niż dar. Przez trzy dni po powrocie tutaj zgniatałam i wyginałam każdy element zastawy i każdy sztuciec, jakiego się dotknęłam. Notorycznie się potykałam, nieprzyzwyczajona do dłuższych i zwinniejszych nóg; do tego stopnia, że Alis nakazała usunąć z moich komnat wszystkie cenne przedmioty, których nie można było łatwo zastąpić (najbardziej gderała, kiedy przewróciłam stolik z osiemsetletnim wazonem). Strzaskałam też nie jedne, nie dwoje, ale pięcioro szklanych drzwi, niechcący zbyt zamaszyście je zamykając. Westchnęłam przez nos i rozprostowałam palce. Prawą dłoń miałam zwykłą, gładką. Perfekcja fae. Obróciłam lewą dłoń. Zawijasy ciemnego atramentu pokrywające palce, nadgarstek i całe przedramię aż do łokcia zdawały się wchłaniać mrok z całego pomieszczenia. Oko umieszczone na środku dłoni sprawiało wrażenie, jakby mnie cały czas obserwowało. Spokojne i przebiegłe, jak u kota. Jego pionowa źrenica była zauważalnie szersza niż w ciągu dnia. Tak jakby dostosowywała się do oświetlenia, jak w normalnym oku. Skrzywiłam się gniewnie w jego stronę. W stronę kogokolwiek, kto mnie obserwował przez ten tatuaż. Przez trzy miesiące mojej bytności tutaj Rhys w żaden sposób się ze mną nie skontaktował. Nie odezwał się nawet słowem. Nie śmiałam zapytać Tamlina, Luciena czy kogokolwiek innego; obawiałam się, że mogłabym w ten sposób przywołać księcia Dworu Nocy, w jakiś sposób przypomnieć mu o tym nieprzemyślanym targu, którego dobiłam z nim pod Górą. Tydzień z nim z każdego miesiąca w zamian za ocalenie mnie od śmierci. Ale nawet jeśli Rhys w jakiś cudowny sposób o tym zapomniał, ja nie potrafiłam. Ani Tamlin, ani Lucien, ani ktokolwiek inny. Nie w sytuacji, gdy moją rękę pokrywał ten tatuaż. Nawet jeśli Rhys na sam koniec… nawet jeśli nie był tak właściwie wrogiem. Wrogiem Tamlina – owszem. Każdego innego dworu – zgadza się. Tak niewielu zdołało przekroczyć granice Dworu Nocy i powrócić. Na dobrą sprawę nikt nie wiedział, co się znajduje na północnych krańcach Prythianu. Góry, ciemność, gwiazdy i śmierć. Ale podczas ostatniej rozmowy z Rhysandem kilka godzin po śmierci Amaranthy nie czułam, żeby był moim wrogiem. Nikomu nie powiedziałam o tym spotkaniu, o tym, co Rhys mi powiedział, ani o tym, co ja mu wyznałam. „Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych, którzy nie czują już nic”. Zwinęłam palce w pięść, zasłaniając oko, zasłaniając tatuaż. Dźwignęłam się na nogi, spłukałam ustęp i poczłapałam w stronę umywalki, aby wypłukać usta i umyć twarz. Chciałam móc nic nie czuć. Pragnęłam, żeby moje ludzkie serce zostało przemienione razem z resztą mojego ciała, żeby zastygło w nieśmiertelnym marmurze. Chciałam pozbyć się tego poszarpanego strzępka czerni, który sączył we mnie swój jad. Tamlin nie obudził się, gdy ostrożnie wróciłam do ciemnej sypialni. Spojrzałam na jego nagie ciało rozpostarte na pościeli. Przez chwilę jedynie podziwiałam imponujące mięśnie na jego plecach, tak cudownie podkreślone światłem księżyca; jego złociste włosy, rozwichrzone snem i moimi palcami, które w nie wplatałam, gdy wcześniej się kochaliśmy. To dla niego to zrobiłam, to dla niego ochoczo obróciłam siebie i swoją nieśmiertelną duszę w ruinę. A teraz miałam wieczność, aby z tym żyć.Fragment 2:
Przystanęłam na chwilę między ostatnimi dwiema kolumnami i przyjrzałam się księciu rozpartemu przy stole śniadaniowym oraz podziwianemu przezeń widokowi. – Nie jestem psem, żeby mnie tak przywoływać – oznajmiłam w miejsce powitania. Powoli Rhys obejrzał się przez ramię. Fioletowe oczy lśniły żywo w blasku poranka. Gdy jego wzrok omiótł mnie od głowy po stopy i z powrotem, zacisnęłam dłonie w pięści. Zmarszczył brwi z dezaprobatą, jakby coś w moim wyglądzie mu nie pasowało. – Nie chciałem, żebyś się zgubiła – powiedział bezbarwnie. Głowa pękała mi od bólu. Spojrzałam na srebrny dzbanek stojący na środku stołu, na zachęcająco unoszącą się z jego dzióbka parę. Filiżanka herbaty… – Sądziłam, że tu zawsze będzie ciemno – zauważyłam w zasadzie tylko po to, żeby nie zdradzić obezwładniającego pragnienia życiodajnej herbaty z samego ranka. – Jesteśmy jednym z dworów słonecznych – odparł, wskazując moje krzesło pełnym gracji skinieniem dłoni. – Nasze noce są dalece piękniejsze, a nasze zachody słońca i świty nie mają sobie równych, niemniej przestrzegamy praw natury. Wślizgnęłam się na tapicerowane krzesło po drugiej stronie stołu. Zauważyłam, że Rhys rozpiął swoją tunikę pod szyją, odsłaniając fragment opalonej piersi. – Czy inne dwory ich nie przestrzegają? – Natura dworów pór roku jest powiązana z ich książętami. To ich magia i wola utrzymuje w ich władztwach wieczną wiosnę, zimę, jesień, lato. Zawsze tak było; taka swoista dziwaczna stagnacja. Ale charakter dworów słonecznych – dnia, świtu i nocy – jest bardziej… symboliczny. Może i jesteśmy potężni, ale nawet my nie potrafimy zmienić drogi ani blasku słońca. Herbaty? Słoneczny blask zatańczył na krzywiźnie srebrnego dzbanka. Ograniczyłam energiczne przytaknięcie do oszczędnego skinienia brodą. – Przekonasz się jednak – podjął Rhysand, nalewając mi herbatę – że nasze noce są zdecydowanie bardziej olśniewające; tak piękne, że niektórzy z mieszkańców mojej dziedziny wstają o zachodzie słońca i kładą się spać o świcie. Tylko po to, żeby móc żyć w blasku gwiazd. Dolałam do filiżanki odrobinę mleka i przyglądałam się, jak jasność i ciemność płynów miesza się ze sobą. – Dlaczego jest tu tak ciepło, podczas gdy na zewnątrz trwa w najlepsze zima? – Magia. – Tyle jest oczywiste. – Odłożyłam łyżeczkę i upiłam niewielki łyk, niemal wzdychając z rozkoszą, gdy gorący aromatyczny napój wypełnił mi usta. – Ale dlaczego? Rhys podążył wzrokiem za kłębami śniegu porywanego ze szczytów przez porywisty wiatr. – Wy ogrzewacie swoje domy zimą. Dlaczego ja nie miałbym ogrzewać swojego? Przyznaję, że nie wiem, dlaczego moi przodkowie wybudowali pałac pasujący raczej do dworu lata w samym środku górskiego pasma, w którym w najlepszych miesiącach jest najwyżej umiarkowanie ciepło, ale kimże ja jestem, aby kwestionować ich motywy? Upiłam kilka kolejnych łyków. Ból głowy powoli mijał. Pozwoliłam sobie na nałożenie na talerz kilku owoców z pobliskiej szklanej misy. Śledził każdy mój ruch. – Schudłaś – zauważył cicho. – Masz w zwyczaju przekopywać się przez moje myśli, kiedy tylko najdzie cię na to ochota – stwierdziłam, nabijając kawałek melona na widelczyk. – Dziwi mnie twoje zaskoczenie. Jego spojrzenie nie złagodniało, choć na zmysłowych ustach zatańczył ponownie znajomy uśmieszek. Bez wątpienia była to jego ulubiona maska. – Robię to tylko czasem. I nie mam wpływu na to, co ty wysyłasz łączącą nas więzią. Rozważyłam powstrzymanie się od zapytania, tak jak wczorajszego wieczoru, ale… – Jak to działa, ta więź, która pozwala ci zaglądać mi do głowy? Upił łyk ze swojej filiżanki. – Możesz spojrzeć na więź wynikłą z naszej umowy jako łączący nas most. Na obu jego końcach znajdują się drzwi prowadzące do naszych umysłów. Stanowią tarczę. Dzięki mym wrodzonym zdolnościom potrafię prześlizgnąć się przez tarcze umysłu dowolnej osoby, nawet bez takiego mostu. No, chyba że trafię na kogoś bardzo, ale to bardzo silnego lub wyćwiczonego w utrzymywaniu szczelności bariery. Gdy byłaś człowiekiem, z mojego punktu widzenia bramy do twego umysłu były zawsze szeroko otwarte. Teraz, gdy jesteś fae… – Wzruszył lekko ramionami. – Czasem nieświadomie wzmacniasz swoją tarczę, a czasem, kiedy gotujesz się od silnych emocji, bariera znika. Niekiedy, gdy drzwi do twojego umysłu są otwarte, mogłabyś równie dobrze stać w ich progu i wykrzykiwać swoje myśli w moją stronę. Czasem je słyszę, czasem nie. Skrzywiłam się i ścisnęłam mocniej widelczyk. – A jak często buszujesz po moich myślach, kiedy nie ma tej tarczy? Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wesołości. – Kiedy nie potrafię ocenić, czy twoje koszmary są odbiciem prawdziwego zagrożenia, czy tylko wyobrażonego. Kiedy stajesz na ślubnym kobiercu i po cichu błagasz o pomoc kogokolwiek, kto akurat słucha. Tylko kiedy opuszczasz swoją barierę i nieświadomie rzucasz to wszystko na drugą stronę mostu. I odpowiadając na twoje pytanie, zanim je w ogóle zadasz: tak. Nawet gdy tarcza jest na swoim miejscu, mógłbym się przez nią przebić, gdybym tylko chciał. Mogłabyś jednak się wyćwiczyć, nauczyć utrzymywać barierę nawet w obliczu kogoś takiego jak ja. Nawet zważywszy łączącą nasze umysły więź i moje wrodzone zdolności. Zignorowałam tę propozycję. Wyrażenie zgody na robienie czegokolwiek razem z nim sprawiało wrażenie czegoś zbyt trwałego. Zbytnio by to przypominało akceptację targu, którego musiałam z nim dobić. – Czego ode mnie chcesz? Powiedziałeś, że powiesz mi, kiedy tu dotrzemy. No to mów. Rhys odchylił się w krześle i skrzyżował swoje ramiona, których potężnych mięśni nie potrafił ukryć nawet luźny, elegancki strój. – W tym tygodniu? Chcę, żebyś nauczyła się czytać.
Strony:
- 1 (current)
- 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj