Dyrektywa, Komisja Prawna Parlamentu Europejskiego, prawa autorskie na jednolitym rynku cyfrowym - to brzmi złowieszczo, i w pewnym sensie tak jest. Przyjęta przez komisję dyrektywa znacznie utrudni korzystanie z zasobów sieci. W skrócie oznacza to koniec Internetu, jaki znamy. Pomijając kwestie istotne, jak to, że treści publikowane w sieci są i powinny być chronione prawem, to dyrektywa idzie o krok do przodu, co w konsekwencji może doprowadzić do niemałego "paraliżu" w sieci. Szczególnie art. 11 i 13 wzbudzają sporo kontrowersji. Ten pierwszy mówi o prawach pokrewnych dla wydawców (w tym również internetowych), w ramach których każde użycie fragmentu tekstu będzie się wiązać z uiszczeniem opłaty na rzecz jego twórcy. Co to oznacza w praktyce? Ano to, że nawet najmniejsza wzmianka, fragment cytatu czy kawałka muzycznego, jaki wrzucimy do sieci, a którego nie jesteśmy autorem, może narazić nas na odpowiedzialność. Natomiast serwisy typu Facebook, Twitter czy Wykop musiałyby zrezygnować z możliwości udostępniania artykułów ze stron, ponieważ to już stwarzać będzie powody do roszczeń finansowych przez wydawcę materiału. Drugi z artykułów budzi sprzeciw przede wszystkim właścicieli platform, na których użytkownicy Internetu mogą publikować treści. Art. 13 nakłada na tychże obowiązek filtrowania treści pod kątem naruszenia prawa autorskiego, a następnie ich usuwania. Przyjęcie dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym nie oznacza, że ACTA 2, jak w pewnych kręgach się ją nazywa, wejdzie w życie, najpierw musi ona zostać przegłosowana w Parlamencie Europejskim. W 2012 roku było podobnie, wtedy jednak większość europarlamentarzystów opowiedziała się przeciwko ACTA.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj