Historia Alexandra McQueena to tylko pozornie piękna opowieść o żebraku, który został księciem, bo zwieńczona została tragicznym epilogiem. Od samobójczej śmierci brytyjskiego projektanta minęło już przeszło osiem lat, a kinomani nadal rzadko interesują się jego dorobkiem. A powinni.
Syn londyńskiego taksówkarza, zwyczajny chłopak, który jako nastolatek postawił wszystko na jedną kartę i rzucił szkołę dla krawiectwa, jeszcze przed trzydziestką miał i swoją markę odzieżową, i szefował prestiżowemu domowi mody Givenchy. Nie będę ściemniał, nie mam zbytniego pojęcia o tym wszystkim i nie będę się mądrzył, bo mój jedyny kontakt z igłą i nicią to szydełkowanie ściegiem prostym na lekcjach techniki. Ale McQueen potrafi zainteresować nie tylko kogoś, dla kogo całym światem są wybiegi i nowe trendy wypatrzone na nowojorskich ulicach. Facet był bowiem bez dwóch zdań artystą obdarzonym niesamowitym zmysłem wizualnym wyrażającym się nie tylko poprzez zaprojektowane przez niego ciuchy, ale i imponujące pokazy mody zahaczające o sztuki performatywne, nierzadko inspirowane kulturą popularną i kinem.
Zafascynowany gotycyzmem, prozą Edgara Allana Poego i epoką wiktoriańską, McQueen dyplomową kolekcję z 1992 roku zadedykował Kubie Rozpruwaczowi. Nieprzypadkowo, bo sam wychował się na East Endzie, gdzie niesławny morderca niegdyś grasował. Pomiędzy warstwy materiału, nawiązując do panującego przed laty zwyczaju praktykowanego przez kochanków, wszył swoje włosy. Inny pokaz zorganizował w kościele zaprojektowanym przez architekta Nicholasa Hawksmoora, któremu niejednokrotnie popkultura przypinała powiązania z okultyzmem i którego nazwisko, co znamienne, przewija się przez komiks Alana Moore'a i Eddiego Campbella Prosto z piekła, traktujący o... zabójstwach Kuby Rozpruwacza. Przypadek? Możliwe, lecz oceńcie sami.
McQueen nie stronił zresztą od groteski i makabry, twarz jednej z modelek występujących na pokazie Dante (1996) zasłaniała trupia łapa, do złudzenia przypominająca macki Facehuggera. Z kolei mężczyzn wystylizowano na młodocianych gangsterów z filmu Mixed Blood w reżyserii Paula Morrisseya. I dalej: jego pokaz What a Merry Go Round (2001) czerpał z KabaretuBoba Fosse'a, a samą salę projektant kazał upodobnić do tej w berlińskim zoo, gdzie wyświetlono niegdyś premierowo Nosferatu. Symfonię grozy. Z głośnika do zgromadzonej publiczności przemawiał głos złowieszczego Łowcy dzieci z Naszego cudownego samochodziku. Nic zatem dziwnego, że McQueen uwielbiał także filmy i rysunki Tima Burtona, który wykonał dla niego szkice do jednej z kolekcji, i nie krył, że pokaz Supercalifragilisticexpialidocious (to akurat tytuł piosenki z Mary Poppins) jest bezpośrednio zainspirowany pracami amerykańskiego reżysera. To wtedy brytyjski projektant pokazał na wybiegu nawiązującą do kostiumu Batmana, słynną czarną pelerynę.
McQueen zwykł powtarzać, że życie jest trochę jak baśnie braci Grimm, co poniekąd dekoduje nieco odrealnioną sesję fotograficzną dla czasopisma „Another Magazine” z 2002 roku, do której zaprosił Sam Taylor-Johnson, późniejszą reżyserkę 50 twarzy Greya. Z kolei mówiąc o kolekcji The Girl Who Lived in a Tree (2008) odwoływał się do rosnącego na jego podwórku, liczącego sobie przeszło pół tysiąca lat wiązu. Dopisał do niego opowieść o dziewczynie, która schodzi z rzeczonego drzewa, aby poznać swojego księcia. Pokazy McQueena często zawierały element narracyjny, na przykład poprzez In Memory of Elizabeth How, Salem 1962 oddawał nietypowy hołd krewniaczce od strony matki, straconej w procesach czarownic. Nic dziwnego, że sam projektant stał się bohaterem sztuki teatralnej McQueen napisanej przez Jamesa Philipsa i wystawionej po raz pierwszy w maju 2015 roku. Jej bohaterką jest, prócz projektanta, dziewczyna włamująca się do jego domu, aby wykraść sukienkę. Nie bez przyczyny jedna z występujących tam postaci, były szef McQueena, nosi nazwisko Hitchcock. Mistrz suspensu służył bowiem brytyjskiemu artyście za nieustającą inspirację, której ten dał wyraz w 1995 roku, kiedy przygotowywał kolekcję Birds (Ptaki). Potem odwoływał się w ten czy inny sposób chociażby do Stanleya Kubricka i Stephena Kinga (Overlook z 1999 roku), H. G. Wellsa (It's a Jungle Out There; 1997), Tony'ego Scotta (Hunger; 1996) czy Sydneya Lumeta (Deliverance; 2004). To nie wszystko.
Nie napomknąłem przecież ani słowem o Plato's Atlantis czy VOSS, bodaj najsłynniejszym pokazie McQueena, ani o No. 13, którego finałem było pomalowanie obracającej się na drewnianej platformie modelki przez dwa roboty. Czysty performance. A przecież Alexander McQueen projektował jeszcze dla Bjork i Davida Bowiego (ikoniczny płaszcz w brytyjską flagę), we współpracy z firmą MAC wypuścił na rynek akcesoria do makijażu inspirowane charakteryzacją Elizabeth Taylor z Cleopatra. Uwielbiał Taxi Driveri Picnic à Hanging Rock. Młody brytyjski projektant zapisał się na zawsze nie tylko w historii światowej mody, ale i kultury popularnej, będąc człowiekiem nieprzeciętnym, choć z przeciętności się wywodzącym. Lady Gaga napisała o nim piosenkę. Zorganizowana po jego śmierci wystawa Savage Beauty, którą pokazały nowojorskie The Metropolitan Museum of Art i londyńskie Victoria & Albert Museum, cieszyła się niesłabnącą popularnością przez bitych pięć lat. Sir Peter Blake, autor okładki do słynnej płyty zespołu The Beatles Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band, opracował jej nową wersję, już z McQueenem. I tak dalej, i tak dalej. Parę lat temu krążyła informacja, że na ekranie niebawem zagra go Jack O'Connell, ale projekt ostatecznie nie doszedł do skutku. Ale za to, nie tylko na otarcie łez, mamy wyświetlany obecnie w kinach dokument McQueen, który, na co liczę, będzie dla czytających te słowa tytułem obowiązkowym do odhaczenia na długiej liście letnich repertuarowych nowości.