Na początek trochę liczb. Mroczna Wieża to powieściowy cykl składający się z ośmiu części, który powstawał w latach 1970-2012. Mówimy tutaj o historii rozpisanej na kilka tysięcy stron. Publikowano go przez dziesięciolecia, nic zatem dziwnego, że akurat o tym tytule mówi się jako o dziele życia Stephen King. Do stworzonego przez siebie uniwersum wielokrotnie zresztą nawiązuje on w innych książkach, o czym będzie mówione później. Nieprzypadkowo wspomniałem o wieku, w którym King zaczął rozmyślać nad swoim opus magnum, a to dlatego, że liczba dziewiętnaście odgrywa w twórczości Amerykanina istotną, czasami mistyczną rolę. Widać to właśnie w historii Rolanda, ostatniego rewolwerowca, który wspólnie ze swoimi towarzyszami stopniowo odkrywa tajemnicę i naturę postapokaliptycznego świata. Dość powiedzieć, że znaczenie tej liczby bierze się z życiowych, niekiedy traumatycznych doświadczeń samego Kinga, a przywołać w tym miejscu należy choćby sprawę wypadku samochodowego, gdy autor był bliski utraty życia – rzecz miała miejsce dokładnie 19 czerwca 1999 roku. Król Grozy jest natomiast, co chyba jeszcze bardziej intrygujące, jednym z bohaterów tego fantastycznego – tak w duchu, jak i formie – cyklu powieściowego. Prawdziwym demiurgiem wpływającym na literacką rzeczywistość. I to całkiem dosłownie. We wstępie do The Gunslinger, pierwszej części cyklu, King nad wyraz dużo miejsca poświęca inspiracjom, dzięki którym zbudowana została Mroczna Wieża. Ale nie tylko, bo rekonstruuje również proces twórczy, w szczery sposób opisując także swoją osobę z młodzieńczych lat. Szczególnie brzmią dziś zresztą słowa będące swoistą samoanaliza jednego z najbardziej poczytnych autorów na świecie: „Byłem aroganckim dziewiętnastolatkiem. Z pewnością dość aroganckim, by uważać, że mogę jeszcze zaczekać na moją muzę i moje arcydzieło (nie miałem bowiem wątpliwości, że to będzie arcydzieło)”. Niezachwiana pewność i proroczy wniosek. Bodajże pierwszym impulsem do podniesienia pióra okazał się dla niego nieśmiertelny J.R.R. Tolkien, a konkretnie jego The Lord of the Rings. King był absolutnie oczarowany pomysłem na świat, mitologią, różnorodnością bohaterów, symboliką, narracją... właściwie wszystkim. Uważał poza tym, że dzieło cenionego Brytyjczyka posiada jeszcze jedną, niezaprzeczalną wartość. Tworzone było z myślą o czytelnikach. Po to, aby ich oczarować, zaspokoić palącą ciekawość. „Poważny pisarz szuka odpowiedzi i kluczy do samego siebie, popularny pisarz szuka publiczności”, jak zgrabnie ujął to King. I choć z jego nazwiskiem faktycznie nieustannie wiązać należy przymiotnik „bestsellerowy”, to wydaje się, że akurat w kontekście Mrocznej Wieży chciał nie tylko trafić w gusta swoich czytelników, ale również poznać, no cóż, nieco lepiej samego siebie. Tak czy inaczej, to właśnie w tym czasie w głowie młodziutkiego literata pojawiła się iskierka, aby stworzyć własne Śródziemie. Do tego, aby wizja zyskała realny wymiar, potrzebne były jednak kolejne inspiracje.
