– Pomóż mi się wydostać z tych głupich pantalonów, w których oboje tkwimy – powiedziała Wioletka. – Nie ma sensu dalej udawać dwugłowca, teraz każde z nas musi mieć przede wszystkim pełną swobodę ruchów. Baudelaire’owie wyłuskali się błyskawicznie z wielkiego kostiumu wykradzionego z zestawu dla przebierańców Hrabiego Olafa i już w normalnych ubraniach skupili swoje wysiłki na zachowaniu równowagi w roztrzęsionym barakowozie. Klaus, uskakując przed spadającą właśnie na ziemię rośliną doniczkową, zdążył jednak zerknąć na siostrę i się uśmiechnął. Wioletka związywała wstążką włosy, aby nie spadały jej na oczy, a był to pewny znak, że obmyśla jakiś wynalazek. Nadzwyczajne zdolności techniczne Wioletki ocaliły już życie Baude­laire’om w niezliczonych sytuacjach, więc Klaus i teraz miał pewność, że jego siostra wykombinuje coś, co zatrzyma szaleńczy bieg barakowozu. – Skonstruujesz hamulec? – spytał Klaus. – Jeszcze nie – odparła Wioletka. – Hamulec blokuje koła pojazdu, ale koła naszego barakowozu kręcą się za szybko. Najpierw pozdejmuję hamaki i zrobię z nich spadochron opóźniający. – Spadochron opóźniający? – Taki, który mocuje się z tyłu pojazdu – wyjaśniła pospiesznie Wioletka, usuwając się przed najazdem rozklekotanego wieszaka na ubrania. Potem wspięła się na palce i sprawnie zdjęła ze ściany hamak, w którym sypiali w barakowozie oboje z Klausem. – Za pomocą tego urządzenia kierowcy rajdowi zmniejszają prędkość wozu pod koniec wyścigu. Gdy wywieszę te hamaki za drzwi barakowozu, my też powinniśmy znacznie zwolnić. – A co ja mam robić? – spytał Klaus. – Zajrzyj do spiżarki Hugona i poszukaj czegoś lepkiego. Gdy dostajemy dziwne polecenie bez żadnych dodatkowych wyjaśnień, bardzo trudno powstrzymać się przed pytaniem: „Ale po co?”. Jednak Klaus już od dawna nauczył się ufać pomysłom siostry, toteż bez słowa pospieszył do sporego kredensu, w którym Hugo przechowywał produkty spożywcze. Uchylone drzwi kredensu trzepotały na zawiasach, jakby szarpał je od środka jakiś duch, lecz na szczęście większość zapasów wciąż hurgotała wewnątrz. Na widok kredensu Klaus pomyślał o swojej małej siostrzyczce, która oddalała się coraz bardziej. Pomimo młodego wieku Słoneczko zaczęło się ostatnio interesować sprawami kulinarnymi. Jak dotąd wymyśliło oryginalny przepis na gorącą czekoladę i ugotowało pyszną zupę, którą zachwycali się wszyscy lokatorzy barakowozu. Wspominając te osiągnięcia, Klaus przytrzymał drzwiczki kredensu i zajrzał do środka. Miał nadzieję, że Słoneczko przeżyje, aby dalej rozwijać swój talent kulinarny. – Klaus! – przywołała go do porządku Wioletka, która właśnie zdjęła ze ściany drugi hamak i przywiązywała go do pierwszego. – Nie chcę cię popędzać, ale musimy jak najszybciej zatrzymać barakowóz. Znalazłeś coś lepkiego? Klaus ocknął się z zamyślenia i wziął się do roboty. Gdy przeglądał butelki i słoiki z wiktuałami, do jego stóp przyturlał się fajansowy dzbanek. – Tu jest mnóstwo lepkich rzeczy – oznajmił. – Widzę melasę, miód z dzikiej koniczyny, syrop kukurydziany, zwietrzały keczup, mus jabłkowy, dżem truskawkowy, sos karmelowy, syrop klonowy, lukier waniliowy, likier maraschino, oliwę z oliwek, zwykłą i z pierwszego tłoczenia, kandyzowaną skórkę cytrynową, suszone morele, konfiturę z mango, crema di noci, pastę tamaryndową, ostrą musztardę, galaretkę owocową, przecier kukurydziany, masło orzechowe, winogrona w syropie, krem o smaku toffi, mleko skondensowane, mus z dyni i klej. Nie mam pojęcia, po co Hugo trzymał klej w kredensie, ale to nieważne. Co ci się przyda? – Wszystko – odparła bez wahania Wioletka. – Spróbuj to w czymś wymieszać, a ja tymczasem powiążę do końca hamaki. Klaus podniósł dzbanek i zaczął wlewać do niego wszystko po kolei, a tymczasem Wioletka, siedząc na podłodze dla lepszego zachowania równowagi, zebrała końce hamaków i zaczęła splatać je w węzeł. Barakowóz trząsł coraz gwałtowniej, a z każdym jego podskokiem Baudelaire’om robiło się ciut niedobrze, jakby znów żeglowali po wzburzonych wodach Jeziora Łzawego, spiesząc na ratunek swojej opiekunce, równie pechowej jak cała reszta ich licznych opiekunów. Mimo tak niesprzyjających warunków już po paru chwilach Wioletka wstała z ziemi, ledwo obejmując powiązane hamaki, a Klaus spojrzał na siostrę i uniósł dzbanek wypełniony po brzegi gęstą, wielobarwną mazią. – Kiedy powiem: „Już!” – rzekła Wioletka – otworzę drzwi pojazdu i wypchnę hamaki na zewnątrz. Ty przejdź w drugi koniec barakowozu. Otwórz to małe okienko i na hasło: „Już!” zacznij lać miksturę na koła. Jeśli hamaki zadziałają jako spadochron opóźniający, a lepka substancja przylgnie do kół, barakowóz powinien zwolnić do bezpiecznej prędkości. Muszę jeszcze tylko przytroczyć hamaki do klamki. – Zawiążesz Diabelski Jęzor? – spytał Klaus. – Diabelski Jęzor nie przyniósł nam, jak dotąd, wiele szczęścia – odparła Wioletka, nawiązując do kilku poprzednich eskapad z użyciem liny. – Tym razem zastosuję Sumak – węzeł mojego własnego pomysłu. Nazwałam go tak na cześć mojej ulubionej śpiewaczki. No, już, zdaje się, że trzyma solidnie. Czy jesteś gotów do polewania kół? Klaus poszedł w sam koniec barakowozu i otwo­- rzył okienko. Dziki turkot kół słychać było wewnątrz jeszcze donośniej i przez chwilę Baude­laire’owie nie mogli oderwać wzroku od umykającego krajobrazu za oknem. Okolica była najeżona skałami, a droga tak nierówna i kręta, że zdawało się, iż barakowóz lada chwila wpadnie w jamę albo stoczy się w przepaść pod którymś z kanciastych szczytów. – Tak, chyba jestem gotów – odparł z wahaniem Klaus. – Ale, Wioletko, zanim wypróbujemy twój wynalazek, chciałbym ci coś powiedzieć. – Jeżeli nie wypróbujemy go natychmiast – ostrzegła Wioletka – możesz już nigdy nie mieć takiej okazji. – Jeszcze raz kontrolnie szarpnęła węzeł i odwróciła się plecami do Klausa. – Już! – zakomenderowała, otwierając na oścież drzwi barakowozu. Często się mawia, że pokój z widokiem zapewnia dobre samopoczucie i relaks, jeśli jednak pokojem tym jest wnętrze barakowozu staczającego się na łeb na szyję po stromej, krętej drodze, a widokiem – upiorny łańcuch górski umykający w tył w zawrotnym tempie, i jeśli na dodatek górski wicher chłoszcze ci twarz i ciska pyłem w oczy, to na pewno o dobrym samopoczuciu i relaksie nie ma mowy. Doznasz raczej uczuć grozy i paniki – tak jak Baude­laire’owie, gdy Wioletka otworzyła drzwi barakowozu. Struchleli na chwilę, czując dzikie chybotanie pojazdu, patrząc na dziwaczne, kanciaste szczyty Gór Grozy i słysząc przeraźliwy zgrzyt kół barakowozu pokonujących głazy i zwalone pnie. Po chwili jednak Wioletka znów krzyknęła: „Już!” i oboje z Klausem ruszyli do akcji. Klaus wychylił się przez okno i polewał koła miksturą zawierającą melasę, miód z dzikiej koniczyny, syrop kukurydziany, zwietrzały keczup, mus jabłkowy, dżem truskawkowy, sos karmelowy, syrop klonowy, lukier waniliowy, likier maraschino, oliwę z oliwek, zwykłą i z pierwszego tłoczenia, kandyzowaną skórkę cytrynową, suszone morele, konfiturę z mango, crema di noci, pastę tamaryndową, ostrą musztardę, galaretkę owocową, przecier kukurydziany, masło orzechowe, winogrona w syropie, krem o smaku toffi, mleko skondensowane, mus z dyni i klej. Tymczasem siostra Klausa wypchnęła na zewnątrz połączone hamaki, a jeśli czytaliście już wcześniej cokolwiek o życiu sierot Baudelaire – chociaż mam nadzieję, że nie – to nie zdziwi was, że wynalazek Wioletki zadziałał bez zarzutu. Hamaki natychmiast złowiły rozpędzone powietrze i wydęły się za barakowozem jak dwa wielkie szmaciane balony, skutkiem czego pojazd zwolnił dość znacznie – tak jak zwolniłby uciekinier, gdyby przyszło mu ciągnąć coś za sobą, na przykład ciężki plecak albo szeryfa. Natomiast lepka mikstura sprawiła, że wirujące w obłędnym tempie koła barakowozu zaczęły wytracać impet – całkiem jak uciekinier, który nagle wbiegł na ruchome piaski albo na lazanie. Barakowóz zwalniał, koła obracały się coraz leniwiej i po niedługiej chwili Baudelaire’owie podróżowali w tempie znacznie bardziej komfortowym. – To działa! – krzyknął Klaus. – Jeszcze nie koniec operacji – zauważyła trzeźwo Wioletka, podchodząc do stolika, który przewrócił się w ogólnym zamieszaniu. Gdy Baudelaire’owie mieszkali w wesołym miasteczku, siadywali przy tym stoliku, żeby wspólnie układać plany. W Górach Grozy miał on jednak posłużyć zgoła innym celom. Wioletka przeciągnęła stolik do otwartych drzwi i powiedziała: – Teraz, skoro koła zwolniły, możemy użyć go jako hamulca. Klaus wylał na koła resztkę lepkiej mikstury i odwrócił się do siostry. – Jakim sposobem? – spytał. Ale Wioletka już demonstrowała mu swój sposób. Położyła się na podłodze i trzymając stolik za nogi, wywiesiła blat na zewnątrz barakowozu, tak że dotykał ziemi. Natychmiast rozległo się szuranie i stolik zaczął dygotać w rękach Wioletki. Trzymała go jednak mocno, wciskając w kamienisty grunt, aby hamulec działał tym sprawniej. Pojazd trząsł coraz mniej, sprzęty i przedmioty należące do pracowników wesołego miasteczka przestały wpadać na siebie, wreszcie, z ostatnim jękliwym zgrzytem, koła wykonały ostatni obrót i wszystko stanęło w miejscu. Wioletka wychyliła się przez otwarte drzwi i podłożyła stolik pod jedno z kół, blokując je od przodu, żeby barakowóz nie zaczął staczać się na nowo. Dopiero wtedy wyprostowała się i spojrzała na brata. – Udało nam się – powiedziała. – Nie nam, tylko tobie – poprawił ją Klaus. – To był od początku do końca twój pomysł. Odstawił dzbanek na podłogę i wytarł ręce ręcznikiem, który spadł z wieszaka. – Dzbanka jeszcze nie odstawiaj – poprosiła Wioletka, rozglądając się po wnętrzu barakowozu, które przypominało pobojowisko. – Najlepiej zbierzmy wszystko, co może nam się przydać. Bo trzeba będzie jakoś ruszyć barakowóz pod górę, jeżeli chcemy uratować Słoneczko. – I dotrzeć do kwatery głównej – uzupełnił Klaus. – Mapę, którą znaleźliśmy, ma, co prawda, Hrabia Olaf, ale pamiętam, że kwatera główna mieści się pod Wielkim Zawianym Szczytem, w pobliżu Padłego Potoku. Na pewno będzie tam zimno. – Ubrań mamy tu pełno – stwierdziła Wioletka, rozejrzawszy się wokoło. – Bierzmy wszystko jak leci, posortujemy na zewnątrz. Klaus kiwnął głową, podniósł dzbanek i zgarnął stertę ubrań, które pospadały, przykrywając lusterko Colette. Chwiejąc się pod ciężarem tak wielu rzeczy, wysiadł z barakowozu w ślad za siostrą, która niosła duży nóż kuchenny, trzy grube palta i ukulele, na którym czasem grywał Hugo w wolne popołudnia. Podłoga barakowozu zaskrzypiała po raz ostatni pod ich stopami i Baudelaire’owie wyszli w mglisty, pusty krajobraz. Dopiero wtedy zrozumieli, jakie mieli szczęście. Barakowóz zatrzymał się na samej krawędzi jednego z dziwnych, kanciastych szczytów łańcucha górskiego. Góry Grozy przypominały w zarysie wielkie schody prowadzące albo wzwyż, między chmury, albo w dół, w gęsty, szary kożuch mgły. Gdyby barakowóz potoczył się odrobinę dalej w kierunku, w którym zmierzał, Baudelaire’owie zlecieliby w zamgloną przepaść oddzielającą ich od następnego, znacznie niżej położonego stopnia schodów. Natomiast bokiem, wzdłuż barakowozu, płynął Padły Potok, którego dziwne, buroczarne wody toczyły się leniwie w dół jak gęsta struga rozlanego smaru. Gdyby rozpędzony pojazd nieznacznie zboczył, dzieci wpadłyby w ciemne, cuchnące odmęty. – Wygląda na to, że hamulec zadziałał w samą porę – szepnęła Wioletka. – Inaczej, tak czy owak, byłoby po nas. Klaus kiwnął głową i rozejrzał się po nieprzyjaz­nej okolicy. – Trudno będzie wymanewrować stąd barakowozem – ocenił. – Musisz wymyślić jakieś urządzenie sterownicze. – I jakiś silnik – uzupełniła Wioletka. – To zajmie sporo czasu. – Nie mamy w ogóle czasu. Jeśli się nie pospieszymy, Hrabia Olaf odjedzie za daleko i już nigdy nie odnajdziemy Słoneczka. – Na pewno odnajdziemy Słoneczko – rzekła stanowczo Wioletka i położyła na ziemi przedmioty wyniesione z barakowozu. – Wróćmy tam jeszcze na chwilę i poszukajmy... Zanim zdążyła nazwać przedmiot poszukiwań, przerwał jej nieprzyjemny trzask. Barakowóz jęknął głucho i zaczął staczać się powoli ku krawędzi urwis­ka. Baudelaire’owie spostrzegli, że pozostawił za sobą zmiażdżony stolik, a więc nic już nie mogło go powstrzymać od dalszej jazdy. Wolno, niezdarnie sunął naprzód, wlokąc za sobą hamaki – coraz bliżej i bliżej krawędzi. Klaus schylił się i już-już miał złapać za skraj hamaka, ale Wioletka mu przeszkodziła. – Wóz jest za ciężki. Nie zatrzymamy go. – Nie możemy pozwolić, żeby spadł z urwiska! – krzyknął Klaus. – Pociągnąłby nas za sobą – powiedziała Wioletka. Klaus wiedział, że siostra ma rację, a mimo to kusiło go, aby uczepić się spadochronu skonstruowanego przez Wioletkę. Nie jest łatwo w sytuacji bez wyjścia przyznać, że nic nie możemy zrobić, więc i Baude­laire’om nie było łatwo stać i patrzeć bezradnie, jak barakowóz stacza się z krawędzi urwiska. Wydał ostatni trzask, gdy koła podskoczyły na twardej grudzie ziemi, i znikł bez śladu w absolutnej ciszy. Baudelaire’owie podeszli na sam skraj urwiska i spojrzeli w dół, ale mgła była tak gęsta, że zamiast barakowozu ujrzeli tylko blade prostokątne widmo, które kurczyło się i rozwiewało w przestrzeni. – Dlaczego nie słychać huku? – spytał Klaus. – Spadochron opóźnia spadanie – wyjaśniła Wioletka. – Poczekaj jeszcze chwilę. I rzeczywiście, po chwili z dołu rozległo się stłumione bum! – znak, że barakowóz spotkał swoje przeznaczenie. Przez mgłę, co prawda, nic nie było widać, ale dzieci nie miały wątpliwości, że i sam pojazd, i cała jego zawartość przepadły bezpowrotnie. Przyznam się zresztą, że nawet mnie nie udało się znaleźć żadnych szczątków, mimo iż miesiącami przeczesywałem okolicę, wyposażony tylko w latarkę i słownik rymów. I choć całymi nocami walczyłem z komarami śnieżnymi i modliłem się, aby baterie w latarce nie wysiadły. Taki już widać mój los, że niektóre dręczące mnie pytania pozostaną bez odpowiedzi. Los jest jak dziwna, mało uczęszczana restauracja, gdzie dziwni kelnerzy przynoszą nam dania, których wcale nie zamawialiśmy i które nie zawsze nam smakują. Wioletce i Klausowi, gdy byli mali, zdawało się, że ich los polega na spokojnym dorastaniu pod opieką rodziców w wielkim domu Baude­laire’ów, a tymczasem stracili i dom, i rodziców. Gdy chodzili do Szkoły Powszechnej imienia Prufrocka, myśleli, że zrządzeniem losu ukończą edukację razem ze swoimi przyjaciółmi Bagiennymi – a jednak ani szkoły, ani dwojga trojaczków nie widzieli już od dawna. Chwilę zaś temu wyglądało na to, że los szykuje Wioletce i Klausowi marny koniec na dnie mglistej przepaści albo mętnego strumienia, a tymczasem są nadal cali i zdrowi, jakkolwiek oddaleni znacznie od siostrzyczki i pozbawieni pojazdu, który pozwoliłby im podjąć dalsze poszukiwania Słoneczka. Wioletka z Klausem przytulili się do siebie w obronie przed lodowatym wichrem, który ciągnął drogą rzadko uczęszczaną od szczytów Gór Grozy, przyprawiając dzieci o gęsią skórkę. Spojrzeli w ciemne, pełne wirów wody Padłego Potoku, spojrzeli w mglistą przepaść pod urwiskiem – w końcu spojrzeli po sobie i zadrżeli, nie tylko na wspomnienie losu, którego uniknęli, ale i w przeczuciu nieznanych losów, jakie ich czekały.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj