Kilka dni temu ukazała się powieść Stranger Things. Ciemność nad miastem. Mamy dla was do przeczytania fragment tej książki.
– W Wietnamie? – spytała. Zabrzmiało to, jakby nigdy wcześniej nie wymówiła głośno tego słowa. Uniósł brew.
– W Wietnamie? Gdzie o tym słyszałaś?
Pokręciła głową.
– Czytałam.
– Czytałaś?
– Na pudełku. Pod podłogą.
– Pod podło… – Hopper się zaśmiał.
– Badałaś dom?
Przytaknęła.
– No dobrze, masz rację, wróciłem z Wietnamu. To inny kraj, bardzo daleko stąd.
Nastka przysunęła się do stołu.
– Ale – urwał – prawdę mówiąc, to nie najlepszy pomysł.
– Co? – Żebym opowiadał ci o Wietnamie.
– Czemu nie?
Hopper westchnął. To dopiero pytanie. Ale jak miał odpowiedzieć? Tak naprawdę uświadomił sobie, że nie chce rozmawiać o Wietnamie nie z powodu traumy czy osobistych demonów. Dla niego to była historia starożytna – do tego stopnia, że wydawała się częścią życia innej osoby. Choć nie zastanawiał się nad tym dłużej, wiedział, jak bardzo odciął się w umyśle od własnej przeszłości. Więc owszem, w Wietnamie było ciężko i wrócił stamtąd odmieniony – podobnie jak większość ludzi – ale nie miało to już znaczenia, nie teraz. To nie był on, nie dzisiejszy on. Ponieważ pogodził się z faktem, że jego życie tak naprawdę dzieliło się tylko na dwie części. Przed Sarą. Po Sarze. I nic innego nie miało znaczenia. Łącznie z Wietnamem. Nie był tylko pewien, jak to wyjaśnić Nastce.
– Ponieważ – oznajmił z uśmiechem – Wietnam był bardzo dawno temu. Naprawdę dawno. I nie jestem już tym człowiekiem. – Pochylił się do przodu, wsparty na łokciach. – Posłuchaj, przepraszam, rozumiem, że jesteś ciekawa, i rozumiem, że chcesz dowiedzieć się o mnie więcej. Jestem twoim… Urwał, Nastka uniosła brew, znów zadarła brodę, czekając na odpowiedź. Westchnął radośnie. – Jestem teraz twoim tatą. I owszem, niewiele o mnie wiesz. Łącznie z Wietnamem. Pewnego dnia, kiedy będziesz starsza, opowiem ci o nim.
Zmarszczyła czoło, Hopper uniósł dłoń, powstrzymując nieuniknioną ripostę.
– Po prostu musisz mi zaufać. Pewnego dnia będziesz gotowa, i ja także. Na razie jednak odpuśćmy to sobie, dobra, mała?
Nastka zacisnęła wargi, w końcu pokiwała głową.
– No dobrze – rzekł. – Słuchaj, wiem, że się nudzisz i masz pytania. To dobrze. Może zatem znajdziemy inny temat do rozmowy? Pozwól tylko, że nastawię kawę. Wstał, wrócił do kuchni i zaczął krzątać się wokół ekspresu, antyku znalezionego w jednej z szafek, który, o dziwo, zdawał się całkiem nieźle działać. Gdy zaczął napełniać zbiornik wodą, za plecami usłyszał głośny łoskot. Przy czerwonym stole Nastka ocierała o dżinsy zakurzone ręce. Na blacie stało duże pudło na akta, z boku widniały dwa słowa: NOWY JORK. Hopper nie widział tego pudła od lat, ale wiedział, co się kryje w środku. Podszedł do stołu i przyciągnął je do siebie, po czym spojrzał na Nastkę.
– Sam nie wiem… – Powiedziałeś, żebym znalazła coś innego.
– Pokazała palcem pudło.
– Coś innego. Z wyrazu jej oczu, tonu głosu wyczytał, że nie ustąpi, nie tym razem. No dobra. Nowy Jork, Nowy Jork. Hopper usiadł za stołem i spojrzał na pudło. To przynajmniej coś bliższego w czasie. Czy była na to gotowa? A czy on był gotów? Gdy Nastka zajmowała miejsce naprzeciwko, uniósł pokrywkę. W środku tkwiła zbieranina akt i dokumentów, a na niej leżała gruba brązowa teczka, obwiązana dwoma zestawami czerwonych gumek. Ach. Nie wyjmując teczki, zsunął gumki i otworzył ją. Ze środka wyjrzało na niego duże czarno-białe zdjęcie przedstawiające leżącego na łóżku trupa w białej koszuli nasiąkniętej czarną krwią. Zamknął teczkę i pudło, odchylił się na krześle i popatrzył na Nastkę.
– To nie najlepszy pomysł. – Nowy Jork.
– Posłuchaj, Nastko… I wtedy pokrywka pudełka otworzyła się sama. Hopper zamrugał, spojrzał na Nastkę, jej twarz miała stanowczy, niewzruszony, zacięty wyraz. Hopper rozluźnił szyję i ramiona. – No dobra, zgoda. Chcesz Nowego Jorku, dostaniesz Nowy Jork. Przyciągnął pudło bliżej. Tym razem nie zważając na teczkę, wydobył tkwiący pod spodem przedmiot. To była duża, biała karta w foliowej torebce, przypięta zszywaczem do pojedynczej kartki z opisem szczegółów zdarzenia. Zapatrzył się w nią – zupełnie gładką – a potem odwrócił, odginając kartkę. Na odwrocie widniał symbol narysowany ręcznie grubym czarnym tuszem: pięcioramienna gwiazda.
– Co to? Hopper uniósł wzrok. Nastka wstała i pochyliła się nad pudłem, żeby zajrzeć do środka. Odsunął je na bok i uniósł rękę.
– To tylko karta z głupiej gry – powiedział ze śmiechem, ale śmiech zamarł mu w gardle, gdy ponownie przyjrzał się symbolowi.
– Prawdę mówiąc, myślę, że byłabyś w niej świetna. Nastka usiadła, popatrzyła na Hoppera. W jej oczach ujrzał blask.
– Gra?
– Wrócimy do tego – obiecał.
Położył kartę na stole przed sobą, znów uniósł pudło i postawił na podłodze obok krzesła. Wciąż ignorując leżącą na wierzchu teczkę, wyciągnął plik dokumentów. Na wierzchu spoczywał list pochwalny od naczelnika wydziału dochodzeniowego policji nowojorskiej. Hopper odczytał datę na górze kartki: środa, dwudziesty lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku. Odetchnął głęboko, po czym spojrzał na Nastkę.
– Nim zostałem naczelnikiem policji w Hawkins, pracowałem w Nowym Jorku jako gliniarz, detektyw w wydziale zabójstw.
Nastka wymówiła bezdźwięcznie nieznane słowo.
– A, tak – rzekł – zabójstwo. To znaczy morderstwo.
Popatrzyła na niego zdumiona. Hopper westchnął, zastanawiając się, czy właśnie nie otworzył puszki Pandory.
– W każdym razie latem siedemdziesiątego siódmego zdarzyło się coś bardzo dziwnego…
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h