Już w przyszłym tygodniu ukaże się powieść Syn nieskończoności. Przeczytajcie fragment powieści Adama Silvery.
– To były dobre czasy, ale nie. Mówię poważnie.
Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję takie napięcie w kościach.
– Postaw na to napięcie w kościach dwadzieścia dolców. – Łatwy pieniądz, który pójdzie na kolejną powieść graficzną.
– Dobra.
Przybijamy sobie żółwika i gwiżdżemy. To taki nasz braterski zwyczaj.
Brighton upatrzył sobie jeden rave na dachu kamienicy i stajemy w kolejce przed wejściem do budynku.
Przed nami są dwie kobiety ubrane w tradycyjne półpeleryny niebiańskich. Próbuję powstrzymać epicki krindż, gdy przypomina mi się, jak jeszcze ze dwa lata wcześniej, totalnie nie zdając sobie sprawy z tego, jaką świętością są dla nich te peleryny, sami nosiliśmy podobne dla zabawy. Dopiero nasza najlepsza przyjaciółka, Prudencia, uświadomiła nam gafę. Szybko zaniosłem je
do najbliższego przytułku. Gdy kobiety zostają wpuszczone, podchodzimy do wejścia, ale wykidajło blokuje nam drogę.
– Tylko dla niebiańskich – oznajmia.
– Czyli dla nas – odpowiada Brighton.
Brązowe tęczówki mężczyzny nagle zakrywają błyszczące galaktyki; to charakterystyczna cecha niebiańskich.
– Udowodnij.
Brighton bez sensu patrzy na niego, jakby spodziewał się, że jeśli się bardzo postara, w jego oczach też rozbłysną gwiazdy i komety.
– Przepraszamy za kłopot. – Ciągnę brata po schodach, śmiejąc się. – Coś ty sobie myślał, że sfałszujesz posiadanie mocy tak, jak sfałszowałeś dokumenty?
Brighton ignoruje mnie i wskazuje schody przeciwpożarowe.
– Chodź, zakradniemy się i zdobędziemy ekskluzywny materiał.
– Niby po co? To tylko impreza, nikogo to nie interesuje.
– A może jakiś rytuał.
– To nie nasza sprawa. Nie idę tam.
Brighton zdejmuje kamerę ze statywu.
– Dobra.
Sprawdzam godzinę na telefonie.
– Za piętnaście minut mamy urodziny. Pokręćmy się tu trochę i tyle.
Brighton gapi się na dach.
– Daj mi pięć minut. To się może przydać do mojego cyklu.
Siadam na krawężniku z jego statywem.
– Nie mogę ci mówić, co masz robić.
– Pięć minut – powtarza Brighton, wspinając się już na schody. – I nie garb się!
Nie każdemu zależy na prostych plecach i wyrzeźbionych mięśniach. Niektórzy z nas chowają chude ciała w luźnych koszulkach i garbią się, czekając na dzień, w którym będą mogli zapaść się w sobie i całkiem zniknąć.
Nie potrafię się oprzeć i czekając na Brightona, wchodzę na Instagrama. Od razu wyświetla się nagranie ognistego ptaka, który wlatuje w nawałnicę nad Brazylią; to wideo mojej ulubionej fotografki dzikiej przyrody, która uwiecznia feniksy w całej ich glorii. Zaraz potem widzę gościa od fitnessu, z którego kaloryferem zdążyłem się zapoznać przez ostatnich kilka miesięcy. I chociaż bawię się z jego planem treningowym, w ogóle nie wyglądam jak on czy paru innych ćwiczących kolesi, których profile śledzę. Jego motywujące teksty nie robią na mnie dzisiaj wrażenia, więc odkładam telefon i próbuję pooddychać prawdziwym światem. Na tej imprezie jest wszystko.
Jakieś dzieciaki biegają w powietrzu, dorośli grillują jedzenie za pomocą promieni słonecznych wypływających z ich dłoni. Mam nadzieję, że Nicholas Creekwell, pierwszy facet, który naprawdę mi się podobał, też dzisiaj w jakiś sposób świętuje. Był moim partnerem na zajęciach z chemii, którą lubi tak bardzo, że zamierza iść na alchemię w college’u i zajmować się przygotowywaniem magicznych mikstur. Był przystojny i fajnie się z nim gadało, a do tego naprawdę mnie zaskoczył, kiedy zdematerializował drzwiczki mojej zepsutej szafki, żebym mógł wyjąć kalkulator na test z algebry. Nie zdradziłem nikomu jego tajemnicy, zwłaszcza Brightonowi, ale chociaż mi ufał, twierdził, że nie jest gotowy na związek, więc zostaliśmy kumplami. Mimo wszystko nie potrafię przestać myśleć o tym, czy sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybym miał sześciopak. Ktoś sprzedaje piękną srebrną lornetkę. Chętnie bym się spłukał, żeby ją zdobyć, ale mama zaraz zacznie psioczyć, że podręczniki na studia same się nie kupią.
A przecież wciąż jeszcze nie spłaciła ogromnych długów za opiekę medyczną taty – zostały po eksperymentalnej terapii alchemią krwi, która miała wyleczyć go z raka kości, a tylko pogorszyła jego stan. Zmarł w marcu. Tatę fascynowało spoglądanie w gwiazdy i czekał z niecierpliwością, żeby na własne oczy zobaczyć Sennego króla.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h