Źródło: Albatros
Prawdopodobnie już wtedy King oczami wyobraźni widział epicką przygodę, odyseję dziejącą się poza czasem, pomiędzy miejscami. Co jednak z bohaterem? Tutaj z pomocą przyszedł z kolei Siergio Leone, a właściwie Clint Eastwood. Bo to właśnie seans kultowego filmu Il buono, il brutto, il cattivo pozwolił mu zaprojektować pewien wzór postaci tajemniczego rewolwerowca. Twardego, nieustępliwego, z silnym poczuciem misji. W książkach Roland Deschain należy do starodawnego bractwa rycerskiego, co odsyła zaś dosyć naturalnie do legend arturiańskich. I tak też w głowie Kinga coraz wyraźniej zaczęły się kształtować kontury świata przedstawionego. W trakcie oglądania wspomnianego spaghetti westernu przyznał on zresztą, że „już w połowie zdałem sobie sprawę, że tym, co chcę napisać, jest powieść przesycona Tolkienowskim poczuciem misji i magii i umieszczona na prawie absurdalnym tle majestatycznego Dzikiego Zachodu Sergia Leone.” Na tym jednak nie poprzestał, włączając do całości również elementy znane z fantastyki naukowej oraz opowieści z nurtu nadnaturalnej grozy. Efekt okazał się być zdumiewający. Nie sposób też nie przywołać jeszcze jednego, kto wie, czy nie najważniejszego tekstu, bardzo bezpośredniej inspiracji. A jest nią poemat Roberta Browninga, angielskiego poety i dramatopisarza, który nazwany jest w wyjątkowo sugestywny sposób „Childe Roland to the Dark Tower Came” („Sir Roland pod Mroczną Wieżą stanął”) – tytuł jest równocześnie ostatnim wersem utworu, który został przeniesione ze sztuki Król Lear Williama Szekspira. Czytając dzieło Browninga łatwo jest zauważyć, jak wiele wyciągnął z niego na własny użytek autor Mrocznej Wieży. Roland – zarówno w poemacie, jak i w sadze Kinga – to refleksyjny, tajemniczy, nieco cyniczny człowiek, którego życiowym celem jest wyprawa do Wieży. Mistycznego punktu, od którego zależy istnienie wielu ludzkich istnień i rzeczywisty porządek świata – jakkolwiek enigmatycznie by to nie brzmiało. Jednak nie tylko miejsce jest ważne, ale również sama droga, sposób, w jaki dotrze się do celu. Rycerski kodeks i filozoficzne rozważania z jednej strony, z drugiej zaś obrazy wyjęte niczym z sennego koszmaru, (nie)rzeczywiste wizje świata chylącego się ku upadkowi. Oto i elementy konstytuujące uniwersum Stephena Kinga. Świat Mrocznej Wieży jest epicki. I mam tutaj na myśli zarówno przynależność do jednego z trzech rodzajów literackich, jak i po prostu to, że jest on – mówiąc potocznie – cudowny i fantastyczny. Saga o Rolandzie potrafi działać bowiem na kilku poziomach czytelniczego doświadczenia. Moralnie interesujący konflikt na linii dobra i zła uobecniony jest za sprawą Rolanda z Gilead, Człowieka w Czerni, a przede wszystkim Karmazynowego Króla, despotycznego władcy, który chce zniszczyć Wieżę, mogącą skrywać przecież sekret wszelkiego istnienia. Warstwa symboliczna przedstawiona jest zaś na fascynującym tle, bo widzimy post-nuklearne, dzikie, złowrogie, a jednocześnie – co może wydawać się nieco paradoksalne – częściowo ucywilizowane uniwersum. O jego złożoności dowiadujemy się jednak z czasem. King daje oczywiście jasne sygnały, że Świat Pośredni, w którym toczy się akcja, to tak naprawdę nasza planeta Ziemia, tyle że znacząca przekształcona na skutek niewyjaśnionych wydarzeń z czasów minionych. Wojny Totalnej. Obecność demonicznych istot, wampirycznych bestii, sprawia zaś, że groza zyskuje niepokojąco realny wymiar. To mozaika stylów i literackich motywów. Ale nie tylko ze względu na formalno-treściowe bogactwo cenić się dziś powinno Mroczną Wieżę. King wykazał się bowiem zadziwiającą dalekowzrocznością i pomysłem na to, w jaki sposób stworzyć własną mitologię. Prawdziwy mikrokosmos, bogaty kompleks popkulturowych wyobrażeń. Bo bardzo często jest tak, że alternatywne rzeczywistości, fikcyjne światy, które opisuje Amerykanin, wzajemnie się przenikają, tworząc integralną całość. I jest tak właśnie w przypadku Mrocznej Wieży, do której prowadzi nieprawdopodobnie wiele dróg. A są one zapisane na kartach licznych powieści Króla Grozy. Randall Flagg, czyli Człowiek w Czerni, którego niestrudzenie poszukuje Roland, to archetyp spersonifikowanego zła. Po raz pierwszy pojawił się on jednak w powieści The Stand, jednej z najwybitniejszych książek Kinga, w której opisuje się go jako kogoś, kto „Przybył spoza czasu. Nie zna siebie. Nie wie nic o sobie. Nosi imię tysiąca demonów”. Wieczny tułacz i zwiastun nieszczęść był zresztą obecny również na kartach Oczu smoka, w której Flagga przedstawiono jako głównego bohatera, czarnoksiężnika i intryganta, który działa w cieniu króla o imieniu... Roland. W tej opowieści dowiadujemy się zresztą, że Człowiek w Czerni potrafi przenosić się między wymiarami. Także Salem's Lot związane jest pośrednio z cyklem Mrocznej Wieży. A wszystko za sprawą ojca Callahana, przechodzącego kryzys wiary duchownego, który poza problemami natury egzystencjalnej i teologicznej stawić musi czoło również wampirom. Jego krucjata przeciwko nieboskim stworzeniom jest jednak kontynuowana w kilku innych historiach, najważniejszą z nich wydaje się być natomiast piąty tom cyklu o Rolandzie zatytułowany The Dark Tower V: Wolves of the Calla. Na łamach tej opowieści kaznodzieja będzie zmuszony do ostatecznej konfrontacji z siłami zła. Czytelnika dotknie w tym samym czasie prawdopodobnie poczucie deja vu.
fot. materiały prasowe
Z kolei w Insomnia dane jest nam poznać Karmazynowego Króla, potężnego antagonistę Rolanda, diaboliczną istotę ważną dla całego cyklu. Walka pomiędzy siłami dobra i zła stanowi element nadrzędny, jednak w książce pojawiają się również i inne istotne postacie, choćby Patrick Danville, późniejszy sprzymierzeniec Ostatniego Rewolwerowca. Figura karmazynowego monarchy zapisana jest także w powieści Czarny dom oraz opowiadaniu Serca Atlantydów, gdzie poznajemy także Teda Brautigana oraz Bobby’ego Garfielda, znanych z Mrocznej Wieży. Istnieją także przypuszczenia, że jezioro Dark Score z Worka kości (i Gry Geralda) stanowi miejsce, w którym pojawi się później, to znaczy w alternatywnej rzeczywistości, Mroczna Wieża. W tej samej historii sygnalizowany jest termin „todash”, będące nawiązaniem do Pustki, a więc swoistej granicy pomiędzy światami wyczarowanymi przez Stephena Kinga. Na łamach Rose Madder przywołane jest natomiast pojęcia Ka, a więc siły przeznaczenia znanej między innymi z Mrocznej Wieży. Z kolei Jake Chambers, towarzyszący Rolandowi nastolatek z Nowego Jorku, wspomina, że w przeszłości widział film Lśnienie. Idźmy dalej. W czasie jednej ze swoich wypraw Rewolwerowiec odkrywa egzemplarz Miasteczka Salem, po czym – między innymi z ojcem Callahanem – postanawia odnaleźć autora książki, który może znać odpowiedzi na temat istnienia wszechrzeczy. A jakby tego mogło być mało, w ekranizacji Mgły (swoją drogą, również ciekawie przedstawiającej wyłom/granicę pomiędzy rzeczywistościami) z 2007 roku widzimy, jak w początkowych sekwencjach filmu główny bohater, David Drayton, maluje obraz, na którym widnieje Roland z Mrocznej Wieży. Demiurg King włada rzeczywistościami, w których wszystko jest możliwe. Światotwórstwo Stephana Kinga potrafi zdumiewać rozmachem, złożonością symboli i narracyjnych planów, na których rozpisana jest akcja. Stad też nieprzypadkowo mówi się, że to właśnie Mroczna Wieża stanowi dzieło życia, opus magnum Amerykanina. On sam pisze o niej jako o swoistym projekcie: „Chciałem napisać nie tylko długą książkę, lecz najdłuższą popularną powieść w historii”. I choć przyznaje, że zamiar ten nie został do końca zrealizowany, to ma świadomość, że: „skoro wzniosłem Mroczną Wieżę w zbiorowej wyobraźni miliona Czytelników, ponoszę chyba odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo – przynajmniej dopóki ludzie chcą o niej czytać”. Dzieło to, zbudowane na nieprawdopodobnie trwałych fundamentach, stworzone w wyniku pasji tworzenia, trwać będzie najprawdopodobniej jeszcze przez bardzo długi czas. W tej czy innej rzeczywistości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj