Na kanale Sci-Fi możecie znaleźć serial Chucky, produkcję o kultowej laleczce z morderczymi zapędami. Głosu użyczył jej ponownie Brad Dourif, bez którego ta produkcja nie miałaby sensu. Z tej okazji spotkaliśmy się z tym legendarnym aktorem, by porozmawiać nie tylko o Chuckym, ale także o wielu innych pamiętnych rolach, które stworzył m.in. we Władcy Pierścieni czy Diunie.
DAWID MUSZYŃSKI: Czy gdy zaproponowano ci udział w filmie Laleczka Chucky, przeszło ci przez myśl, że to może być film, z którym będziesz związany przez następne lata?BRAD DOURIF: Szczerze? Nie zastanawiałem się nad tym zbytnio. W tym czasie miałem dwójkę małych dzieci w domu i rodzinę na utrzymaniu. Łapałem wszystko, co dawało mi pracę i wypłatę. Nie będę cię tutaj czarować, że byłem rozchwytywany i wytwórnie biły się o to, kto mnie zatrudni, bo tak nie było. Żyłem wtedy od projektu do projektu, więc nie miałem tego luksusu, by móc odmówić. Do tego reżyserem tego filmu był Tom Holland, z którym już wcześniej pracowałem i bardzo sobie go ceniłem. Nic nie przemawiało za tym, bym tej pracy nie przyjmował.
Głos Chucky’ego stał się czymś kultowym. Jakbyś mógł opowiedzieć, jak nad nim pracowałeś. Bo wiem, że sprawdzałeś różne jego warianty.
Po pierwsze, najpierw zagrałem postać Charlesa Lee Raya, który na początku filmu był żywą osobą. Dzięki temu mogłem go sobie wyobrazić i zbudować. Wymyślić sposób, w jaki chodzi, mówi, myśli. Mogłem też wymyślić sobie jego motywacje i odpowiedzieć na pytanie, co go pociąga w tym, co robi.
To dlaczego to robi?
Bo chce żyć wiecznie. Najbardziej przeraża go odejście w niepamięć. Dlatego stał się seryjnym mordercą. Chce być zapamiętany przez swoje okrucieństwo. Gdy pojawia się okazja, by żyć wiecznie w ciele lalki, to wykorzystuje ją bez chwili wahania.
Podszedłem więc do tego poważnie, choć może to brzmieć groteskowo, ale Chucky naprawdę kocha to, co robi. Czerpie z tego ogromną przyjemność, więc musiałem to jakoś ująć w sposobie, w jaki mówi. Ta jego pasja w zamienianiu żywych ludzi w krwawiący kawałek mięsa był wyczuwalny i budził przez to strach.
Czyli to jest coś, co was akurat łączy. Ty też kochasz swoją pracę, tyle że polega ona na czymś zupełnie innym.
Tak, aczkolwiek ja potrafiłem powiedzieć sobie dość i przejść na emeryturę. Chucky chyba by tego nie potrafił (śmiech).
Wyobrażasz sobie moment, w którym odpuszczasz tę postać i oddajesz ją w ręce kogoś innego? Bo jeśli mam być szczery, to ja tego nie widzę.
Chucky jest teraz dla mnie jak rodzina. Jej się nie zostawia. Jestem związany z tą postacią od prawie 35 lat. Z Donem Mancianim, który teraz dowodzi całą serią, znam się wcale nie krócej. Czy ty wiesz, że on był moim studentem na uniwersytecie nowojorskim? I wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszałem o pomyśle morderczej lalki od któregoś z jego znajomych.
Czy ta seria może dalej funkcjonować beze mnie? Wydaje mi się, że tak. Choć ja zawsze będę tam jakoś obecny. Nawet moja córka stała się ważną częścią tej historii. Jak mówiłem, Chucky to już część rodziny. Mało tego, powiedziałem ci, że jestem na emeryturze i już nie przyjmuje innych ról. I jest to tylko częściowa prawda. Nigdy nie odmawiam powrotu do Chucky’ego. To jedyny wyjątek.
Jednak Chucky to nie jest jedyna postać, z której jesteś znany. Masz na koncie mnóstwo ról. Jedną z moich ulubionych kreacji jest ta z Lotu nad kukułczym gniazdem.
Czy ty wiesz, ile pracy kosztowało mnie wymyślenie postaci Billy’ego? Największy problem miałem z jego ciągłym jąkaniem. Nie mogłem tego odpowiednio opracować, by wyglądało i brzmiało wiarygodnie. Zacząłem szukać ludzi, którzy pracują z pacjentami chcącym pozbyć się jąkania, i poprosiłem, by mi wytłumaczyli, jak to działa. Z czym to jest powiązane. O dziwo nie miałem problemu z jego chorobą dwubiegunową, bo o niej wiedziałem praktycznie wszystko. Moja siostra się z nią zmaga.
Wyjście z takiej postaci jest łatwe? Czy zostaje ona z aktorem na dłużej?
Wszystko jest kwestią wieku. Gdy byłem młodszy, to takie role nie robiły w mojej głowie spustoszenia. Łatwo w nie wchodziłem i z nich wychodziłem. W późniejszym wieku zauważyłem, że niektóre tiki wypracowane do danej roli zostawały ze mną na dłużej. To mnie zaczęło niepokoić.
Zmienił się także sposób mojej pracy. Zauważyłem, że łatwiej mi się pracuje, gdy w przerwach na planie nie wychodzę z roli. Gdy dana postać mówi z jakimś akcentem, to nie wyzbywam się go między zdjęciami. Używam go nawet w rozmowach prywatnych aż do zakończenia projektu. Jest mi tak po prostu łatwiej.
To samo na twój temat mówił mi Billy Boyd i John Rym Davies. Obaj zgodnie twierdzili, że na planie Władcy Pierścieni nie wychodziłeś z roli nawet podczas przerw obiadowych.
W pracy nad Grímy najistotniejsza była moja pierwsza rozmowa z Peterem Jacksonem. Trwała ona kilka godzin, ale po niej wiedziałem dokładnie, kim jest ten gość i jak go zagram. Dochodzi tu też różnica pomiędzy językiem amerykańskim a brytyjskim. Ten drugi ma w sobie – i proszę tego nie odbierać jako zarzut – pewien pretensjonalny, arystokratyczny ton. A zważywszy na to, że Grimy jest dyplomatą, to u niego to musiało jeszcze mocniej wybrzmieć. I tu się zadziała ciekawa rzecz. Przez to, że musiałem mówić jak Brytyjczyk, zaczynałem też myśleć jak Brytyjczyk i powoli stawać się Brytyjczykiem.
To dobrze czy źle?
Na pewno bardzo dobre dla roli, którą wtedy odgrywałem (śmiech). Moja ówczesna dziewczyna natomiast miała już tego dość. Nie podobało jej się, że zacząłem strzyc sobie brwi. Nie wiem, dlaczego myślałem, że to jest coś, co Brytyjczycy robią.
Zagrałeś także w Diunie Davida Lyncha…
I jeszcze nie widziałem wersji Denisa Villeneuva, choć niedługo to nadrobię. Jeśli chodzi o pracę z Lynchem, to nim się spotkaliśmy, miałem już tę postać wymyśloną. Wiedziałem, że nie mogę jej zagrać dokładnie tak, jak była opisana w książce. Musiałem ją trochę zmodyfikować. Do tego doszedłem do wniosku, że skoro ten gość jest takim geniuszem, to muszę to pokazać. Dlatego jak spojrzysz na to, co on robi z rękami, to dostrzeżesz, że komunikuje się także za pomocą gestykulacji. Tak odbywały się dwie rozmowy w jednym czasie. Nie wiem, czy zwróciłeś na to uwagę.
A zdarzało ci się, że musiałeś zmieniać wymyśloną przez siebie postać, by pasowała do tych wymyślonych przez kolegów z obsady?
Bardzo często. I muszę przyznać, że to jest właśnie część pracy, którą lubię najbardziej. Pracowanie na żywym organizmie i dostosowywanie go do panujących warunków. Pod tym względem kino jest jak teatr, czyli musisz działać w grupie, a nie tylko dla siebie. Jesteś jak dobry jak twoi partnerzy. To od nich zależy, jak dobrze wypadniesz.
Miałeś w takim razie szczęście do świetnych partnerów, bo większość twoich ról zapadła w pamięci.
Wiesz czego się najbardziej boję?
Słucham.
Tego, że któregoś dnia wszyscy dostrzegą, że jestem tylko uzurpatorem i beztalenciem, który niczym Księżyc odbija cudze światło. Jestem tylko zwykłym gościem, takim jak ty, który lubi swoją pracę i stara się ją robić najlepiej, jak potrafi. A ludzie twierdzą, że jest ona wyjątkowa. Wciąż jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem i nie bardzo jestem w stanie w to uwierzyć.