Wredna wioska - opis książki
Jeśli uważacie, że po nieszczęściach, które były udziałem Wioletki, Klausa i Słoneczka Baudelaire, rodzeństwu należy się w końcu odrobina spokoju i życzliwy opiekun, jesteście w błędzie. Znane powiedzenie mówi: „Do wychowania dziecka potrzeba całej wioski”. Dlatego pomysł przejęcia kolektywnej opieki nad młodymi Baudelaire’ami przez społeczność mieściny o wdzięcznej nazwie WZS wydaje się genialny. Niestety sieroty trafiają do miejsca, które zamiast sielskich widoków, życia w zgodzie z naturą i mleka prosto od krowy oferuje cokolwiek nieprzyjemne doznania. Wioletka, Klaus i Słoneczko muszą się zmierzyć m.in. z absurdalnymi prawami Rady Starszych, panoszącymi się wszędzie krukami oraz ciężką pracą fizyczną. Sprawy przybierają jeszcze gorszy obrót, gdy w WZS dochodzi do morderstwa, a na scenę wkracza podejrzanie znajomo wyglądający Detektyw Dupin. Książki Lemony'ego Snicketa mają w sobie to coś, co chwyta za serce i sprawia, że „Seria Niefortunnych Zdarzeń” zyskała miliony wielbicieli na całym świecie, a także została zekranizowana.Seria Niefortunnych Zdarzeń. Wredna wioska - fragment książki
ROZDZIAŁ 1
Kimkolwiek jesteś, gdziekolwiek mieszkasz, ilekolwiek osób cię ściga, w każdej sytuacji to, co czytasz, jest równie ważne jak to, czego nie czytasz. Jeśli, na przykład, spacerujesz po górach i nie przeczytasz tablicy ostrzegawczej z napisem: „Uwaga! Urwisko!”, bo akurat jesteś zajęty czytaniem antologii dowcipów, to może się nagle okazać, że idziesz po świeżym powietrzu, zamiast po twardym skalistym podłożu. Jeżeli pieczesz ciasto dla przyjaciół i zamiast książki kucharskiej czytasz artykuł zatytułowany Jak skonstruować krzesło, to twoje ciasto będzie zapewne miało smak drewna i gwoździ, a nie smaku kruszonki i nadzienia. A jeżeli upierasz się przy czytaniu tej książki, zamiast zająć się lekturą czegoś weselszego, to z pewnością zaczniesz się niebawem skręcać z bólu i żalu, zamiast ze śmiechu. Jeśli więc masz choć trochę oleju w głowie, odłóż tę książkę natychmiast i sięgnij po jakąś inną. Znam, na przykład, książeczkę pod tytułem Najmniejszy Elf, która opowiada historię ludzika krzątającego się po Czarodziejskiej Krainie i przeżywającego tam rozmaite ucieszne przygody. Naprawdę uważam, że powinieneś poczytać sobie raczej Najmniejszego Elfa, radując się uroczymi zdarzeniami, jakie napotyka na swojej drodze owa zmyślona istotka w zmyślonej krainie, zamiast czytać tę książkę i jęczeć ze zgrozy na wieść o strasznych rzeczach, które przydarzyły się sierotom Baudelaire w wiosce, w której ja właśnie piszę na maszynie te oto słowa. Niedola, żałość i zdrada zawarte na kartach tej powieści są tak straszliwe, że dla własnego dobra nie powinieneś czytać więcej, niż już przeczytałeś. W każdym razie sieroty Baudelaire, w chwili gdy rozpoczyna się ta oto historia, wiele by dały za to, aby nie czytać rozpostartej przed ich oczami gazety. Gazeta, o czym z pewnością wiecie, jest to zbiór rzekomo prawdziwych historii, opisanych przez autorów, którzy albo sami widzieli opisane zdarzenia na własne oczy, albo rozmawiali z ludźmi, którzy byli ich świadkami. Autorów tych nazywamy dziennikarzami, a dziennikarze, podobnie jak telefonistki, rzeźnicy, baletnice i stajenni, mogą niekiedy popełniać błędy. Niewątpliwie widać to było na pierwszej stronie porannego wydania „Dziennika Punctilio” – gazety, którą czytały sieroty Baudelaire w gabinecie pana Poe. „PORWANIE BLIŹNIĄT PRZEZ HRABIEGO OMARA” – głosił największy tytuł. Trójka Baudelaire’ów spojrzała po sobie w zdumieniu na widok błędów popełnionych przez reporterów „Dziennika Punctilio”. – „Duncan i Izadora Bagienni – odczytała na głos Wioletka – bliźnięta, które są jedynymi ocalałymi członkami rodziny Bagiennych, zostały porwane przez znanego przestępcę Hrabiego Omara. Policja od dawna poszukuje Omara podejrzanego o szereg strasznych zbrodni. Hrabia Omar jest osobnikiem łatwym do rozpoznania: ma pojedynczą długą brew oraz tatuaż z okiem na kostce lewej nogi. Uprowadził – z niewiadomych powodów – jeszcze jedną osobę, niejaką Esmeraldę Szpetną, szóstą najważniejszą doradczynię finansową w mieście”. A fe! – słowa „A fe!” nie figurowały w tekście artykułu, lecz zostały dodane przez Wioletkę jako wyraz niesmaku, zniechęcającego do dalszej lektury. – Gdybym skonstruowała wynalazek tak niestarannie, jak napisany jest ten artykuł – stwierdziła Wioletka – moje urządzenie natychmiast by się rozleciało. Wioletka, która miała czternaście lat i była najstarsza z rodzeństwa Baudelaire’ów, specjalizowała się w wynalazkach i sporo czasu spędzała z włosami związanymi wstążką, żeby nie wpadały jej do oczu, gdy obmyśla nowe urządzenie mechaniczne.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj