Mój pierwszy wyjazd na plan filmowy okazał się niezwykle przyjemnym doświadczeniem, zapewne ze względu na harmonogram, który pozwalał zbilansować czas na obserwację planu z czasem na zadawanie pytań. Zaczynając jednak od podstaw – film Brat opowiada historię Dawida, nastoletniego zawodnika judo, i jego rodziny, której sytuacja komplikuje się po tym, gdy ojciec chłopaka trafia do więzienia. Mężczyzna oczekuje, że Dawid pomoże matce i zaopiekuje się młodszym bratem Michałem. Problemy rodzinne nastolatka przeplatają się z jego pasją do judo i wyładowywaniem agresji na macie. W głównych rolach występują młodzi chłopcy wyłonieni podczas ogólnokrajowych castingów, które trwały aż osiem miesięcy. Młody zawodnik judo Filip Wiłkomirski, filmowy Dawid, opisywał przesłuchanie do roli jako zupełnie nowe doświadczenie.
Nigdy wcześniej nie byłem na castingu. Nie wiedziałem jak się zachować, czy robię coś dobrze. Nawet w szkole omijałem szerokim łukiem konkursy i przedstawienia, bo uważałem, że to nie dla mnie. Na ten casting poszedłem, bo stwierdziłem, że jest to profesjonalne przesłuchanie do profesjonalnego filmu i chcę się sprawdzić, najwyżej się nie dostanę. A jednak się dostałem. (…) Nie mogłem w to uwierzyć, prosiłem rodziców, by spytali, czy to nie jest jakiś żart – wspominał Filip Wiłkomirski.
Interesowało mnie, co było najtrudniejsze dla debiutującego aktora, którego pierwsza rola jest od razu rolą główną.
Największym wyzwaniem dla mnie było otwarcie się do kamery i pokazanie emocji. Musiałem je pokazać w trochę inny sposób niż ja to robię i to było tak trudne, bo trudno jest się uśmiechnąć tak, żeby widz to zobaczył, ale jednak żeby to nie było przesadzone. (…) Mówi się, że najtrudniej jest zapamiętać tekst, a to nieprawda. Najtrudniej jest odegrać sceny mimiką twarzy – mówił.
Filip Wiłkomirski przyznał, że emocje pomógł mu wydobyć reżyser, który do każdego podchodził indywidualnie, a jego wskazówki ułatwiały zagranie poszczególnych scen. Z kolei przypadek Tytusa Szymczuka, wcielającego się w postać 9-letniego Michała, jest dla mnie dowodem na to, by umieć dostrzegać szanse wokół siebie i nie bać się ich wykorzystywać. Tytus wspominał, że jego obecność na castingu była przypadkiem. Młody judoka był wówczas na zawodach, a jak się potem okazało, w tym samym budynku odbywały się castingi do Brata. „Pomyślałem, że spróbuję swoich sił” – pół roku później Tytus dostał rolę.
fot. Janusz Julo Sus
Matkę chłopców, samotną od zawsze Agnieszkę, gra Agnieszka Grochowska, którą niedawno mogliśmy zobaczyć w Skołowanych czy w Dniu Matki. Opowiedziała mi o tym, jak wyglądały przygotowania, zanim nakręcono sceny w ich ostatecznej wersji:
Robiliśmy bardzo dużo prób. Nie pamiętam od lat takiego filmu, w którym zarejestrowano by sceny, które potem zagramy na planie. Wielokrotnie kręcone sceny, castingi z dziećmi, które trwają np. po 3 h, a potem granie z chłopcami, którzy te role faktycznie dostali. Potem próby, w których gramy to jeszcze raz, a później próby w obiekcie w Żyrardowie. De facto, większość scen, gdy weszliśmy na plan, była już próbnie zarejestrowana. Rzadko zdarza się taka szansa. To daje bardzo dużo, bo dzięki temu istnieje możliwość lepszego przygotowania się.
Aktorka, opowiadając o filmie Brat, wskazała na coś, co może zainteresować krytycznych kinomanów:
Jest w Bracie taka scena, w której Agnieszka czyta list. Myślę, że często w filmach, gdy bohaterowie mówią sobie jakieś ważne rzeczy, to im to bardzo łatwo przychodzi, a w życiu jest to przecież szalenie trudne. Wydaje mi się, że w filmie u Maćka jest tak, że te szalenie trudne rzeczy naprawdę nie przechodzą przez gardło.
Kolejnym członkiem obsady jest Julian Świeżewski, który pojawia się w roli trenera judo, ale nie tylko… Nie będę wszystkiego zdradzać. Dodam jedynie, że rola pełnego pasji Konrada od początku powstawała z myślą o Świeżewskim. Na pytanie, co w takim razie charakteryzuje zarówno jego, jak i jego bohatera, aktor odpowiedział:
Myślę, że pewien rodzaj skupienia na innych, odsuwania siebie na drugi plan, tak aby skupić się na cudzych potrzebach. To jest coś, nad czym staram się pracować. I myślę, że Konrad też powinien.
Jako aktor jestem jednak bardzo analityczną osobą. Dlatego tym, czego szukałem tak naprawdę, zaczynając pracę nie nad scenariuszem, a bezpośrednio nad budowaniem postaci, to było odejście od tej analityczności i chłodnej kalkulacji. Szukałem w tej postaci czegoś takiego nie logicznego, a bardziej emocjonalnego – kontynuował.
Po raz kolejny potwierdziło się również, że zdjęcia na planie to jedynie niewielka część pracy nad tworzeniem filmu. Przygotowania zaczynają się już wiele miesięcy wcześniej:
Jakieś osiem miesięcy temu zacząłem pierwsze treningi (było ich kilkadziesiąt) z Karoliną Koszelą, która trenuje dzieciaki w Hato Judo. Na początku podglądałem, jak wyglądają treningi, ale też sam trenowałem. Jeździłem na zawody, by zobaczyć, jak tam zachowują się trenerzy i brałem udział we wszystkich ćwiczeniach, żeby zobaczyć, z czym to się wiąże. To mi otworzyło oczy. Nie spodziewałem się, że judo jest takim taktycznym sportem – i to nie w kontekście myślenia głową, tylko myślenia taktycznie przez ciało. To rodzaj myślenia, którego ja wcześniej nie doświadczyłem – mówił o swoich przygotowaniach do roli trenera Julian Świeżewski.
Akcja Brata będzie osadzona w Żyrardowie, który podobno pierwszy raz „gra siebie”. Jak opowiadała nam producentka Izabela Wójcik, to miasto jest idealne dla filmowców, ponieważ plan miasta pozwala dostać się wszędzie samochodem w około 15 minut, co zdecydowanie ułatwia pracę. Do tego ekipa filmowa po kilkunastu dniach zdjęciowych zaczęła czuć się tu jak u siebie. Swoją drogą, historia Żyrardowa jest bardzo ciekawa. Na początku XIX wieku powstała tu Fabryka Wyrobów Lnianych, której produkty zasłynęły na całym świecie. Na przełomie XIX i XX wieku była jedną z najnowocześniejszych w Europie, a nazwa miasta pochodzi od nazwiska francuskiego inżyniera-wynalazcy Filipa de Girarda, którego innowacyjny projekt przędzarki miał ogromny wpływ na zmiany w procesie produkcji lnu i rozsławienia fabryki. Miasto zachowało swój industrialny klimat, czym przyciąga obecnie filmowców, w tym Macieja Sobieszczańskiego. Co więcej, Żyrardów jest partnerem powstającego filmu. Od terenu przemysłowego do zielonej noclegowni Warszawy i przystani twórców – trudno zaprzeczyć, to miejsce ma swój niepowtarzalny klimat. W filmie Brat część scen będzie kręcona w Gdańsku, natomiast ich zdecydowana większość powstała w Żyrardowie, w miejscach takich jak park, szpital czy kościół. To właśnie w Kościele p.w. Matki Bożej Pocieszenia nasza dziennikarska „wycieczka” mogła obserwować kręcenie kilku scen. Jadąc na plan, miałam w głowie to, że praca nad filmem wiąże się z czekaniem. To stwierdzenie okazało się prawdziwe. Przestawianie kamer, lamp i reszty sprzętu jest dość czasochłonne, podobnie jak poprawianie fryzur czy makijaży aktorów i statystów. Wróćmy jednak do naszego „podglądactwa”. Znaleźliśmy się w kościele, by przyjrzeć się powstawaniu scen, w których Michał, młodszy z bohaterów, idzie do I Komunii Świętej. Jak się dowiedziałam, to jeden z ważniejszych momentów w filmie. Widzieliśmy, jak grupa dzieci wychodziła z ławek, aby ustawić się w dwóch kolejkach do przyjęcia komunii. Pomiędzy ujęciami, gdy młodym statystom rozdawano kubki z wodą, a reszcie poprawiano fryzury, reżyser omawiał którąś z kwestii z aktorem, grającym księdza. Po liczbie dubli można było zauważyć, z jaką pieczołowitością powstają sceny, w których każdy szczegół musiał być idealnie przedstawiony. Dość zabawny był moment, gdy słyszałam krótki instruktaż: "Przyjmując komunię, musisz wyciągnąć język!", po którym powtarzano tę scenę jeszcze kilka razy. Następnie Tytus Szymczuk, filmowy Michał, zmierzał do ławki, a oko kamery, mikrofon i oświetlenie miały za zadanie zarejestrować zamyślenie, niewykluczone, że także i smutek bohatera. W międzyczasie podziwiałam organistę, który przez kilkanaście minut grał ciągle od nowa tę samą melodię. Czymś, co sprawiało, że wracałam z fikcji do rzeczywistości, było reżyserskie "Stop!". Wtedy dziewczynki, które w filmie będą przystępować do komunii, uśmiechały się szeroko do ludzi siedzących w dalszych ławkach, „ksiądz” szedł po kawę, a reszta czekała na ciąg dalszy.
fot. Janusz Julo Sus
Rozmowę z reżyserem Maciejem Sobieszczańskim przyszło mi prowadzić w warunkach niezwykle ciekawych, przy czym zaznaczam, że piszę o tym bez krzty ironii. Otóż kościół, który od rana był planem filmowym, już za pół godziny miał wrócić do swojej codziennej funkcji. Usiadłam więc obok reżysera na przykościelnych schodach, gdzie mogliśmy porozmawiać, patrząc na imponująco zadbany i zielony Plac Jana Pawła II. Inspirują nas różne rzeczy, ale w końcu nadchodzi jeden konkretny moment, który sprawia, że zaczynamy myśleć – zrobię to. Maciejowi Sobieszczańskiemu trudno było wskazać chwilę, gdy zdecydował się na nakręcenie filmu Brat. Uznał, że był to długi proces.
Na pomysł tego filmu nie wpadłem ja, tylko mój student, z którym pracowałem nad jego historią krótkometrażową, gdy był na 2. roku studiów scenariopisarskich w Łodzi. Byłem opiekunem jego pomysłu, wspierałem jego historię w bardziej mentorski sposób i bardzo dobrze nam się współpracowało.
Reżyser opowiadał, że Grzegorz Puda potrafił skorzystać z jego doświadczenia i wyobraźni, a sama historia wydała mu się ciekawa pod względem pewnego rodzaju energii współpracy.
Po tym, jak zrobiłem Zgodę, szukałem nowego pomysłu do kolejnego filmu. Miałem w zanadrzu kilka rzeczy, ale przypomniałem sobie moją współpracę z Grzegorzem Pudą. Bardzo nie lubię sam pisać scenariuszy. Kiedy się nie ma partnera lub partnerki, jest to bardzo męczący proces, bo czym innym jest pisanie książek, czym innym pisanie wierszy. W pisaniu scenariusza potrzebny jest partner. Zawsze miałem takiego partnera i polecam to innym scenarzystom, żeby nie pisali sami. Te historie są lepsze, dlatego że spotykamy się z innym światem, inną wyobraźnią. Z Grzegorzem Pudą miałem dobrą energię. Pomyślałem, że możemy spróbować napisać coś wspólnie, tym bardziej że mieliśmy bardzo podobne doświadczenia rodzinne. On nie miał ojca, ja nie miałem ojca, on był starszym bratem, ja byłem młodszym bratem. Mimo że dzieli nas z Grzegorzem jakieś 25 lat, to te nasze doświadczenia mogliśmy połączyć i skorzystać z nich, by napisać tę historię. Odpowiadając więc bardziej precyzyjnie: myślę, że to się zaczęło tak naprawdę od tego, że z Grzegorzem potrafiliśmy się spotkać twórczo, a to, że byliśmy zdolni do tego spotkania, sprawiło, że ten projekt powstał (…). – tłumaczył.
Maciej Sobieszczański i Grzegorz Puda byli wielokrotnie nagradzani za swój scenariusz do filmu Brat. Zdobyli m.in. nagrodę im. Krzysztofa Kieślowskiego za Najlepszy Scenariusz z Europy Wschodniej. Czymś, co łączy filmy Kieślowskiego i Sobieszczańskiego, jest pewnego rodzaju podglądanie rzeczywistości. Odrobinę prowokująco zapytałam o to reżysera nadchodzącego filmu.
Kieślowski był mistrzem, wielkim mistrzem, jest niepowtarzalny, jego nie można skopiować. Każdy ma swoją ścieżkę. Miałem to szczęście, bo byłem dziennikarzem i spotkałem na swojej drodze Krzysztofa Kieślowskiego. Zawsze mi imponował swoją postawą życiową, mądrością, otwartością i taką ogromną twórczą bezkompromisowością, natomiast nigdy nie myślałem o czymś takim, że… Jego filmy były dla mnie ważne w młodości i nie wyobrażam sobie mojego twórczego dojrzewania bez jego filmów. Jak mówił Andrzej Wajda, film jest jak motyl. My go robimy, później on szybko umiera, a potem jest przyszpilony w pudełku, choć już jest martwy. Dlatego nie mogę się inspirować twórczością Kieślowskiego, bo to już zamknięta przeszłość. To tak jakby oglądało się w starym kalejdoskopie jakieś zdjęcia, ludzi, obrazy, emocje. To, co mnie inspirowało i inspiruje do dziś w Krzysztofie Kieślowskim to to, że na swój własny, szczególny sposób potrafił opowiedzieć swój świat. I tego każdemu twórcy życzę i sobie również: tej ekspresji i siły twórczej, jak również pewnej stanowczości, której wielu ludzi się bało – wyjaśniał Maciej Sobieszczański.
Zdjęcia mają potrwać do końca sierpnia, a pojedyncze sceny zostaną jeszcze nakręcone jesienią. Film Brat ma trafić do kin w 2024 roku. Chciałabym podsumować tę relację słowami, które kończyły moją rozmowę z Maciejem Sobieszczańskim, jak również cały mój wyjazd na plan. Jest to dalszy fragment wypowiedzi, w której reżyser mówił o Kieślowskim. Uformowała się z tego taka oto myśl: Naprawdę, żebyśmy mogli spotkać się z drugim człowiekiem, musimy dać sobie szansę spotkać się z samymi sobą. Trochę opowiada o tym film, że ludzie chcą być zauważeni, potrzebują być zauważeni, a jeżeli nie są, dzieją się w życiu wydarzenia tragiczne. Ta zdolność do zauważenia przez nas drugiego człowieka to jest solidna lekcja człowieczeństwa, o której my opowiadamy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj