Nieposkromiona wyobraźnia pisarzy literatury grozy tworzy coraz to nowsze obrazy „nieznanego i nieuchronnego końca” i stara się przy tym oswoić nas z widokiem świata, który z każdym dniem umiera na naszych oczach.
Pisząc poniższy artykuł, wyglądam przez okno w kawiarni i przyglądam się przechodniom ospale człapiącym po chodnikach. Jest jeszcze dość wcześnie. Prognozy na dziś były dobre, ale mamy marzec, więc wiem, że wszystko może jeszcze ulec niespodziewanej zmianie. Obserwuję na ludzkich twarzach zmęczenie porankiem, śledzę ich powolne ruchy, mechaniczne gesty. Tutaj kupią bilet, tam drożdżówkę. Biegną nieuważnie do tramwaju. Komuś coś wypada. Ktoś kogoś potrąca ramieniem. Rozglądam się za pewną osobą, która codziennie o tej porze przychodzi do kiosku z gazetami. Może zobaczę ją jutro. A może nigdy. Nadciąga wiosenne przesilenie. Cytując Czesława Miłosza: „Innego końca świata nie będzie”. Czy aby jednak? Nie możemy być niczego pewni.
The Fireman, nowa powieść Joe Hill, traktuje o świecie, który stanął w płomieniach. Swoim bohaterom każe się zmierzyć z żywiołem ognia – wirusem śmierci. Książkę Hilla można przypisać do postapokaliptycznego nurtu literatury grozy z wyraźnymi elementami fantastyki. Nie lubię rozwodzić się nad przynależnością gatunkową, gdyż w przypadku horroru granica między danymi kategoriami jest często wręcz niezauważalna lub umowna. Ale nie uświadczymy tutaj innego wymiaru czy zbudowanej na nowo, fikcyjnej rzeczywistości. Świat Strażaka to nasz świat, który padł ofiarą choroby. Kontynuując jednak rozważania o tej powieści, nie sposób nie zatrzymać się przy królu literackiego horroru, ojcu pisarza, Stephen King.
On także w swojej twórczości nawiązywał do tematu zagłady dotykającej otaczającą naszą rzeczywistość. Wizje budzącego grozę końca przedstawił w wydanym w latach 70. horrorze The Stand. King w swojej książce „straszy” czytelnika śmiertelnym wirusem, który wymyka się spod kontroli rządu. Jeden z bohaterów, nosiciel śmiertelnej choroby, przenosi zagrożenie z zamkniętej jednostki wojskowej na cały świat, tworząc z niego masowy grób. Kiedy sięgnęłam po książkę po raz pierwszy, już po przeczytaniu Carrie, Smentarzu dla Zwieżąt i Misery, wydała mi się zupełnie nie w jego stylu. Dopiero powtórna lektura po latach pozwoliła mi nie tylko odnaleźć zamysł pisarski, ale też docenić konstrukcję fabuły oraz wyobraźnię. King tworzy przerażający, wyludniony świat, w którym ścierają się dwie siły, a szala zwycięstwa w każdej chwili może przesunąć się na stronę zła.
Trudno nie patrzeć na autora Strażaka, który również zdecydował się tworzyć literaturę grozy, przez pryzmat twórczości sławnego ojca i nie doszukiwać się wspólnych cech czy różnic. Od chwili ujawnienia opinii publicznej swojej tożsamości zapewne zawsze już będzie on postrzegany jako „zdolny” syn mistrza horroru. Autorowi Horns należą się jednak słowa uznania za unikanie eksponowania koneksji z rodziną i pisanie pod pseudonimem.
Joe Hill, czyli Joseph Hillstorm King, wywalczył sobie autonomię na literackim terytorium. Jego pierwszy zbiór opowiadań Upiory XX wieku spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem i został doceniony w konkursach. King Junior zatryumfował z wyróżnieniami British Fantasy Award, International Horror Guild Award oraz dwiema nagrodami imienia Brama Stokera. Warto zwrócić dosyć wymowny tytuł rzeczonego tomu. Hill określa w nim zakres swoich pisarskich zainteresowań. Czytając kolejne utwory przekonujemy się, że groza w rozumieniu autora jest blisko związana z lękami współczesności i ich źródłami. Duchy, jako obiekty nadnaturalne pojawiają się obok tematów przyziemnych: broni atomowej, wojny w Wietnamie, Holokaustu, czy destrukcyjnego kapitalizmu. Biorąc do ręki ten zbiór, nie można pominąć opowiadania Pop art, historii o dmuchanym chłopcu (sic!), którą szczególnie polecam. Hill jest pisarzem bacznie obserwującym otaczający go świat, śledzącym nurty, osadzonym we współczesności. Jego Twitterowanie z cyrku umarłych ma na tyle ciekawą i nowatorską formę, że można nazywać go literacką realizacją found footage. Wyróżnia się chociażby przewrotną narracją.
Hill w Strażaku buduje fabułę, wykorzystując motyw choroby nazywanej potocznie „smoczą łuską” i rozprzestrzeniającej się, dosłownie, w zabójczym tempie. Na ciałach zainfekowanych pojawiają się ślady przypominające wspomniane łuski. Następnie chorzy giną z powodu samozapłonu. Autor zestawia świat wszechobecnej, szalejącej śmierci z zalążkiem nowego życia, które nosi w sobie główna bohaterka Harper i które ze wszystkich sił próbuje ochronić. Powieść jest więc historią o nadziei, wierze i miłości, zwłaszcza tej rozumianej jako synonim humanistycznej postawy, niezachwianej nawet w obliczu całkowitego rozpadu wartości. Bo owy rozpad dokonuje się na każdym gruncie społecznych relacji. Codzienność bohaterów zamienia się w symboliczny proch, ich bliscy giną, rozczarowują, popadają w szaleństwo. Bohaterka musi więc zawierzyć życie obcym, bo w świecie wypełnionym lękiem i śmiercią, żeby przetrwać, trzeba komuś zaufać. Harper określa ten stan jako „permanentny 11 września”, nawiązując w ten sposób do pamiętnego ataku na WTC.
Myśląc w ten sposób o książce Hilla, mogę śmiało powiedzieć, że znajdujemy w niej piękny obraz małych społeczności, których członkowie niosą wzajemną pomoc, zapis różnych postaw człowieka w obliczu zagłady, subtelne nawiązania do mrocznych kart historii oraz rolę nadziei jako życiodajnej siły. Brzmi to jak przepis na głęboką i wciągającą powieść o kresie ludzkości, ale… to wszystko już było. Literatura przygotowała nam bardzo bogatą wystawę obrazów konającego świata. Elementy postapokaliptyczne znajdziemy w Wojnie światów H.G. Wellesa, Drodze Cormaca McCarthy’ego, Mieście ślepców José Saramago, czy nawet w słynnej Dżumie Camusa i Nemezis Philipa Rotha. Czyli wszędzie tam, gdzie status quo ludzkiego bezpieczeństwa zostaje naruszone przez niekontrolowaną, zewnętrzną siłę. Bardzo podobne treści ukazuje King-ojciec we wspomnianym Bastionie oraz w swoim opus magnum, Mrocznej wieży, gdzie futurystyczna wizja wnika w świat Dzikiego Zachodu, tworząc uniwersum pozbawione społecznych reguł i moralnych zasad. Hill nie tylko przechodzi przez dawno wydeptane ścieżki fabularne, ale też udowadnia, że „jabłko naprawdę pada niedaleko od jabłoni”, i to nie tylko w pozytywnych aspektach. W Strażaku autor powiela błędy ojca, który ma tendencje do sztucznego konstruowania portretów psychologicznych i prób tworzenia płytkiego dramatu społecznego w ramach horroru.
materiały prasoweA jednak, mimo niedoskonałości, „umieranie świata” w ujęciu Hilla ma w sobie coś niezwykle charakterystycznego i wpadającego w pamięć. Wykorzystywane przez niego nawiązania do popkultury są nie tylko popisem erudycji i źródłem inspiracji i wrażliwości autora, tworzą bowiem naszą złożoną z drobiazgów rzeczywistość . Bohaterka, wzorowana na swojej ulubionej postaci Mary Poppins, ubrana w koszulkę zespołu Coldplay, mierzy się ze zbliżającą się śmiercią świata w skali makro. Tak jak na swój sposób i ja, siedząca w kawiarni w t-shircie z Johnnym Cashem i przyglądająca się przechodniom, mierzę się z nią w skali mikro. Tak, jak każdy człowiek, który z każdą minutą przemija, a wraz z nim, na jego oczach, przemija cały jego świat. Hill oswaja nas z końcem, tym jednostkowym i tym totalnym. Podkreśla, jak ważną rolę w naszym życiu i w zmaganiach z przeciwnościami odgrywa zarówno nadzieja, jak i indywidualna postawa wobec innych ludzi.
Tym, co także wyjątkowo cenię w pisarstwie twórcy Strażaka jest jego chłopięca zawadiackość. Rozwiązania fabularne i popkulturowe nawiązania, a także korespondowanie z innymi utworami literackimi wprowadzają nastoletnią butę i wrażliwość. Pisarz posługuje się nią lekko, bez kiczu i, mimo swojej młodzieńczości, bez naiwności. Apokalipsa w Strażaku Hilla to też apokalipsa paradoksalnie... mająca pozytywne strony. Hill, jak przystało na przedstawiciela nowego pokolenia, korzysta z twórczości mistrzów gatunku, ale też się jej opiera. Dlatego też w utworze syna Stephena Kinga znajdziemy więcej optymizmu i wiary w głęboko zakorzenione w człowieku dobro.
Znowu zerkam przez okno kawiarni. Poza pochłoniętymi codziennym rytmem dnia przechodniami widzę grupę młodych osób. Śmieją się, poklepują po plecach, rozmawiają, raz na jakiś czas robią zdjęcie, wyszukują coś na komórkach, dzielą się znaleziskami. Zerkam i wracam myślami do Hilla i jego Strażaka. Przypominam sobie promujący książkę cytat Joanne Harris i parafrazuję go w myślach: Każde pokolenie ma swojego Władcę much.