6

(ciąg dalszy)

Bronowski znalazł w przestronnej kieszeni marynarki jabłko i wgryzł się w nie. —  Dobra, widziałeś się z Hallamem i tak jak się spodziewałeś, wyrzucił cię za drzwi. Co zrobisz teraz? —  Jeszcze nie zdecydowałem. Ale cokolwiek to będzie, zrzuci go z piedestału i Hallam wyląduje na tyłku. Wiesz, do tej pory widziałem go tylko raz, przed laty, kiedy tu przyjechałem. Wtedy uważałem go za wielkiego człowieka. Wielki człowiek jest największym zbójem w historii nauki. Napisał własną wersję historii Pompy, wiesz, stworzył tę historię tutaj. — Lamont postukał się w skroń. — Wierzy we własne fantazje i walczy o nie z chorą wściekłością. To karzeł, który ma tylko jeden talent, umiejętność przekonywania innych, że jest olbrzymem. Lamont uniósł wzrok na szerokie, łagodne oblicze rozbawionego teraz Bronowskiego i parsknął śmiechem. —  Cóż, nic dobrego z tego nie wyniknie, zresztą już ci mówiłem. —  Wielokrotnie — zgodził się Bronowski. —  Przytłacza mnie jednak świadomość, że cały świat spoczywa w moich…

2

Kiedy Hallam po raz pierwszy podniósł butelkę i zobaczył, że wolfram się zmienił, Peter Lamont miał dwa lata. Gdy skończył dwadzieścia pięć lat, obronił doktorat i został zatrudniony równocześnie w Pierwszej Stacji Pomp oraz na wydziale fizyki uniwersytetu. Dla tak młodego człowieka były to poważne osiągnięcia. Pierwsza Stacja Pomp nie wyglądała tak nowocześnie jak te nowsze, ale to od niej wszystko się zaczęło — łańcuch stacji opasujący kulę ziemską. Pracowały, mimo że od chwili opracowania całej technologii minęło zaledwie parędziesiąt lat. Żaden z wielkich wynalazków nie rozpowszechnił się równie szybko w skali globalnej. Lecz to nic dziwnego. Pompa Elektronowa oznaczała darmowe, niewyczerpalne i niesprawiające żadnych problemów źródło energii. To tak, jakby cały świat odwiedził nagle Święty Mikołaj albo odnaleziono lampę Aladyna. U progu kariery zawodowej Lamont zamierzał rozwiązywać zagadnienia teoretyczne o najwyższym stopniu abstrakcji. Szybko zafascynowała go jednak zadziwiająca Pompy Elektronowej. Do tej pory nie spisała jej w całości osoba, która rzeczywiście rozumiała teorię działania Pompy (w takim stopniu, w jakim w ogóle można było ją zrozumieć) i która potrafiłaby wytłumaczyć tak trudną tematykę szerokim rzeszom społeczeństwa. Pewnie, sam Hallam napisał szereg artykułów dla środków masowego przekazu, lecz nie stanowiły one spójnej, przemyślanej historii. Lamont obrał sobie za cel napisanie właśnie takiego dzieła. Zaczął od szczegółowego zapoznania się z artykułami Hallama i innymi opublikowanymi wspominkami, czyli, można by rzec, oficjalnymi dokumentami. Na ich podstawie doszedł do momentu, w którym Hallam wypowiedział zdanie, które wstrząsnęło światem — do Wielkiego Wglądu, jak to często nazywano (zawsze używając wielkich liter). Oczywiście później, kiedy Lamont doznał rozczarowania, zbadał sprawę głębiej i w jego głowie zrodziło się pytanie, czy najsłynniejsza uwaga Hallama rzeczywiście została wypowiedziana przez niego. Hallam rozpoczął jej rozpowszechnianie od słynnego seminarium naukowego, po którym na dobre rozpoczęto­ prace nad Pompą Elektronową. Okazało się jednak, że poznanie szczegółów na temat owego seminarium