„Zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze, pozbawiłam je pokoiku na facjatce” - nieco przewrotnie napisała we wstępie tłumaczka najnowszego wydania Ani z Zielonego Wzgórza, Anna Bańkowska. Przewrotność przewrotnością, lecz część czytelników rzeczywiście się z nią zgadza, mając jej to zdecydowanie za złe. Sentyment bywa silniejszy, niż moglibyśmy przypuszczać – pokolenie wychowane na tłumaczeniu Rozalii (Racheli) Bernstainowej nie lubi zmian w tekście znanym niemalże na pamięć. Czy nowe tłumaczenie naprawdę jest tak obrazoburcze? Z pewnością przywraca anglojęzyczne imiona, nazwiska i nazwy miejscowości geograficznych, podczas gdy w latach międzywojennych XX wieku w powszechnym zwyczaju było spolszczanie imion, zwłaszcza w książkach dla dzieci. Jednakże, o ile przełkniecie faktu, że Maryla jest w istocie Marillą, a pani Małgorzata Lynd – Rachel Lynde (nikt nie wie, dlaczego pierwsza polska tłumaczka wybrała akurat to imię i zmieniła nazwisko wścibskiej matrony) nie wydaje się trudne, to myślenie o Ani jako Anne – już tak. To siła przyzwyczajenia, tak jak w przypadku Kubusia Puchatka i Fredzi Phi Phi – co z tego, że Kubuś Puchatek był wzorowany na niedźwiedzicy, nie niedźwiedziu, a Fredzia Phi Phi brzmi podobnie do oryginalnej Winnie the Pooh? Zupełnie nic! W świadomości większości polskich czytelników Kubuś Puchatek Kubusiem Puchatkiem zostanie. Podobnie jak Ania z… no właśnie, o co jeśli zrozumiemy, że nigdy nie było Zielonego Wzgórza, ba, żadnego wzgórza? Domy na Wyspie św. Edwarda są kanciaste, ze spadzistymi dachami i szczytami – trójkątnymi ścianami bocznymi. W przypadku domostwa Cuthbertów szczyty były zielone (stąd nazwa farmy), a w pokoju z oknem we wschodnim szczycie zamieszkała Ania. W podobnym pokoju – po prostu na piętrze, a nie na uroczo brzmiącej „facjatce” na poddaszu, mieszkała za młodu Lucy Maud Montgomery. Pierwszy przekład, notabene przetłumaczony z wydania szwedzkiego, miał również problemy z opisami florystycznymi – paprocie zastępowały dziko rosnące niecierpki, a ulubionymi kwiatami Ani stały się konwalie w miejsce „majowników”, nieznanych w Europie. Nie było także kropli walerianowych niechcący dodanych przez Anie do ciasta, lecz anodyna. To tylko drobiazgi, ale dlaczego ich nie poprawić, jeśli można? Anna Bańkowska nie jest młodą, pełną rewolucyjnego zapału tłumaczką, która postanowiła rozprawić się ze starym przekładem, wprost przeciwnie - jest tłumaczką doświadczoną, z imponującym dorobkiem. Przy nowym przekładzie wielokrotnie konsultowała się z Bernadetą Milewski, autorką bloga „Kierunek Avonlea”, znawczynią twórczości Montgomery, współpracują z L.M. Montgomery Literary Society.
Źródło: Marginesy
Dla oburzonych szarganiem świętości – Anne z Zielonych Szczytów to wciąż ta sama opowieść o obdarzonej niezwykłą wyobraźnią, rudymi jak marchewka włosami i mnóstwem piegów sierocie, która znajduje swoje miejsce w domu rodzeństwa, Marilli i Matthew Cuthbertów na kanadyjskiej Wyspie św. Edwarda, skąd swoimi przygodami zawojowała pół świata. Nowe tłumaczenie nie „zabija” starego (zresztą, do tej pory powstało kilkanaście polskich tłumaczeń powieści), jest tylko alternatywą, możliwością wyboru. Nikt nikogo nie zmusza do przeczytania akurat tego przekładu, ale według mnie warto dać mu szansę. Nawet jeśli za każdym razem, gdy znajdziemy w tekście imię Anne, nasza podświadomość natychmiast zmienią ją na swojską Anię. Gorzej było z tłumaczeniem innej powieści Lucy Maud Montgomery - Błękitny Zamek. Pierwsze polskie wydanie książki datowane na rok 1993 było dalekie od oryginału. Tłumacz nie tylko zmienił imiona bohaterów (główna bohaterka, Joanna, naprawdę ma na imię Valency, czyli Walencja), ale też kilka scen poucinał, a kilka dodał od siebie. Dopiero nowe wydanie z 2013 roku zaprezentowało polskiemu czytelnikowi pełny tekst powieści. Przy pierwszym przekładzie Błękitnego Zamku, sztandarowe, ukochane tłumaczenie „Ani z Zielonego Wzgórza” Rozalii Bernsteinowej jest majstersztykiem. Niemniej, pozwólmy zaistnieć Anne z Zielonych Szczytów – może okaże się odkryciem dla młodego pokolenia, wolnego od sentymentów i wspomnień z dzieciństwa, które towarzyszą nam, tym-którzy-pamiętają i dla których Ania z Zielonego Wzgórza to ta czytania pięknym, głębokim głosem Franciszka Pieczki. Uwierzcie mi, jedno tłumaczenie nie wyklucza drugiego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj