Gdy Killian skończył, pozostał przy stole – zastanawiał się, co zrobić i czy powinien wyjść. Nim rozstrzygnął ten problem, kobie­ta wróciła. Przyniosła czarne buty i parę czarnych skarpet. – Niech pan założy i sprawdzi, czy pasują – powiedziała. – Nie, proszę pani, nie mogę. – Może pan i niech pan to zrobi. Proszę przymierzyć. Wydaje mi się, że będą dobre. Killian włożył skarpetki i buty. Bardzo ostrożnie wciągał but na lewą stopę, ale i tak poczuł ostry ból w kostce. Gwałtownie wciągnął powietrze. – Coś się panu stało? – spytała. – Skręciłem nogę w kostce. – Skacząc z pociągu przy zwrotnicy? – Tak, proszę pani. Kobieta pokręciła krytycznie głową. – A inni się zabiją. I to wszystko ze strachu przed starym, gru­bym facetem, któremu zostało sześć zębów. Buty były nieco za duże, pewnie o jeden numer. Wewnątrz cholewki miały suwak. Czysta czarna skóra była zadrapana tylko w kilku miejscach na noskach. Wyglądały prawie jak nowe. – Pasują? – Tak, ale nie mogę ich przyjąć. Przecież są zupełnie nowe. – Nie są mi do niczego potrzebne, a mąż też już nie będzie ich nosił. Zmarł w lipcu. – Bardzo mi przykro. – Mnie również – odpowiedziała, nie zmieniając wyrazu twa­rzy. – Ma pan ochotę na kawę? Nie poczęstowałam pana kawą. Killian nic nie odpowiedział. Kobieta nalała dwa kubki kawy i usiadła przy stole. – Zginął w wypadku samochodowym – powiedziała. – Jechał ciężarówką Urzędu Robót Publicznych. Przewróciła się. Oprócz niego zginęło jeszcze pięciu. Może pan o tym czytał. Wiele gazet o tym pisało. Nie odezwał się. Nie słyszał o tym wypadku. – To mąż siedział za kierownicą. Niektórzy mówią, że to jego wina, że nieostrożnie prowadził. Było dochodzenie. Może rzeczy­wiście to była jego wina. – Kobieta przez chwilę milczała. – Jedy­ne, co dobre, to że teraz nie chodzi przygnieciony ciężarem winy. Nie musi żyć, cały czas się gryząc. To by go załamało. Killian żałował, że nie jest Gage’em. Gage wiedziałby, co odpowiedzieć. Gage sięgnąłby przez stół i pogłaskał ją po ręce. Killian siedział w butach zmarłego i szukał odpowiedniego słowa. – Najgorsze rzeczy zdarzają się najlepszym ludziom – w koń­cu wyrzucił z siebie. – Naprawdę dobrym. Zwykle zupełnie bez powodu. To po prostu głupi pech. Jeśli nie wie pani na pewno, że to była jego wina, to dlaczego wmawia pani sobie, że tak było? I bez tego trudno jest znieść stratę kogoś, kto był ważny. – Hm, staram się o tym nie myśleć – powiedziała. – Brakuje mi go. Każdego wieczoru dziękuję jednak Bogu za te dwanaście lat, które przeżyliśmy razem. Dziękuję Bogu za jego córki. W ich oczach widzę męża. – Rozumiem. – One nie wiedzą, co zrobić. Nigdy jeszcze nie były takie za­gubione. – Tak. Siedzieli jeszcze przez chwilę przy stole. – Pan jest prawie tego samego wzrostu co on. I prawie tej sa­mej budowy. Mogę panu dać jego koszulę i jakieś spodnie. – Nie, proszę pani. Źle bym się czuł. Nie chcę brać od pani rzeczy, za które nie mogę zapłacić. – Niech pan już przestanie. Nie będziemy mówili o zapłacie. Zależy mi na tym, żeby z tej strasznej historii wynikło coś dobre­go, choćby jakiś drobiazg. Chcę panu dać ubranie. Będę się lepiej czuła – powiedziała z uśmiechem. Wcześniej Killianowi wydawało się, że jej włosy, spięte w kok, są szare, ale teraz, w słonecznym świetle wpadającym przez okno, po raz pierwszy zauważył, że są tak jasne jak włosy jej córek. Wstała i znowu wyszła. Podczas jej nieobecności Killian po­zmywał. Po chwili wróciła ze spodniami koloru khaki, szelkami, grubą flanelową koszulą i podkoszulkiem. Wskazała mu pokój za kuchnią i zostawiła samego, żeby się przebrał. Luźna koszula pachniała nieco potem i dymem fajkowym. Killian już wcześniej zauważył fajkę na półce nad piecem. Wrócił do kuchni ze swoimi brudnymi i podartymi łachami pod pachą. Czuł się czysty, odświeżony, normalny i przyjemnie syty. Kobieta siedziała przy stole, trzymając jego stare buty. Z lek­kim uśmiechem odrywała płócienną, zabłoconą taśmę. – Te buty zasłużyły już na odpoczynek – powiedział Killian. – Niemal mi wstyd, że tak źle je traktowałem. Podniosła głowę i popatrzyła na niego w milczeniu. Spojrzała na jego spodnie. Killian podwinął nogawki powyżej kostek. – Nie byłam pewna, czy to dobry rozmiar – rzekła. – Wyda­wało mi się, że mąż był wyższy, ale nie jestem pewna. Pomyśla­łam, że tak urósł tylko w moich wspomnieniach. – Był taki wysoki, jak pani go zapamiętała. – Wydaje się coraz wyższy. Im więcej czasu mija, tym wyż­szy się wydaje. Killian nie mógł nic zrobić, żeby odwdzięczyć się jej za buty, ubranie i jedzenie. Powiedziała mu, że do Northampton jest pra­wie pięć kilometrów i że powinien już iść, bo nim dojdzie, pew­nie zgłodnieje, a w kościele Błogosławionego Serca Maryi Panny może dostać lunch – miskę fasoli i pajdę chleba. Dodała, że na wschodnim brzegu rzeki Connecticut są slumsy zajęte przez bez­domnych, ale poradziła, żeby się tam nie zatrzymywał, bo często przyjeżdża policja i aresztuje dzikich lokatorów. W progu powtó­rzyła, że lepiej dać się aresztować na stacji kolejowej, niż skakać z pędzącego pociągu towarowego. Prosiła, żeby już nigdy nie ska­kał, chyba że pociąg prawie stoi w miejscu, bo następnym razem może się to skończyć czymś gorszym niż skręcenie kostki. Poki­wał głową i jeszcze raz spytał, czy mógłby coś zrobić. Odparła, że właśnie mu powiedziała, co może dla niej zrobić. Chciał wziąć ją za rękę. Gage na pewno ująłby jej dłoń i za­pewnił, że będzie się modlił za nią i jej zmarłego męża. Miał ocho­tę opowiedzieć jej o Gage’u. Nie był jednak w stanie dotknąć jej dłoni, nie miał odwagi unieść ręki, a głos uwiązł mu w gardle. Czę­sto wzruszała go przyzwoitość ludzi, którzy sami klepali biedę; niekiedy odczuwał ich dobroć tak mocno, że bał się, czy nie znisz­czy to czegoś delikatnego w jego osobowości. Gdy przechodził przez podwórko w swoim nowym stroju, spojrzał w kierunku drzew. Dwie dziewczynki stały teraz wśród paproci. Obie trzymały bukiety przywiędłych kwiatów. Killian zatrzymał się i popatrzył. Zaciekawiło go, co robią i co tam leży w paprociach. Gdy tak stał, obie obróciły głowę w jego kierunku – tak jak poprzednio, najpierw starsza, potem młodsza. Killian uśmiechnął się niepewnie i pokuśtykał ku nim. Prze­brnął przez mokre paprocie i stanął obok dziewczynek. Tuż za nimi były wycięte krzaki, a na trawie ktoś rozciągnął czarną tkaninę, na której leżała trzecia dziewczynka, z pewnością naj­młodsza. Miała na sobie białą sukienkę z koronkowymi man­kietami i kołnierzykiem. Ręce, białe jak porcelana, złożyła na piersi i trzymała w nich bukiet kwiatów. Miała zamknięte oczy, ale widać było, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu. Nie miała jeszcze pięciu lat. Killian zauważył na jej jasnych włosach wianek z suszonych stokrotek i stertę zwiędłych kwiatów u stóp. Obok leżała otwarta Biblia. – Nasza siostra Kate zmarła – oświadczyła najstarsza. – Czuwamy przy zwłokach – dodała średnia. Kate leżała nieruchomo na płótnie. Nie otworzyła oczu, ale musiała przygryźć wargi, żeby się nie uśmiechnąć. – Chce pan się bawić z nami? – spytała średnia. – Mógłby się pan położyć na katafalku. Będzie pan zmarłym, my obsypiemy pana kwiatami, odczytamy Biblię i zaśpiewamy psalmy. – Ja będę płakała – obiecała najstarsza. – Potrafię płakać, kie­dy tylko chcę. Killian zastygł w bezruchu. Patrzył na dziewczynkę na ziemi, potem na dwie żałobnice. – To chyba nie jest zabawa dla mnie – powiedział wreszcie. – Nie chcę być zmarłym. Najstarsza z dziewcząt obrzuciła go szybkim spojrzeniem, a potem popatrzyła mu w oczy. – Dlaczego? – spytała. – Jest pan odpowiednio ubrany.
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj