Jesteśmy świeżo po seansie piątego odcinka serialu "Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów". Zapowiedzi twórców były dumne i wielu sądziło, że na gadce się skończy. Tym razem jest inaczej, sam odcinek, jego akcja i intensywność przewyższyły słowa ekipy.
Odcinek jest pierwszym z czterech, które opowiedzą nam o Bitwie o Geonosis, początek, który miejmy nadzieję zakończy się czymś naprawdę epickim.
Opowieść dała mi to, czego mi brakowało w serialu - akcję i poczucie, że oglądam prawdziwą Wojnę. Nalot na Geonosis, intensywność akcji, chaos, klony umierające na prawo i lewo - to podwyższyło poprzeczkę w serialu i spełniło oczekiwania. Nie było tu momentów infantylnych, lecz były typowe mrugnięcia okiem w stylu Gwiezdnych Wojen - chociażby zabawa w zestrzelenia Anakina i Ahsoki.
Sama walka, ofiary po obu stronach i chaos ukazania tego był po prostu świetny. Emocje sięgały zenitu przy oglądaniu - czegoś takiego jeszcze nie było w "Wojnach Klonów". Oby kolejne odcinki nie odstępowały poziomowi, a nawet jeszcze go podwyższały.
Fabuła kolejnego odcinka: Luminara i Anakin próbują odwrócić uwagę Separatystów, podczas gdy padawanki Barissa Offee i Ahsoka Tano zostają wysłane, by spróbować zniszczyć fabrykę droidów.
A jak Wam się podobał?