American Film Festival to przedsięwzięcie, którego głównym założeniem jest pokazanie polskim miłośnikom kina innego oblicza amerykańskiej kinematografii. Aby przełamać panujące powszechnie opinie o niskiej jakości filmów produkowanych w USA, festiwal oferuje wejrzenie w niezależną, mniej komercyjną scenę produkcji ze Stanów. I to w tym wydarzeniu podoba mi się najbardziej: miałam okazję zobaczyć w kinie filmy, których szansa na szerszą dystrybucję w Polsce jest niewielka. AFF ma również charakter edukacyjny - oferuje spotkania z twórcami oraz wykłady filmoznawcze, a także co roku przybliża sylwetkę ważnej postaci kina amerykańskiego. Tym razem bohaterem Retrospektywy został Orson Welles, a widzowie mogli obejrzeć na wielkim ekranie największe dzieła reżysera.

W tym roku aż dwadzieścia produkcji brało udział w konkursowej sekcji Spectrum, której laureat wybrany został przez widzów mających szansę oceniać filmy po projekcjach. Zwyciężyła komedia "Obvious Child" Gillian Robespierre z Jenny Slate (znaną z Saturday Night Live czy Parks and Recreation), naturalną i przekonującą w roli aspirującej artystki stand-upowej Donny, która zachodzi w niechcianą ciążę. Dzięki temu, że "Obvious Child" jest filmem niezależnym, twórcy mogli odważnie poruszyć kwestię aborcji, która w amerykańskich produkcjach wciąż jest tematem tabu. Chociaż film Robespierre ogląda się dość przyjemnie, humor prezentowany na ekranie jest bardzo nierówny - pojawiają się zabawne żarty słowne czy sytuacyjne, lecz obecne są również gagi wręcz żenujące - i "Obvious Child" nie było moim faworytem do zdobycia nagrody.

[video-browser playlist="631032" suggest=""]

Największe wrażenie wśród obejrzanych filmów Spectrum zrobił na mnie tytuł "Pięć gwiazd" w reżyserii Keitha Millera, opowiadający o amerykańskim świecie gangów. Jest to świetnie skonstruowany dramat o gangsterze, Jamesie "Primo" Grancie, który bierze pod swoje skrzydła nastoletniego Johna Diaza. Film Millera charakteryzuje się prawdziwą, szczerą do bólu fabułą oraz emocjonalnością, którą czuć w każdej scenie. Byłam pod wielkim wrażeniem, gdy podczas spotkania reżysera z widzami po seansie dowiedziałam się o tym, że Primo nie jest profesjonalnym aktorem i tak naprawdę gra samego siebie. W prawdziwym życiu również jest gangsterem i ponoć po nakręceniu "Pięciu gwiazd" wrócił do "zawodu", choć skończył już z poważniejszymi przestępstwami. Niektóre sceny dramatu były improwizowane: najbardziej emocjonalny fragment filmu, czyli wypowiedź Prima o pobycie w więzieniu i narodzinach dziecka, nie była uwzględniona w ogóle w scenariuszu. Aktor-gangster postanowił po prostu podzielić się swoimi prawdziwymi przeżyciami. I właśnie ten autentyzm jest najlepszym aspektem "Pięciu gwiazd".

Produkcje sekcji konkursowej AFF były bardzo różnorodne i nie czułam, aby jakiegoś gatunku było więcej, niż jest to konieczne. Znalazło się coś dla wielbicieli niezależnych komedii (również tych romantycznych), poważnych dramatów, filmowych eksperymentów, groteski i ironii, a nawet horrorów (od tych trzymałam się z daleka). Festiwalowicze mieli ogromny wybór i chyba każdy był w stanie znaleźć coś dla siebie.

Ogromną popularnością cieszyła się sekcja Highlights: największa sala Nowych Horyzontów na każdym seansie wypełniona była po brzegi, a pytanie "Czy to miejsce jest wolne?" usłyszałam oraz zadałam niejeden raz. W ramach Highlights odbyły się pokazy głośnych hollywoodzkich produkcji. Festiwal zainaugurował genialny Whiplash Damiena Chazelle'a, czyli opowieść o młodym perkusiście (Miles Teller), który jest zdeterminowany osiągnąć sukces w świecie muzyki jazzowej. W niemal każdej scenie filmu czuć emocjonalne napięcie, które rozładowane zostaje dopiero po wyjściu z sali kinowej. Produkcja nie tylko została świetnie zagrana i napisana, ale również zachwyca stroną techniczną. I oczywiście piękną muzyką jazzową. Jest to najlepszy film, jaki widziałam w ostatnim czasie.

[video-browser playlist="631034" suggest=""]

Na zakończenie AFF pokazano Foxcatchera Bennetta Millera (nagrodzonego za reżyserię w Cannes), głośną produkcję biograficzną o historii braci Schultzów (Channing Tatum oraz Mark Ruffalo), utalentowanych amerykańskich zapaśników, i ich relacji z Johnem du Pontem (Steve Carrell), ekscentrycznym milionerem. Bardzo czekałam na ten film i po seansie odczucia mam pozytywne, jednak oczarowana nie jestem, ponieważ zabrakło mi trochę tła psychologicznego w odniesieniu do historii. Muszę jednak przyznać, że aktorzy poradzili sobie ze swoimi rolami znakomicie, a największe wrażenie zrobiła na mnie kreacja Carrella, który pokazał, że mylili się wszyscy, którzy zaszufladkowali go jako komediowego, niezbyt poważnego gościa nienadającego się do niczego innego. W roli du Ponta był znakomity.

Do formy wraca Al Pacino: weteran kina, który w ostatnich latach nie wybierał najlepszych scenariuszy, w końcu znalazł film pozwalający stworzyć mu ciekawą postać. W Manglehorn Davida Gordona Greena wciela się w tytułowego bohatera, egocentrycznego ślusarza, który żyje przeszłością i bezustannie rozpamiętuje dawną nieodwzajemnioną miłość. Manglehorn zawiera odpowiednio dobraną dawkę humoru i dramatu, porusza temat dawnych miłości, starzenia się oraz straconych lat bardzo subtelnie, a także potrafi rozczulić i wzruszyć. Ujrzenie jednego z naczelnych gangsterów hollywoodzkich w roli ślusarza, który jest absolutnie i bezwarunkowo zakochany w swojej kotce Fanny, jest czymś, czego się nie spodziewałam i czego na pewno długo nie zapomnę.

W cyklu Festival Favorites Ale Kino+ widzowie mogli obejrzeć sześć produkcji, które zyskały uznanie na tegorocznych światowych festiwalach, m. in. reżyserski debiut Gii Coppoli, wnuczki Francisa Forda. Palo Alto zostało oparte na opowiadaniach Jamesa Franco dotyczących dorastania. Film posiada kilkoro równorzędnych bohaterów (chociaż na główny plan początkowo wysuwa się dwójka z nich), którzy starają się jakoś przetrwać burzliwe nastoletnie lata. Debiut Coppoli ogląda się dobrze, jednak problemem filmu jest zbytnia banalność przedstawionych historii, w których nie znajdziemy niczego odkrywczego. Świetnie jednak został pokazany nastrój wszechobecnego znużenia życiem skądinąd młodych i niedoświadczonych jeszcze bohaterów. Z Palo Alto wyszedł swoisty eksperyment dzieci i potomków znanych postaci ze świata Hollywood (oprócz Coppoli za kamerą w obsadzie znajdują się Emma Roberts oraz debiutujący syn Vala Kilmera, Jack), a choć nie jest to arcydzieło, warto tę produkcję obejrzeć.

[video-browser playlist="631036" suggest=""]

Podczas tegorocznej edycji AFF można było oglądać nie tylko filmy, ale także dwa seriale. Pokazano 1. odcinek 2. sezonu Rectify oraz 4 pierwsze odcinki Fargo - świetnie zagranego, nakręconego i napisanego serialu, który w niczym nie ustępuje filmowemu pierwowzorowi braci Coen z 1996 roku (również do zobaczenia podczas festiwalu).

Laureatem Indie Star Award został w tym roku Whit Stillman, którego filmy w ironiczny i pełen humoru sposób podejmują temat amerykańskiej burżuazji. Nie jest znany szerszej publiczności, szczególnie w Polsce, jednak krytycy go uwielbiają. Pokazano wszystkie cztery obrazy reżysera: "Metropolitan", "Barcelonę", "Rytmy nocy" oraz "Pannice w opałach", nakręcone w 2011 roku po trzynastu latach przerwy. Przyznaję, że nie znałam twórczości tego reżysera przed AFF, więc wybrałam się na dwa seanse ("Metropolitan" oraz "Pannic w opałach"), dzięki którym bardzo polubiłam jego specyficzne poczucie humoru, trochę leniwą narrację i absurdalne sytuacje z życia młodych ludzi, które przedstawia w swoich filmach. Po projekcjach Stillman chętnie odpowiadał na pytania widzów (nie bał się rozmawiać chociażby o tym, dlaczego pewna amerykańska grupa społeczna idealizuje komunistów), był również gościem spotkania Masterclass, które w całości było poświęcone jego twórczości.

Czytaj również: WFF 2014: Warszawskie Cannes - relacja

5. edycja American Film Festival cieszyła się ogromnym zainteresowaniem: na festiwalowych seansach pojawiło się łącznie około 17 tysięcy widzów. Zaprezentowane w tym roku filmy charakteryzowały się różnorodnością, a z kilkunastu produkcji, które obejrzałam, tylko dwie uważam za kompletną stratę czasu - najczęściej świetnie się na projekcjach bawiłam. Również ze strony organizacji nie można za wiele AFF zarzucić (chociaż włączanie klimatyzacji na niektórych seansach uważam za przesadę - zdarzało mi się marznąć na sali i nie tylko ja siedziałam opatulona w kurtkę), a obsługa oraz zawsze pomocni wolontariusze spisali się świetnie. Za rok na pewno znów pojawię się na American Film Festival w Nowych Horyzontach.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj