Z geniuszem Batman: The Animated Series trudno dyskutować. Przynajmniej mnie. Gdyby redakcja oddelegowała do zadania orędownika innych poglądów, który by tej produkcji nie lubił, artykuł byłby lepszy – wzbudzałby jakieś emocje i prowokował do dyskusji. Zamiast tego, ja będę robił „ochy” w artykule, a wy „achy” w komentarzach. I tak będziemy sobie wzdychać, bo takiego serialu nie było nigdy wcześniej i możliwe, że nie będzie nigdy później. Zdaję sobie sprawę z wydania nowej animacji w stylu kultowego serialu. Wypuszczony bezpośrednio na rynek DVD Batman and Harley Quinn zebrał mieszane opinie. Fakt, stylistyką nawiązuje do serialu z lat dziewięćdziesiątych, ale co z tego, skoro ma tak kiepski scenariusz? Dziecinny humor nie koresponduje z doroślejszymi akcentami. Miało być dla wszystkich, wyszło… no chciałoby się powiedzieć, że dla nikogo, ale byłoby to nadużycie. Film da się obejrzeć, ale po co, skoro można powrócić do serialu, który jest o klasę lepszy? Tak zresztą uczyniłem. Obejrzałem wszystkie 85 odcinków legendarnej serii i nie odniosłem wrażenia, żeby straciła na wartości, odkąd dałem się jej wciągnąć poprzednim razem. Przeciwnie, o ile pisząc o animowanym Spider-Manie nieco uległem sentymentowi, w wypadku Batmana nie ma mowy o niczym podobnym. To cały czas świetny serial i jeżeli lubisz Mrocznego Rycerza i jeszcze nie miałeś okazji się o tym przekonać, spróbuję zaproponować ci kilka argumentów za tym, że będzie to twoja najlepsza decyzja przełomu 2017 i 2018 roku.

Bohater, na którego byliśmy gotowi

Przenieśmy się na moment do 1992 roku. Dwa lata wcześniej Tim Burton zapełnił popkulturową pustkę, którą pozostawiły po sobie Gwiezdne Wojny, świeżą interpretacją Batmana z Michaelem Keatonem i Jackiem Nickolsonem. Trzeba pamiętać, że wizjoner pożyczył to i owo z uwspółcześnionego, mrocznego wizerunku Batmana od Alana Moore’a i Franka Millera. Tak czy owak, dopiero Burtonowski Batman sprawił, że szeroka publika przestała utożsamiać tę postać z ikoniczną, ale na wskroś głupkowatą kreacją Adam West. Trudno uwierzyć, ale ta perwersyjna wręcz interpretacja, do tego stopnia autorska i wybitnie nieprzeznaczona dla oczu najmłodszego odbiorcy, wywołała ogólnoświatowy szał na Batmana! Tim Burton pracował nad jeszcze śmielszym sequelem, swoją drogą pierwszym filmem z dźwiękiem w systemie Dolby Digital, a Fox Kids wyemitowało kreskówkę. Dlaczego poświęciłem tyle miejsca podejściu Burtona? Z prostego powodu – bez tego filmu nigdy nie byłoby The Animated Series! Przynajmniej w takiej postaci, w jakiej je dostaliśmy. Negocjacje nad powstaniem projektu nie trwały długo. Zarówno Warner Bros Animation, jak i telewizyjny gigant Fox, zdawali sobie sprawę z ogromnego potencjału projektu. Słowem, potrafili liczyć pieniądze. Na szczęście, te nie były jedynym argumentem przemawiającym na korzyść powstania kreskówki z Batmanem. Na widok krótkiego demo, ludzie z Foxa wiedzieli, z czym mają do czynienia. Krótka animacja w niczym nie przypominała dotychczasowych prób przeniesienia Mrocznego Rycerza na małe ekrany. Osnuty w cieniu Batman okładał zatrwożonych zbirów na dachach Gotham. To, co zobaczyli, traktowało postać Batmana z tą samą miłością i powagą. Nieco kanciasta, stylizowana kreska i białe, wąskie oczy na nietoperzej masce tym bardziej podbijały wrażenie mściciela wprawdzie groteskowego, ale budzącego automatyczny respekt. Trudno stworzyć świat, w którym ktoś tak dziwaczny jak Batman wydawałby się adekwatny.
foto. WB
Na tym zresztą skupiała się krytyka trylogii Batmanów Nolana. Prestiżowy reżyser wsadził ten szalony koncept Batmana i jego wrogów w realia, które miałyby pozorować współczesne, realistyczne miasto. Jak dla mnie, rezultat tej zabawy kontrastem był kapitalny, ale rozumiem zarzuty osób, które nie mogły go zdzierżyć. Swoją drogą, ton zaprezentowany w Batman Begins kleił się z Człowiekiem Nietoperzem mocniej, niż ten z The Dark Knight. Artystyczny sukces Batmana Burtona wynikał z tego, że w obu przypadkach twórcy zrozumieli jedną prostą rzecz. Nie ma Batmana, który nie budziłby dysonansu poznawczego, bez Gotham, groteskowego równie jak jego największy obrońca. Twórcy kreskówki zrozumieli to po stokroć. Po niebie, nad mroczną metropolią, sunęły patrolowe poduszkowce. Architekci animowanego Gotham postawili na agresywne Art déco, rozkosznie zresztą przemianowane na Darc Deco. Erick Radomski, który odpowiadał za wygląd panoramy miasta, miał przygotować czarno-białe obrazy, które później delikatnie nasycono w post-produkcji tą samą, odpowiednią dla danej sceny barwą. Jak dla mnie, na żadnym tle sylwetka Batmana nie prezentuje się równie dobrze, co na brunatnym niebie. To była produkcja na niespotykaną wcześniej skalę. Nad animacją pracował wieloosobowy zespół, z czego właściwe odcinki były wysyłane do chińskich podwykonawców. Twórcy pokusili się o tak rzadkie wówczas elementy, jak sceny na wielką skalę, z tłumem jednocześnie animowanych ludzi w jednym kadrze. Wrażenie potęgowała muzyka. Słynny temat Danny’ego Elfmana do tego stopnia wrył się twórcą w świadomość, że nie wyobrażali sobie lepszej muzycznej ilustracji Batmana. Szczerze mówiąc, ja nawet dzisiaj nie wyobrażam sobie niczego lepszego. Jako, że zaangażowanie wziętego kompozytora do, bądź co bądź, serialu animowanego było ponad ich możliwości, twórcy ścieżki dźwiękowej poszukiwali gdzieś indziej. Czystym przypadkiem któryś z producentów natrafił w telewizji na odcinek emitowanego wówczas serialu o Flashu. Zauważył, że główny temat wyjątkowo przypomina temat do Batmana. Radomski i Timm skontaktowali się z twórczynią wspomnianego utworu, Shirley Walker. Jak się okazało, kompozytorka współpracowała z Elfmanem przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej do Batmana. Tak nasiąkła tą muzyką, że mimochodem przyozdobiła nią swój kolejny projekt. Producenci The Animated Series lepiej trafić nie mogli, a artystka była przeszczęśliwa, angażując się w projekt. Do dziś uznaje swoje kompozycje do kreskówki za jedne z największych dokonań w jej karierze.

Bohater, którego nie rozumieliśmy (za Chiny)

Do tej pory Bruce Timm przeważnie zajmował się projektowaniem postaci w kreskówkach, na przykład w He-Manie i Władcach Wszechświata i w Przygodach Animków. W przypadku Batmana, jego rola po raz pierwszy miała powiększyć się o funkcję showrunnera. Razem z Erickiem Radomskim, producentem wykonawczym połowy superbohaterkich animacji, jakie widzieliście, Timm zbierał ekipę scenarzystów, artystów i obsadę aktorów dubbingowych. Przekonanie do projektu scenarzystów okazało się trudniejsze od rozbudzenia wyobraźni właścicieli stacji telewizyjnej. Udostępnienie czasu antenowego to kaszka w mleczkiem wobec wcielenia idei, stojącej za animowanym Batmanem, w życie. Bądź tu człowieku mądry i napisz scenariusz do retro futurystycznego kryminału noire, gdzie tragiczny antybohater zmaga się z niemniej tragicznymi adwersarzami. Mało tego – musisz maksymalnie ograniczyć spluwy, jakże elementarne dla noire fajki, zatuszować brutalność i w ogóle dostosować całość do gustów i pęcherzy dzieciaków, które oglądają Batmana do leniwego, sobotniego śniadania. Jak skonstruować skrypt dla serialu środka, gdzie dzieci nie są traktowane jak debile, a rodzice nie dość, że nie wysyłają pozwów do telewizji Fox, to jeszcze sami chcą to oglądać?
foto. WB
Wyobrażam sobie, że z podobnym dylematem miał mierzyć się Paul Dini. Kiedy usłyszał propozycję dołączenia do drużyny scenarzystów, początkowo miał ograniczyć swój udział do pojedynczego epizodu. Nie czuł konwencji, do której dążyli twórcy, a jeżeli czuł, nie potrafił określić, na ile może sobie pozwolić. Przecież, bądź co bądź, pisze kreskówkę. Alan Burnett, który odpowiada za scenariusze do części odcinków serialu, miał przekonać go co do ostatecznej decyzji. Zapomnij o ograniczeniach, uspokoił Diniego. Zapomniał. Parę dni później, o szóstej wieczorem, z blatem biurka Burnetta zderzył się scenariusz do odcinka Heart and Ice. W tym czasie, postać Mr Freeze’a w komiksach była martwa. Twórcy z DC mieli dosyć pisania o nadętym kryminaliście, który biega po Gotham z zamrażającym ustrojstwem i jego motywacje ograniczają się do zamrażania wszystkiego, co popadnie. Paul Dini uczynił z Victora Freeze’a postać tragiczną i melancholijną. Zdesperowanego człowieka, któremu nie dało się nie współczuć i nie dało się nie kibicować. Niestety, antyteza Pana Mroza, dla odmiany podpalający wszystko na swojej drodze Firefly, nie wystąpił w serialu. Włodarze z Fox postawili sprawę jasno, nie życzą sobie podpalacza. Na szczęście nie mieli podobnych oporów względem postaci o niemniej diabolicznej aparycji. Co prawda istniała lista rzeczy, których scenarzyści mieli się wystrzegać, ale w trakcie powstawania serialu, zdarzyło im się tam zmieścić praktycznie każdą z nich. W scenie, w której ogłuszona Batgirl miała po spadnięciu zderzyć się z samochodem, oryginalnie miała być ukazana pod takim kątem, żeby dokładnie pokazać jej upadek. Producenci z Fox kategorycznie odmówili, ale nie odezwali się słowem, kiedy ta sama scena w ostatecznej wersji została przedstawiona z perspektywy wnętrza samochodu. Najciekawsze, że kierowcą był Jim Gordon, ojciec superbohaterki, tak też w ten sposób scena zyskała jeszcze bardziej drastycznego wymiaru.

Bohaterka, która się śmiała

W Batmanie zawsze najfajniejsi byli jego różnorodni wrogowie i sposób, w jaki każdy z nich korespondował z alter ego Bruce’a Wayne'a. The Animated Series przedstawiło lwią część panteonu Gothamskich kryminalistów. Od klasyków takich jak Pingwin, Kobieta Kot czy Człowiek Zagadka, przez mniej znanych rzezimieszków, którzy dopiero debiutowali na poza-komiksowym gruncie (Ras i Talia Al Ghul, Scarface i Arnold Wesker), po takich, którzy w serialu animowanym zyskali nowe oblicze. Harvey Dent był jedną z pozytywnych, drugoplanowych postaci, dał się poznać jako Dwie Twarze. Zmiennokształtny Clayface ze szkaradnego, ale niewysokiego przybrał formę monstrum o konsystencji al dente. Największą zasługą serialu było przedstawienie zupełnie nowej postaci – Harley Quinn. Dzisiaj to odpowiednik Deadpoola w świecie DC, wówczas rola największej psychopatki w Gotham przeważnie sprowadzała się do oddanej służby Jokerowi.
fot. Warner Bros.
Tak czy siak, jej transformacja w infantylną morderczynię miała tragiczny przebieg. Obsesyjnym uczuciem do Księcia Zbrodni wypełniała wewnętrzną pustkę. Ciągły, figlarny entuzjazm był ewidentną fasadą. Harley od początku była postacią, którą się rozumiało, albo raczej bardzo chciało się zrozumieć. Projektując Harleen Quinzel, Bruce Timm inspirował się zaprzyjaźnioną aktorką Areen Sorkin, która w Days of their lives miała pojawić się w stroju absurdalnego, pstrokatego clowna. W jednym z wywiadów, współtwórca bohaterki Paul Dini wyjawił swoją wielką radość płynąca z faktu, że Harley odnalazła swoją niszę we współczesnej kulturze – zwłaszcza wśród kobiecej widowni, ponieważ niczym Jingle Belle, Quinn należy do postaci, które potrafią wykaraskać z dowolnych tarapatów. Jest o wiele bardziej dziarska od całej reszty ponurych, mrocznych przeciwników. Nie ma aury jadowitej femme fatale jak Trujący Bluszcz, jej relacje z Batmanem nie są romantyczne, jak w przypadku Catwoman albo Talii Al Ghul. Była kiedyś zwyczajną dziewczyną, ale dopasowała się do lokalnego folkloru Gotham z poprzebieranymi przestępcami dookoła. Takie abstrakcje, jak dobro i zło, dla Harley przestały mieć znaczenie. Robi wszystko, żeby zrobić wrażenie na Jokerze. A jeśli przy okazji eksploduje paru niewinnych przechodów? Trudno, najwidoczniej mieli zły dzień! Bohater przypadkowy Czynsze, jakie muszą płacić najemcy nowojorskich mieszkań, są horrendalne. Nie dość, że Kevin Conroy występował w teatrze, dorabiał udzielając swojego aksamitnego głosu w reklamach. Za namową agenta przyjechał do Los Angeles na casting na Batmana. To był pierwszy casting do dubbingu, w jakim brał udział. Dotarł tam bez żadnych oczekiwań, ani bez jakiegokolwiek napięcia, wyposażony w co najwyżej podstawową wiedzą na temat bohatera, w którego miał się wcielać. – Jasne, że lubię Batmana – zapewniał. – Ten serial z Adamem Westem był przezabawny. – rzucił w stronę przesłuchującej go komisji. Bruce Timm zatrwożył się na te słowa. – Niekoniecznie o takiego Batmana nam chodzi – powstrzymał aktora. Tak więc Conroy przeczytał kwestię Batmana na swój sposób. Komisja z miejsca uznała, że dokładnie takiego odtwórcy poszukiwali. A zdążyli przesłuchać już setki kandydatów, w tym Sama J. Jonesa, znanego z Flasha Gordona. Nikt nie dorównał Conroyowi, który po prostu brzmiał jak Batman.
Poza Conroyem, w obsadzie animacji znaleźli się Paul Williams, John Glover, Arleen Sorkin, Ron Perlman czy Mark Hamill. Ten ostatni wcale nie był pierwszym wyborem do roli Jokera. Początkowo nemesis Batmana miał przemówić głosem gwiazdy The Rocky Horror Picture Show, Tima Curry’ego. Niestety, wielki aktor miał inne zawodowe zobowiązania. Na szczęście, filmowy Luke Skywalker wykreował wyjątkowego Jokera. – Oni nie chcieli powierzyć takiej roli komuś, kto kojarzył się z tak kryształowym bohaterem jak Luke – tłumaczył Hamill w trakcie nagrania do podcastu Nerdist. Finalnie, występ Amerykanina nie tylko nie skonsternował jego dotychczasowych fanów, ale i pokazał im, ile potencjału drzemie w amerykańskim aktorze. Według wielu fanów, audialna kreacja Hamilla była najlepszą interpretacją Jokera, wyprzedzającą Jacka Nickolsona czy Heatha Ledgera o Jardzie Leto nie wspominając. Co ciekawe, Mark Hamill był jedynym aktorem, który podczas nagrań nie wygłaszał swoich kwestii na siedząco. Grał całym ciałem, co miało przenieść się na autentyczną dynamikę i raptowność clowna.

Bohater osławiony

Mam nadzieję, że nie zapomnieliście, że przenieśliśmy się w czasie do lat dziewięćdziesiątych. Internet może i wówczas istniał, ale był pusty. Nawet jeśli co bogatsi użytkownicy komputerów mieli do niego dostęp, tak czy siak nie mieli w nim zbyt wiele do roboty. Jak zatem do Bruca Timma, Ericka Radomskiego, Paula Dini, Kevina Conroya i reszty zaangażowanych w projekt miała dotrzeć wieść, że cała Ameryka ogląda animowanego Batmana? Cztery statuetki Emmy nieźle sprawdzały się jako subtelne wskazówki, że komuś serial się spodobał. Informacje o dużej oglądalności dobiegały z raportów Nielsena, ale puste liczby i niewiele mniej puste grafy nie przemawiały do wyobraźni twórców tak, jak bezpośredni kontakt z odbiorcami. Na tematycznych konwentach, fani Batman: The Animated Series witali każdego zaangażowanego w projekt z nabożeństwem godnym najjaśniejszej gwiazdy. Chciałbym tam wtedy być i zobaczyć wzruszone twarze Radomskiego i Timma. Chciałbym zobaczyć Paula Diniego, który zdaje sobie sprawę, że osiągnął zamierzony efekt. Otóż na panelach z twórcami Batmana pojawiło się tyle dzieci i młodzieży, co młodych i nieco starszych dorosłych. Największe wyzwanie, żeby dotrzeć kreskówką do każdego pokolenia, zostało wykonane. Niech najlepszym dowodem będzie fakt, że stacja przesunęła Batmana z porannego pasma w sobotę na niedzielny wieczór. Superbohaterska kreskówka, serial animowany, czy jak kto woli bajka, była emitowana w prime-time.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj