W środku tygodnia ukazał się A column of fire, powieść historyczna Ken Follett, której akcja dzieje się w targanej konfliktami Europie XVI wieku. Na tle tych wydarzeń przedstawione są barwne, ale i dramatyczne losy bohaterów. Przeczytaj naszą recenzję Słupa ognia. Wydawnictwo Albatros udostępniło prolog oraz pierwszy rozdział powieści Kena Folletta. Zapraszamy do lektury:  

Prolog

Powiesiliśmy go przed katedrą w Kingsbridge, gdzie zwykle odbywają się egzekucje. Przecież jeśli nie można zabić człowieka przed obliczem Boga, prawdopodobnie w ogóle nie powinno się go zabijać. Szeryf wyprowadził go z więzienia pod ratuszem. Szedł wyprostowany, z rękami związanymi na plecach, a jego blada twarz była wyzywająca i nieustraszona. Tłum szydził z niego i złorzeczył mu. On jednak zdawał się nie widzieć rozjuszonej tłuszczy. Ale mnie zobaczył. Nasze spojrzenia się spotkały i była w nich cała wieczność. To ja byłem odpowiedzialny za jego śmierć, a on dobrze o tym wiedział. Tropiłem go od dziesiątków lat. Był zamachowcem, który – gdybym go nie powstrzymał – w jednym krwawym akcie bestialstwa zabiłby połowę ludzi dzierżących władzę w tym kraju, łącznie z niemal całą rodziną królewską. Poświęciłem życie, tropiąc podobnych mu potencjalnych morderców, z których wielu zostało straconych. Nie wszystkich powieszono; niektórzy zostali rozerwani końmi, innych poćwiartowano. Najokrutniejszą śmierć zarezerwowano dla najgorszych przestępców. Tak, robiłem to wielokrotnie: patrzyłem, jak umiera człowiek, i wiedziałem, że to właśnie ja sprowadziłem na niego tę sprawiedliwą, choć straszną karę. Robiłem to dla mojego ukochanego kraju; dla władcy, któremu służę, i z jeszcze jednego powodu – z przekonania, że każdy może sam decydować, jaką wyznaje religię. Był ostatnim z wielu mężczyzn, których posłałem do piekła, ale jego widok sprawił, że pomyślałem o pierwszym z nich…

CZĘŚĆ PIERWSZA 1558 ROZDZIAŁ 1

I

Ned Willard przybył do Kingsbridge podczas zamieci. Płynął w górę rzeki z portu Combe w kajucie barki załadowanej belami tkanin z Antwerpii i winem z Bordeaux. Zorientowawszy się, że barka zbliża się do Kings­bridge, otulił się szczelniej peleryną, naciągnął kaptur, wyszedł na pokład i spojrzał przed siebie. Z początku był rozczarowany: widział jedynie sypiący śnieg. Jednakże tęsknota za widokiem miasta była wręcz bolesna, więc z nadzieją wpatrywał się w śnieżną zadymkę. Po chwili jego życzenie zostało spełnione, a śnieżyca osłabła. Zdumiony dostrzegł skrawek błękitnego nieba. Wytężając wzrok, spojrzał ponad czubkami drzew i ujrzał wieżę katedry – wysoką na czterysta pięć stóp, o czym wiedział każdy uczeń szkoły w Kingsbridge. Skrzydła kamiennego anioła, który obserwował miasto ze szczytu iglicy, przykryła warstewka śniegu, zmieniając kolor piór z gołębiego na śnieżnobiały. Gdy tak patrzył, promień słońca oświetlił posąg i odbił się od śniegu niczym błogosławieństwo, a chwilę potem świat zniknął w tumanach białego puchu. Przez moment nie widział niczego poza drzewami, wyobraźnia pod­suwała mu jednak rozmaite obrazy. Wkrótce spotka się z matką, której nie widział od roku. Nie powie jej, jak bardzo tęsknił, albowiem męż­czyz­na w wieku osiemnastu lat winien być niezależny i samowystarczalny. Przede wszystkim jednak tęsknił za Margery. Zakochał się w niej w najmniej odpowiednim czasie, kilka tygodni przed wyjazdem z Kings­bridge i rocznym pobytem w Calais, rządzonym przez Anglików porcie na północnym wybrzeżu Francji. Od dziecka znał i lubił psotną i inteligentną córkę sir Reginalda Fitzgeralda. Kiedy dorosła, jej figlarność nabrała nowego uroku. Ned wypatrywał jej w kościele, a gdy ją zauważył, zasychało mu w ustach i zaczynał płytko oddychać. Nie odważył się pierwszy wykonać żadnego kroku, bo Margery była trzy lata młodsza; ona jednak nie miała takich zahamowań. Całowali się na cmentarzu w Kingsbridge, ukryci za imponujących rozmiarów grobowcem przeora Philipa, mnicha, który cztery wieki temu zlecił wybudowanie katedry. W ich długim, namiętnym pocałunku nie było nic dziecinnego, ale po wszystkim Margery roześmiała się i uciekła. Następnego dnia znów go pocałowała. A w przeddzień jego wyjazdu do Francji wyznali sobie miłość. Przez pierwsze tygodnie pisywali do siebie listy. Nie powiedzieli rodzicom o swoich uczuciach – było na to zbyt wcześnie – więc nie mogli pisać o nich otwarcie, ale Ned zwierzył się starszemu bratu, Barneyowi, i ten stał się ich pośrednikiem. Niestety, Barney opuścił Kingsbridge i wyjechał do Sewilli. Margery wprawdzie też miała starszego brata, Rollo, lecz nie ufała mu tak, jak Ned Barneyowi, zatem listy przestały docierać do Neda.
Źródło: Wydawnictwo Albatros
Brak wieści nie wpłynął jednak na jego uczucia. Ned wiedział, co ludzie mówią o młodzieńczej miłości, i przyglądał się sobie, czekając, aż jego uczucia względem Margery się zmienią, ale tak się nie stało. Po kilku tygodniach w Calais jego kuzynka Thérèse dała mu jasno do zrozumienia, że go uwielbia i jest gotowa zrobić właściwie wszystko, żeby to udowodnić. Lecz Ned nie dał się skusić. Zaskoczyło go to, zwłaszcza że nigdy dotąd nie miał okazji pocałować ślicznej dziewczyny z dużymi piersiami. Odtrąciwszy Thérèse, utwierdził się w przekonaniu, że mimo rozłąki jego uczucia do Margery się nie zmienią, i zadawał sobie pytanie, co zrobi, gdy ją zobaczy. Czy będzie tą samą dziewczyną, którą zachował w pamięci? Rok to długo dla czternastolatki, nawet jeśli Margery miała teraz piętnaście lat. Być może jej uczucia osłabły po tym, jak przestała dostawać listy. Może całowała się z kimś innym za grobowcem przeora Philipa. Ned byłby okropnie rozczarowany, gdyby się okazało, że stał się jej obojętny. A nawet jeśli wciąż go kochała, to czy nadal był tym samym Nedem, którego zapamiętała? Śnieżyca ustała i zobaczył, że barka przepływa przez zachodnie przedmieścia Kingsbridge. Na obu brzegach mieściły się warsztaty, które zużywały mnóstwo wody: farbiarnie, zakłady folusznicze, papiernicze i rzeźnie. Ponieważ w okolicy cuchnęło, czynsze były tu niskie. Nieco dalej jego oczom ukazała się Wyspa Trędowatych. Jej nazwa pochodziła z dawnych czasów; od wieków nie było tam żadnego trędowatego. Na skraju wyspy znajdował się szpital siostry Caris, założony przez zakonnicę, która ocaliła miasto podczas zarazy czarnej śmierci. Gdy barka podpłynęła bliżej, zobaczył wyłaniające się zza szpitala pełne gracji bliźniacze łuki mostu Merthina, który od północy i południa łączył wyspę z lądem. Historia miłosna Caris i Merthina była jedną z miejscowych legend przekazywanych z pokolenia na pokolenie w zimowe wieczory przy kominkach. Barka wpłynęła na przystań przy zatłoczonym nabrzeżu. Na pierwszy rzut oka miasto wyglądało tak jak przed rokiem. Ned podejrzewał, że miejsca takie jak Kingsbridge niewiele się zmieniają. Katedry, mosty i szpitale – oto budowle, które miały przetrwać. Z torbą przerzuconą przez ramię czekał, aż kapitan poda mu jedyny bagaż: mały, drewniany kufer zawierający ubrania, dwa pistolety i trochę książek. Dźwignął go, pożegnał się i zszedł na nabrzeże. Skierował się w stronę zbudowanego z kamienia nadbrzeżnego magazynu, w którym mieściła się siedziba firmy należącej do jego rodziny. Uszedł ledwie kilka kroków, gdy usłyszał znajomy głos z silnym szkockim akcentem: – A niech mnie, jeśli to nie nasz Ned! Witaj w domu! Na widok Janet Fife, gospodyni w domu jego rodziców, uśmiechnął się szeroko. – Właśnie kupowałam ryby na obiad dla twojej matki – oznajmiła Janet. Była przeraźliwie chuda, ale uwielbiała karmić innych. – Też powinieneś coś zjeść. – Spojrzała na niego z uznaniem. – Zmieniłeś się. Zeszczuplałeś na twarzy, ale ramiona masz barczyste. Czy ciotka Blanche dobrze cię karmiła? – Tak, ale wuj Dick kazał mi przerzucać łopatą kamienie. – To nie jest zajęcie dla uczonego męża. – Mnie nie przeszkadzało. – Malcolmie, Malcolmie, patrz, kto tu jest! Malcolm, mąż Janet i stajenny u Willardów, kuśtykając, ruszył w ich stronę; lata temu, kiedy był młody i niedoświadczony, został kopnięty przez konia. – Stary Kasztan zdechł – oznajmił, serdecznie uścisnąwszy dłoń Neda. – Był ulubionym koniem mojego brata. – Ned powstrzymał się od uśmiechu. Znał Malcolma i wiedział, że wieści o zwierzętach są dla stajennego ważniejsze niż te o ludziach. – A co u mojej matki? – Dzięki Bogu, pani cieszy się dobrym zdrowiem – odparł Malcolm. – Podobnie jak twój brat, przynajmniej z tego, co ostatnio słyszeliśmy. Nie lubi pisać, a listy z Hiszpanii idą miesiąc albo nawet dwa. Pozwól, że wezmę twój bagaż, młody Nedzie. Ned nie miał ochoty iść prosto do domu. Miał inny plan. – Weźmiesz mój kufer? – zwrócił się do Malcolma. Na poczekaniu wymyślił wiarygodną historyjkę. – Powiedz, że poszedłem do katedry, by podziękować za bezpieczną podróż, i niebawem pojawię się w domu. – Jak sobie życzysz. Malcolm odszedł, utykając. Tymczasem Ned ruszył niespiesznie i cieszył oczy znajomym widokiem budynków, wśród których dorastał. Śnieg nadal prószył. Dachy były białe, ale ulice, pełne ludzi i wozów, tętniły życiem; pod stopami plaskało błoto. Minął okrytą złą sławą tawernę Biały Koń, gdzie w każdą sobotę dochodziło do bijatyk, i skierował się główną ulicą pod górę, na plac przed katedrą. Minąwszy zamek biskupa, na chwilę przystanął przed budynkiem szkoły. Przez wąskie, ostrołukowe okna widział półki z książkami. To tu nauczył się czytać i liczyć, tu odkrył, kiedy należy walczyć, a kiedy uciekać, jak to jest zostać wychłostanym brzozowymi witkami i nie uronić przy tym ani łzy. W południowej części katedry znajdował się klasztor. Odkąd król Henryk VIII rozwiązał klasztory, opactwo w Kingsbridge popadało w ruinę – dach przeciekał, ściany kruszały, a roślinność pchała się do okien. Budynki należały teraz do burmistrza, ojca Margery, sir Reginalda Fitzgeralda, który zupełnie je zaniedbał. Na szczęście sama katedra była w dobrym stanie, silna i strzelista jak zawsze – kamienny symbol tętniącego życiem miasta. Ned wszedł przez masywne zachodnie drzwi do nawy głównej. Podziękuje Bogu za bezpieczną podróż, a tym samym obróci kłamstwo, którym uraczył Malcolma, w prawdę. Jak zwykle kościół był miejscem kultu i interesów: brat Murdo miał fiolki z najprawdziwszą ziemią z Palestyny, nieznajomy męż­czyzna oferował za pensa gorące kamienie do rozgrzania rąk, a Puss Lovejoy, drżąca w czerwonej sukni, sprzedawała to co zawsze. Ned zadarł głowę i spojrzał na żebrowane sklepienie, które przywodziło na myśl splecione ludzkie ramiona, wyciągające się ku niebu. Za każdym razem, gdy tu przychodził, myślał o mężczyznach i kobietach, którzy przyczynili się do powstania katedry. Niektóre nazwiska spisano w Księdze Timothy’ego, historii klasztoru, której uczono w szkole. Byli wśród nich: kamieniarz Tom Budowniczy i jego pasierb Jack, przeor Philip, Merthin Fitzgerald, który oprócz mostu zbudował wieżę główną, a także pracownicy kamieniołomu, murarze, stolarze i szklarze – zwykli ludzie, którzy dokonali niezwykłej rzeczy i stworzyli ponadczasowe piękno. Ned na chwilę uklęknął przed ołtarzem. Bezpieczna podróż była czymś, za co należało podziękować. Nawet w trakcie krótkiej przeprawy z Francji do Anglii statki mogą zatonąć, a ludzie – pożegnać się z życiem. Nie tracił jednak zbyt wiele czasu na modlitwy. Następnym przystankiem był dom Margery. W północnej części placu przed katedrą, naprzeciw pałacu biskupa, znajdowała się karczma Bella, a tuż obok trwała budowa nowego domu. Ziemia należała do klasztoru, więc Ned domyślał się, że budowę zlecił ojciec Margery. Z oknami wykuszowymi i kilkoma kominami wyglądała imponująco; wkrótce będzie to największy dom w całym Kingsbridge. Idąc w górę główną ulicą, dotarł do skrzyżowania dróg. Dom, w którym mieszkała Margery, stał na rogu, naprzeciw ratusza. Był to duży budynek o drewnianej konstrukcji i choć nie prezentował się tak okazale jak ten, który dopiero budowano, postawiono go na akrze najdroższej ziemi w mieście. Ned zatrzymał się przed drzwiami. Od roku czekał na tę chwilę, a gdy nadeszła, ogarnął go niepokój. Zapukał. Otworzyła stara służącą Naomi i zaprosiła go do sieni. Znała Neda całe życie, ale sprawiała wrażenie zatroskanej, jak gdyby był podejrzanym nieznajomym, a gdy zapytał o Margery, odparła, że pójdzie i zobaczy. Spojrzał na wiszący nad kominkiem obraz Chrystusa na krzyżu. W Kingsbridge dominowały dwa rodzaje płócien: jedne przedstawiały sceny biblijne, a drugie portrety arystokratów. Ned był zaskoczony, widząc w domach zamożnych Francuzów obrazy pogańskich bogów, takich jak Bachus czy Wenus, którzy zwykle znajdowali się w baśniowym lesie i nosili szaty wyglądające tak, jakby lada chwila miały zsunąć się na ziemię.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj