Filmowe horrory wywołują u widzów różnego rodzaju emocje. Niepokój i tajemnica w klimacie grozy wywoływana jest przez poruszające się cienie, złowrogie domostwa i zjawy chcące odebrać bohaterom prawo do życia. W jaki sposób filmowcy kreują światy pełne grozy i tajemnic?
Opuszczony dom. Coś nagle poruszyło firanką. Z fotela kinowego zastanawiamy się, co mogło ten ruch wywołać. Może ktoś wiele lat temu zapomniał zamknąć drzwi, co powoduje przeciąg? A może bezdomny znalazł miejsce do spokojniejszej egzystencji i po prostu poruszył zasłoną? Ponieważ jednak oglądamy horror, najprawdopodobniej będzie to coś o wiele "straszniejszego", tak abyśmy przez dwie godziny mogli odczuwać różnego rodzaju emocje. Twórcy stosują do tego celu mnóstwo wypróbowanych środków, pamiętając również o licznych efektach specjalnych.
Ten ostatni element stał się oczywiście domeną współczesnego kina. Kiedyś wciskano aktorów w kiczowate stroje wilkołaków, wampirów i demonów, aby stworzyć na ekranie iluzję nadzwyczajnego widowiska, gdzie strachem jest się bać. Często też odpuszczano gumowe stroje i odwoływano się do codzienności, opierając historię na zagrożeniu wynikającym z grasującego po mieście gwałciciela czy psychopaty. Warto nadmienić, że zanim w ogóle zechciano pokazywać na ekranie wilkołaki i inne kreatury, horror powstał w głowie jednego z twórców kina, Georgesa Meliesa. W 1896 roku nakręcił film The Devile's Castle, który stanowi do dziś podstawę do wszelkich rozważań nad gatunkiem. Później pojawiały się kolejne produkcje, które nie wzbudzały wówczas zbyt wielu emocji, ale na pewno przyczyniły się do rozkwitu gatunku. W 1915 roku widzowie zobaczyli Der Golem w reżyserii Paula Wegnera, a już w roku 1922 po raz pierwszy pojawił się na ekranie wampir za sprawą F. W. Murnaua i jego filmu Nosferatu. Później wyobraźnia widzów została wzbogacona o mumie, strachy na wróble i inne niosące strach upiory.
No url
Podczas wielu lat istnienia kina rozwijano język i środki filmowe, aby widzowie nie tylko uczestniczyli w projekcji, ale także doświadczali wielu emocji i byli zaskakiwani dziejącymi się wydarzeniami. Znakomity w tworzeniu takich przeżyć był Alfred Hitchcock, którego precyzyjny styl i ciekawa tematyka doprowadziły do zostania mistrzem suspensu. Ten znakomity reżyser zaczął wykorzystywać elementy grozy, strachu i fantastyki, aby zaskakiwać widzów często absurdalnymi i pozbawionymi logiki pomysłami. Wiedział, w jaki sposób budować napięcie, ponieważ znał upodobania widowni. Doskonale rozumiał, jakimi sposobami może wystraszyć lub spowodować zakłopotanie u oglądających. Wykorzystywał do tego m.in. ciszę lub całkowite zawieszenie akcji, doprowadzając widzów do granic wytrzymałości.
Hitchcock i jego filmografia stała się zatem dowodem na to, że budowanie napięcia nie sprowadza się jedynie do wrzucania na ekran najstraszniejszych dla ludzi rzeczy. Ludzie boją się pająków. Więc dobrym pomysłem jest zrobienie filmu o pająku gigantycznych rozmiarów, który ma wilczy apetyt. Takim sposobem rozwija się podgatunek natural horror. Powstało również zacne grono twórców specjalizujących się w tworzeniu (filmowych) straszydeł za niewielkie pieniądze w stylu serii Halloween. Tzw. slashery odnalazły swoje liczne grono fanów, ale te produkcje nie mają zbyt wiele wspólnego z budowaniem klimatu grozy charakterystycznego dla tradycyjnych horrorów.
Robią to na zupełnie inny sposób. Z jakichś powodów są przecież fani takich psychopatów jak Jason Vorhees i Michael Myers, a filmy z ich udziałem potrafią dostarczyć duże emocje. Mamy tutaj do czynienia z bardziej realnym zagrożeniem, zatem emocje w tych filmach różnią się od pozostałych horrorów. Wykorzystuje się także zupełnie inne schematy, a slashery opierając się na seryjnych mordercach, tworzą niejako odrębny gatunek.
Popularność horrorów doprowadziła do powstania licznych odmian, a wspomniane wyżej slashery są tylko jednym z wielu. Już w latach 60. George Romero próbował z tematem zombie na dużym ekranie. Pojawiły się też horrory psychologiczne, jak The Shining i Rosemary's Baby. Przez wielu ta pierwsza produkcja uznawana jest za jeden z najlepszych horrorów w historii kina, ale z pewnością przemawia za tym właśnie nietypowe i oryginalne podejście do straszenia widzów. W późniejszych latach zaczęły powstawać też produkcje mieszające ze sobą wszystkie odłamy, dzięki czemu twórcy mieli więcej argumentów do zaskakiwania i budowania nietypowych emocji. Pozwalało to na eksperymenty i podejmowanie prób straszenia bez powielania błędów i schematów. Tego niestety doświadczyliśmy w ostatnich latach bardzo wiele.
Żyjemy w czasach, w których bardzo trudno o oryginalność i bardzo łatwo natknąć się można na dzieło odtwórcze, będące dwugodzinnym schematem tego, co widzieliśmy w kinie już wielokrotnie. Krytycy bardzo często wykorzystują to jako potencjalną wadę produkcji, która nie proponuje nic nowego, a wykorzystuje jedynie tanie sztuczki takie jak jump scare'y, czyli przerywanie spokojnej chwili nagłym wzrostem dźwięków lub poprzez natychmiastowe pojawianie się np. tajemniczej postaci. Twórcy bardzo często mają ciekawe pomysły, ale nie potrafią bez popadania w pułapki odpowiednio stworzyć klimatu grozy.
Podobną techniką jest efekt lustra. Postać przygląda się w lustrze i widzi tylko swoje odbicie. Chwilowo gaśnie światło w łazience i przez ten ułamek sekundy dostrzegamy tajemniczą postać. Widzowie zaznajomieni z tego typu zabiegami mogą poczuć wtórność i znużenie. Do dziś także wykorzystywany jest motyw z fałszywym zagrożeniem. Postać spodziewa się najgorszego, ale okazuje się, że to był tak naprawdę tylko kotek buszujący w śmietniku. Dziś tez uwspółcześniono ten zabieg i dodaje się do tego moment, w którym po wyskoczeniu kota ze śmietnika, faktycznie coś niedobrego spotyka naszego protagonistę.
Trwające wieczność pościgi, ucieczka przed napastnikiem od zmierzchu do świtu, który często nigdy nie nadchodzi. Schematów i bolączek jest całe mnóstwo, a budowanie klimatu stało się swego rodzaju sztuką. Historia kina zna przecież przykłady znakomitych filmów, w których napięcie budowane było bez tych wszystkich zabiegów. Weźmy na przykład Alien Ridleya Scotta, gdzie widzimy tytułowe zagrożenie tylko przez moment. Przez większość trwania filmu zmagamy się z tajemnicą. Z bestią, która staje się groźna dzięki temu, że sami musimy dodatkowo sobie ją wyobrażać. Przy wykorzystaniu innych zabiegów, udaje się stworzyć znakomite dzieło, które powinno stanowić wzór dla współczesnych twórców, chętnie korzystających z efektów specjalnych.
Podobnie było przecież u Spielberga w filmie Jaws. Z powodu ograniczeń finansowych, sam rekin pojawia się na ekranie dosłownie przez moment. Dzięki temu udało się zbudować napięcie i tajemniczość, co dodatkowo zostało podbudowane przez charakterystyczny kawałek muzyczny Johna Williamsa. Człowiek najbardziej boi się tego, czego nie jest pewien, czego nie widać. Jeśli potwór pokazywany jest nam w całej okazałości i to nie jeden raz, staje się on po prostu komputerowym zagrożeniem. Podupada nasze zaangażowanie w film. Zasada "mniej znaczy więcej" działa w pełnej okazałości.
Wymienienie wszystkich bolączek twórców może nakreślić obraz współczesnego kina grozy w bardzo kiepskiej kondycji. A przecież nie do końca tak jest. Coraz częściej tworzone są filmy z pomysłem, a twórcy potrafią zaskakiwać na bardzo różne sposoby. Ogromnym zaskoczeniem było Get Out w reżyserii Jordana Peele. Nominowany został co prawda do Złotego Globu w kategorii najlepszego filmu komediowego, ale jest to przede wszystkim bardzo przemyślany i wyjątkowy film grozy, który poprzez napięcie budowane przez reżysera wybija się na tle innych produkcji. Nie jest idealnym dziełem i wiele można tej produkcji zarzucić, ale właśnie klimat świata wykreowanego zasługuje na olbrzymie brawa.
Świetnie udało się tej trudnej sztuki dokonać także w filmie A Quiet Place, gdzie poprzez wykorzystanie elementu ciszy udało się zbudować niezwykłe doświadczenie, w którym widz boi się przełknąć ślinę i wydać najcichszy dźwięk. Fantastyczne recenzje za granicą zbiera też niezwykle ciekawa produkcja Hereditary (naszą recenzję możecie przeczytać TUTAJ), która już w zwiastunie zaskakuje pomysłowością i zupełnie świeżym podejściem do gatunku.
Dobrą więc wiadomością jest fakt, że co roku dostajemy przynajmniej jedną ciekawą produkcję, która wychodzi poza schematy i proponuje coś nowego. Chciałoby się więcej takich geniuszy jak Hitchcock, który uwielbiał słuchać reakcji widowni na jego filmy. Cieszy jednak, że jest coraz więcej twórców uciekających od schematów i budujących klimat swoich produkcji w charakterystyczny dla siebie, oryginalny sposób.