było ogromnie trudne, a dotarcie do nagrań dźwiękowych praktycznie niemożliwe. Lamont zaczął w końcu podejrzewać, że niemal całkowity brak relacji ze słynnego seminarium nie był całkiem przypadkowy. W błyskotliwy sposób zestawił ze sobą kilka faktów i wydawało się, że to może John F.X. McFarland wypowiedział stwierdzenie podobne do tego, którego autorstwo przypisywano Hallamowi — i że zrobił to przed Hallamem. Lamont wybrał się do McFarlanda, którego nazwisko w ogóle nie występowało w oficjalnych relacjach z wydarzeń. McFarland zajmował się właśnie badaniem górnych warstw atmosfery, a szczególnie zjawisk związanych z wiatrem słonecznym. Nie była to awangardowa dziedzina, ale uprawianie jej przynosiło określone korzyści. Poza tym badała także efekty funkcjonowania Pompy Elektronowej. McFarland zdołał uniknąć odejścia w zapomnienie, w przeciwieństwie do Denisona. John McFarland okazał Lamontowi grzeczność i oznajmił, że jest gotów rozmawiać na każdy temat z wyjątkiem przebiegu słynnego seminarium. Twierdził, że go nie pamięta. Lamont nie ustąpił i zacytował zebrane przez siebie dowody. McFarland wyjął fajkę, nabił ją, przyjrzał się starannie jej zawartości, po czym powiedział w osobliwym skupieniu: —  Postanowiłem nie pamiętać, ponieważ to nie ma znaczenia, naprawdę nie ma. Wyobraźmy sobie, że utrzymywałbym, że to ja coś powiedziałem. Nikt by mi nie uwierzył. Wyszedłbym na idiotę i do tego megalomana. —  A Hallam postarałby się, żeby przeszedł pan na emeryturę? —  Tego nie mówię. Jednak sądzę, że złożenie tego rodzaju oświadczenia nie przyniosłoby mi nic dobrego. Poza tym cóż to za różnica? —  To kwestia prawdy historycznej! — powiedział Lamont. —  Och, bzdura. Prawda historyczna jest taka, że Hallam ani przez chwilę nie dawał za wygraną. Skłaniał wszystkich do podjęcia badań nad dziwną substancją, czy tego chcieli, czy nie. Gdyby nie on, ta próbka wolframu eksplodowałaby w końcu, zabijając nie wiem ilu ludzi. Być może nigdy nie byłoby drugiej, podobnej próbki, a zatem nigdy nie mielibyśmy Pompy. Hallam zasługuje na sławę jej odkrywcy, nawet jeśli na nią nie zasługuje — a jeśli to, co teraz powiedziałem, nie ma sensu, nic na to nie poradzę, bo historia nie ma sensu. Wyjaśnienia te nie zadowoliły Lamonta, ale musiały mu wystarczyć, ponieważ McFarland nie chciał mówić nic więcej. Prawda historyczna! Niebudzącą wątpliwości częścią prawdy historycznej było to, że z powodu promieniowania jonizującego emitowanego przez „wolfram Hallama” (jak zaczęto to zwyczajowo nazywać) próbka wzbudziła zainteresowanie wszystkich. Nie miało znaczenia, czy ów metal był wolframem, czy też czymś innym, ani to, czy ktoś go podmienił, czy nie. Ani nawet to, czy był to izotop, który nie miał prawa istnieć, czy coś zupełnie innego. Wszystkie te pytania bladły wobec faktu istnienia czegoś — cokolwiek to było — co emitowało coraz silniejsze promieniowanie w warunkach, które wykluczały zachodzenie jakiegokolwiek typu rozpadu promieniotwórczego, polegającego na jakiejkolwiek liczbie znanych podówczas etapów. —  Lepiej to rozproszmy — mruknął po chwili Kantrowitsch. — Jeśli będziemy trzymać tę substancję w sporych kawałkach, wyparuje albo eksploduje i skazi pół miasta. Sproszkowano więc zawartość butelki i rozproszono substancję, początkowo mieszając ją ze zwykłym wolframem. Później, kiedy z kolei wolfram zaczął promieniować, zmieszano go z grafitem, którego przekrój czynny jest mniejszy. Niecałe dwa miesiące po tym, kiedy Hallam zwrócił uwagę na zmianę zawartości butelki, Kantrowitsch napisał artykuł do „Nuclear Reviews”, dodając nazwisko Hallama jako współ­ autora. W artykule obwieścił istnienie plutonu186. W ten sposób potwierdził opinię wyrażoną przez Tracy’ego, ale nazwisko tego ostatniego nie zostało wymienione ani wtedy, ani nigdy później. Od tego momentu wolfram Hallama zaczął robić zawrotną karierę, a Denison zaczął doświadczać zdarzeń, których finałem był koniec jego kariery. Istnienie plutonu186 było wystarczająco niepokojącym faktem. Lecz znacznie gorsze było to, że na początku ów metal był stabilny, a później z niewyjaśnionych powodów coraz silniej promieniował. Zwołano seminarium, podczas którego naukowcy mieli zająć się poszukiwaniem rozwiązań problemu. Obrady prowadził Kantrowitsch, co jest godne odnotowania ze względów historycznych, ponieważ wtedy po raz ostatni w historii Pompy Elektronowej odbyło się ważne spotkanie na jej temat pod przewodnictwem kogoś innego niż Hallam. W rzeczy samej pięć miesięcy później Kantrowitsch zmarł i w ten sposób znikła jedyna postać, której prestiż mógł przyćmiewać sławę Hallama. Seminarium miało wyjątkowo bezowocny przebieg do momentu, w którym Hallam obwieścił zebranym uzyskanie Wielkiego Wglądu. Jednak w wersji wydarzeń zrekonstruowanej przez Lamonta prawdziwy przełom nastąpił podczas przerwy obiadowej. To wtedy McFarland, któremu w oficjalnych zapisach nie przypisuje się żadnej wypowiedzi, choć jego nazwisko widnieje na liście uczestników seminarium, rzekł: —  Wie pan co, musimy trochę popuścić wodze fantazji. Przypuśćmy… McFarland mówił do Didericka van Klemensa, który zrelacjonował tę rozmowę w telegraficznym skrócie we własnych notatkach. Na długo przed tym, nim Lamont odkrył ten fakt, Van Klemens umarł. Choć jego notatki przekonały Lamonta, stwierdził on, że nie będą stanowiły dowodu prawdziwości jego wersji historii, jeśli nie uzyska innego jej potwierdzenia. Co więcej, nie było sposobu udowodnienia, że Hallam podsłuchał rozmowę. Lamont byłby gotów postawić fortunę na to, że Hallam znajdował się na tyle blisko, że słyszał wypowiedź McFarlanda. Jednak nawet tak silne przekonanie nie wystarczało za dowód. A gdyby tak Lamontowi udało się udowodnić całą sprawę? Nieskrywana pycha Hallama osłabłaby zapewne, ale jego pozycja i tak pozostałaby raczej niezagrożona. Dowodzono by, że dla McFarlanda jego własna wypowiedź była tylko fantazją. To Hallam zaakceptował ją jako poważną hipotezę. Wszak to on stanął naprzeciw wszystkich i oficjalnie ją postawił, ryzykując drwiny. McFarlandowi z pewnością nawet nie przyszłoby do głowy, żeby popuszczenie przez niego „wodzy fantazji” miało zostać oficjalnie odnotowane. Lamont miałby kontrargumenty: McFarland był w owym czasie znanym fizykiem jądrowym i ryzykował utratą reputacji, a Hallam — młodym radiochemikiem, który mógł opowiadać na temat fizyki jądrowej, co tylko chciał, i ujść z tym na sucho jako niespecjalista. W każdym razie według oficjalnej wersji historii Hallam powiedział: —  Panowie, do niczego nie możemy dojść. Chciałbym zatem postawić hipotezę; nie dlatego, żeby była z całą pewnością sensowna, ale dlatego że to mniejszy nonsens niż wszystko, co do tej pory słyszałem na tej sali… Mamy do czynienia z plutonem186, substancją, która w ogóle nie może istnieć, a już tym bardziej nie może być nawet przez chwilę stabilna, jeśli tylko naturalne prawa rządzące Wszechświatem mają jakiekolwiek znaczenie. Skoro wspomniana substancja niewątpliwie istnieje i początkowo była stabilna, to musiała ona, przynajmniej na początku, istnieć w miejscu czy czasie albo w warunkach, w których prawa rządzące Wszechświatem były inne, niż są. Ujmując to wprost, badana przez nas substancja nie powstała w naszym, ale w innym, alternatywnym Wszechświecie… równoległym Wszechświecie. Mniejsza o nazwę. Znalazłszy się tutaj — nie udaję, że wiem, w jaki sposób się przedostała — pozostawała stabilna. Stawiam hipotezę, że to dlatego, że przyniosła ze sobą prawa natury z własnego Wszechświata. To, że powoli stała się radioaktywna i z czasem promieniuje coraz silniej, może znaczyć, że prawa naszego Wszechświata stopniowo zaczęły do niej przesiąkać, jeśli rozumieją panowie, o co mi chodzi. Zwracam uwagę, że w tym samym czasie, w którym pojawił się pluton186, znikła próbka wolframu, złożona z kilku stabilnych izotopów, w tym wolframu186. Mogła przejść do wspomnianego równoległego Wszechświata. W końcu logiczne jest przypuszczenie, że zajście wymiany mas jest łatwiejsze niż przepływ tylko w jedną stronę. Być może w paralelnym Wszechświecie wolfram186 jest podobnego rodzaju anomalią jak pluton186 w naszym. Być może początkowo zachowuje stabilność, a później stopniowo zaczyna coraz silniej promieniować. Wreszcie niewykluczone, że może tam służyć za źródło energii, tak samo jak pluton186 u nas. Słuchacze musieli w zdumieniu nadstawiać uszu, gdyż nie odnotowano, aby ktokolwiek przerywał Hallamowi, przynajmniej do tego ostatniego zdania. Po nim Hallam najwyraźniej zrobił pauzę, żeby złapać oddech i być może zastanowić się nad własną zuchwałością. Ktoś ze słuchaczy (prawdopodobnie AntoineJerome Lapin, choć nie podano tego w jasny sposób) zapytał, czy doktor Hallam sugeruje, że jakaś inteligentna istota z paraWszechświata specjalnie dokonała zamiany substancji w celu pozyskania źródła energii. Termin „paraWszechświat”, skrót określenia „paralelny Wszechświat”, wszedł do języka, użyty po raz pierwszy w tym pytaniu. Po chwili milczenia Hallam, ośmielony jak nigdy, oznajmił — i właśnie to uznano za sedno Wielkiego Wglądu: —  Rzeczywiście tak uważam i sądzę, że nie da się wykorzystywać wspomnianego źródła energii, jeśli Wszechświat i paraWszechświat nie będą współpracować; każdy będzie stanowił jak gdyby połowę pompy, tłoczącej energię od nich do nas i od nas do nich, dzięki wykorzystaniu różnic w naturalnych prawach rządzących obydwoma Wszechświatami. Tym samym Hallam zaakceptował pojęcie „paraWszechświat”, wprowadzając je do własnej terminologii. Co więcej, po raz pierwszy użył w odniesieniu do całej sprawy słowa „pompa” (odtąd zawsze pisanego wielką literą).
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj