Kaijū to japońskie słowo oznaczające dosłownie "dziwną bestię", choć powszechnie tłumaczy się je również jako "potwór". Określenie na świecie zostało spopularyzowane przez kinematografię japońską – tam kaijū byli głównymi bohaterami filmów, a obrazy z ich udziałem wpisywano w nurt zwany kaijū-eiga. Wszystkie produkcje bazują na dość nieskomplikowanym koncepcie i opowiadają podobną historię - pewnego dnia tajemnicze monstrum atakuje jedną z japońskich metropolii, czasem podejmując też walkę z innym, również bliżej niezidentyfikowanym stworem. W tym drugim przypadku filmy zwano dai-kaijū (czyli "wielkie potwory"). Obrazy kaijū-eiga zawsze wiązały się z użyciem znacznej ilości efektów specjalnych, które w czasie pierwszych produkcji tego gatunku były przecież wynalazkiem relatywnie świeżym. Filmy z wielkimi potworami w roli głównej stanowiły siłę napędową rozwoju tokusatsu - japońskich obrazów science fiction, fantasy i horrorów, które odznaczały się częstym wykorzystaniem efektów właśnie.

Kino kaijū-eiga powielało w większym bądź mniejszym stopniu jeden schemat fabularny. Zwykle na początku pojawia się potwór – może wyłonić się z morza, ziemi lub przybyć z kosmosu. Pierwszy atak bestii zostaje dostrzeżony przez naukowca, grupę starców lub żyjących gdzieś na obrzeżach cywilizacji mieszkańców niewielkiej wioski. Pomimo spustoszenia, w pojawienie się kaijū nikt im nie chce wierzyć. Urzędnicy państwowi i wojskowi muszą zobaczyć potwora na własne oczy – stąd powszechna panika następuje dopiero po ponownym ataku i kolejnej masakrze. Szybko okazuje się, że żadna znana człowiekowi technologia nie jest w stanie powstrzymać przeciwnika, więc ludzie muszą znaleźć jego słaby punkt. Po pewnym czasie do głosu dochodzi młody naukowiec, który tworzy nowoczesną broń zdolną unicestwić kreaturę. W kinie kaijū-eiga, podobnie jak w Hollywood, obowiązkowo musi pojawić się bowiem happy end. Gdy wynalazek naukowca zostaje użyty przez wojsko, ten (często wraz ze swoją wybranką) obserwuje, jak bestia ginie lub ucieka.

Jako prekursorów gatunku kaijū-eiga wskazuje się "Wasei Kingu Kongu" i "Edo ni arawareta Kingu Kongu", filmy powstałe w jeszcze w latach 30. XX wieku. Prawdziwym początkiem była jednak dopiero premiera Godzilli w roku 1954. Obraz o stworze przypominającym swoim wyglądem dinozaura stał się niemal synonimem kaijū i jest najsłynniejszym wytworem gatunku, a seria filmów o Królu Potworów liczy sobie już kilkadziesiąt pozycji.

Godzilla rozpoczyna się od ataku tajemniczego monstrum na mieszkańców małej wyspy oraz znajdujący się nieopodal japoński kuter rybacki. Profesor Yamane i doktor Ogata twierdzą, że potwór został obudzony w wyniku eksperymentów z bombą wodorową. Godzilla zaczyna poczynać sobie coraz śmielej i dopuszcza się dwukrotnych ataków na Tokio, przy okazji dowodząc bezradności Japońskich Sił Samoobrony. Nadzieję na ocalenie stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni stanowi wynalazek doktora Serizawy – technologia "Niszczyciela Tlenu". Naukowiec jest jednak niechętny jej upublicznieniu, obawiając się, że szybko trafi w złe ręce i zostanie użyta jako broń masowego rażenia. Ostatecznie jednak zgadza się i pozwala wojsku skorzystać ze swojej technologii.

Godzilla zostaje pokonana, ale – wyjątkowo w przypadku kaijū-eiga – film nie kończy się całkowitym happy endem. Doktor Serizawa w finale popełnia samobójstwo, uprzednio niszcząc wszystkie swoje notatki i zabierając tajemnicę "Niszczyciela Tlenu" do grobu. Ponadto ostatnie słowa filmu stanowią obawę dotyczącą pojawienia się kolejnego potwora pokroju Godzilli. Choć można potraktować to jako zdanie otwierające szansę na kolejną część, to jednak biorąc pod uwagę atmosferę zakończenia filmu służy ono raczej jako przestroga i wprowadza dodatkowy mrok do historii.

Niemniej niszczące Tokio wielkie monstrum w Godzilli to nie tylko wizualna uczta, ale też niezwykle istotny głos w sprawie ówczesnego problemu całego świata – zagrożenia nuklearnego. Film jest alegorycznym przedstawieniem traumatycznych wydarzeń związanych z wybuchem bomby atomowej, ostrzeżeniem przed skutkami promieniowania radioaktywnego oraz wyrazem lęku przed groźbą nuklearnej zagłady. Reżyser Ishiro Honda przywołuje to, co jest nieprzedstawialne, i wykorzystuje formułę opowieści o potworach, by oswoić strach. Godzilla jest tu ucieleśnieniem lęków utrzymujących się w Japonii od czasu ataków na Hiroszimę i Nagasaki.

Odczytywanie Godzilli w takim kluczu może wydawać się nadinterpretacją, ale podobne wnioski z filmu wyciągali sami jego twórcy i widzowie. Obraz zagościł na gruncie dyskursu publicystycznego i akademickiego dopiero po kilku dekadach. Na początku klasyfikowano je jako produkcje dla dzieci i wyśmiewano ich kampową estetykę. Wartości artystyczne i przesłanie ideologiczne nie były brane pod uwagę. Nawet jeśli pominąć wypowiedzi reżysera, trudno nie zobaczyć w Godzilli czegoś więcej - podobieństwo ekspozycji filmu do rzeczywistych wydarzeń nie może być przypadkowe. Od zakończenia wojny na wodach Pacyfiku Amerykanie prowadzili dalsze eksperymenty z bronią jądrową, co ostatecznie doprowadziło do wypadku, w którym ucierpieli mieszkańcy dwóch wysp oraz – dokładnie tak, jak w filmie – kuter rybacki. Opad promieniotwórczy doprowadził do śmierci i zachorowań wielu Japończyków. Odbiło się to na relacjach Kraju Kwitnącej Wiśni ze Stanami Zjednoczonymi, a otwierająca Godzillę sekwencja wydaje się być bezpośrednim odwołaniem do tych wydarzeń. Alegoria przestaje być zaś zawoalowana, kiedy doktor Ogata stwierdza, że "Godzilla jest chodzącą bombą wodorową". Naukowiec odnosi się wtedy do radioaktywnego promienia, jakie stwór potrafi wydobyć ze swojej paszczy, choć jego opinię nietrudno przekuć na metaforę całej Godzilli. Twórcy świadomie też nawiązują do wcześniejszych ataków – jeden z bohaterów w pewnej chwili woła: "Przeżyłem Nagasaki. I po co?".

"Bomba atomowa, podobnie jak olbrzymie monstrum, wydawała się czymś niepojętym, co przekraczało granice wyobraźni, była siłą niszczycielską bez precedensu w dziejach ludzkości, toteż ważną rolę w filmie Hondy odgrywało ostrzeżenie przed zgubnymi skutkami jej stosowania" – czytamy w "Poetyce filmu japońskiego" Krzysztofa Loski. Godzilla, będąc alegorią ataku nuklearnego, stanowiła przestrogę przed dalszymi eksperymentami z tą technologią, a nawet ostrzeżenie przed ludzkimi wynalazkami w ogóle. Wątpliwości związane z użyciem "Niszczyciela Tlenu" ma sam jego autor. Doktor Serizawa jest świadomy destrukcyjnej mocy swojej technologii i dostrzega niebezpieczeństwo związane z wykorzystaniem jej przez wojsko czy państwo. W nieco ocenzurowanej amerykańskiej wersji filmu (zatytułowanej "Godzilla: Król potworów") Serizawa obawia się, żeby "Niszczyciel" nie wpadł w "niepowołane ręce". W japońskim oryginale jego przekaz był jeszcze wyraźniejszy – naukowiec uważał, że dostępu do tej technologii nie powinien mieć nikt, niezależnie od intencji. By uchronić świat przed ewentualnym wykorzystaniem jego wynalazku bez jego zgody, robi wszystko, żeby "Niszczyciel Tlenu" mógł zostać użyty tylko raz. Ta sztuka mu się udaje, choć w imieniu dobra ogółu musi dokonać heroicznego poświęcenia.

Filmy kaijū eiga zawsze pokazują kontrast natury i kultury – świata przyrody i świata człowieka. Potwory są przestrogą dla ludzkości, która w ramach postępu technologicznego posuwa się za daleko i zbyt mocno ingeruje w naturalny ład i porządek. "[Twórcy "Godzilli"] stworzyli potwora na obraz bomby, ale metafora jest uniwersalna. Piekielny gniew Godzilli reprezentuje więcej niż tylko jeden konkretny niepokój współczesności – jest ucieleśnieniem zniszczenia, katastrofy, anarchii i śmierci, którą człowiek ściąga na siebie, gdy nierozważnie odkrywa zakazane sekrety natury, sonduje przerażające granice technologii i nauki oraz […] pozwala chciwości i żądzy władzy przerodzić się w wojnę" – tłumaczy Steve Ryfle w swojej nieautoryzowanej biografii Godzilli. Ishiro Honda ubiera to ważkie przesłanie w szaty kina science fiction, podobnie jak kilkadziesiąt lat później robią to bracia Wachowscy. W Matriksie z 1999 roku oni również studiowali problem człowieka i technologii, snując historię zniewolenia ludzkości przez maszyny. Wtedy także część krytyków nie dostrzegała żadnego głębszego przesłania i nie uznawała produkcji za coś więcej niż efektowne widowisko dla masowego widza. Jeśli już jednak metaforyka obrazu zostanie zrozumiana, film spełni swoje zadanie lepiej od tradycyjnej fabuły opartej na faktach - jego wymowa okaże się znacznie dobitniejsza. Racjonalne metody, bazujące na jak największym stopniu realizmu, nie pomagały oswoić lęku przed kolejnym atakiem nuklearnym - nie potrafiły przedstawić tego, co z definicji jest nieprzedstawialne. Stąd Honda zdecydował się opowiedzieć o swoich doświadczeniach i poglądach za pomocą fantastycznej alegorii.

Godzilla jest pierwszym i jednocześnie najpełniejszym dziełem kina kaijū eiga. Jej sequele i inne filmy z tego nurtu z czasem wytracały swoją wartościową ideologię. Seria zgodnie z przemianami w kulturze popularnej w latach 60. uległa infantylizacji, polityczny i artystyczny wymiar pierwszego filmu o Godzilli na taką skalę nie został powtórzony w żadnym innym obrazie. Pozbawiony dobrego scenariusza film o potworach bardzo łatwo uznać za dziecinny – wspomniane gumowe stroje stały się na tyle charakterystyczną cechą gatunku, że pojawiają się one nawet we współczesnych produkcjach. Filmy te obfitowały zawsze w efekty specjalne, choć niekoniecznie były one najwyższej jakości. Sceny z potworem niszczącym miasto zwykle wykonywano na makietach, co niestety było dość mocno widoczne. Tę kampowość w zaletę przekształcili Amerykanie – przygotowując własny dubbing, pozwalali sobie na bardzo luźne tłumaczenia niektórych kwestii i puszczali do widza oko. Nieprzyzwyczajonej do specyficznego kina science fiction z Kraju Kwitnącej Wiśni amerykańskiej publiczności w ten sposób łatwiej było wniknąć w świat przedstawiony. Oczywiście te zabiegi nie spodobały się widzom japońskim - oni traktowali produkcje z serii kaijū eiga jak najbardziej poważnie.

Nieco mniej zabarwione ideologiczne, mniej wartościowe pod względem artystycznym, ale filmy o wielkich bestiach w Japonii cały czas powstawały. Po Godzilli przyszła kolej na Mothrę, Hedorę, Rodana, Gamerę i szereg innych monstrów. Często dochodziło również do crossoverów, które dały w efekcie dai-kaijū – wtedy dwa lub trzy stwory, znane już publiczności z niezależnych od siebie filmów, toczyły walkę między sobą w jednym obrazie. Metafora bomby atomowej i zagrożenia nuklearnego szybko uległa w nich wyczerpaniu, ale zastępowały ją inne nękające społeczeństwo japońskie problemy. "Godzilla kontra Hedora" ostrzega na przykład przed niebezpieczeństwami związanymi z zanieczyszczeniem środowiska, a "Godzilla kontra Destruktor" wyraża obawę Japonii przed utratą pozycji lidera ekonomicznego w związku z przejęciem Hongkongu przez Chiny. W 1962 doszło zaś do największego pojedynku – z Godzillą zmierzył się King Kong. Trudno o bardziej wymowne przedstawienie rywalizacji Japonii ze Stanami Zjednoczonymi niż spotkanie właśnie tych potworów, jednego kojarzonego wyłącznie z Ameryką, drugiego z Japonią. Film był koprodukcją dwóch zainteresowanych państw, więc w "King Kong kontra Godzilla" nie było zwycięzcy. Pojedynek zakończył się remisem, przy czym Amerykanie twierdzili, że górę brał olbrzymi goryl, a Japończycy faworyzowali swojego radioaktywnego dinozaura. Marketing okazał się silniejszy od potworów. Jak na ironię w filmie z 1964 pod tytułem "Godzilla kontra Mothra" krytyce poddano z kolei komercjalizację – zjawisko, przed którym nie obroniły się ostatecznie nawet same kaiju.

Ustabilizowanie się sytuacji na świecie spowodowało reinterpretację symboliki japońskich bestii. Jako że zagrożenia nie było, one same przestały być za takie uważane. Powodująca zwykle popłoch w Tokio, Godzilla stała się obrończynią (a właściwie obrońcą, bo stwór wbrew nazwie jest prawdopodobnie rodzaju męskiego) i ramię w ramię z japońskimi żołnierzami walczyła z niebezpiecznymi kreaturami atakującymi miasto. Godzillę przekształcono w sympatycznego stwora z paszczą układającą się w subtelny uśmiech. Kreatura nie niszczyła już miasta i dawała ludziom nauczkę, ale stała się ich przyjacielem, przybywając na każde wezwanie i nie szczędząc sił, raz za razem ratowała Ziemię przed kolejnymi niebezpieczeństwami. Z wzbudzającego strach potwora Godzilla zmieniła się w ulubioną przez dzieci maskotkę.

Kaijū eiga dość szybko zaistniało także poza granicami Japonii, gdzie zyskało nazwę monster movie (ang. film o potworach). Najbardziej oczywistym przykładem jest amerykański remake japońskiej Godzilli pod tym samym tytułem. Obraz Rolanda Emmericha z legendarnym stworem nie miał jednak zbyt wiele wspólnego – nie tylko na płaszczyźnie fabularnej, ale również w zupełnie innym wyglądzie monstrum. Amerykańska Godzilla nie przypominała zmutowanego dinozaura, lecz raczej gargantuicznych rozmiarów iguanę. Film spotkał się z wyraźną dezaprobatą krytyków i widzów; co więcej, swoją opinię w Japonii wyrażono też w kolejnych japońskich obrazach z gatunku kaijū eiga. W Godzilla: Ostatnia wojna dowiadujemy się, że grasujący w Stanach Zjednoczonych potwór tak naprawdę nie był Godzillą, a ta nazwa została mu nadana przez pomyłkę. Zresztą amerykańska Zilla (tak mówi się na wielką iguanę zza oceanu) w filmie pojawiła się osobiście. Szybko musiała jednak uznać wyższość japońskiego pierwowzoru – walka skończyła się po zaledwie kilkunastu sekundach.

W 2008 roku do kin trafił Projekt: Monster, który w bardzo dużym stopniu czerpał z tradycji kaijū eiga. Film Matta Reevesa, zapewniając jednocześnie doskonałą rozrywkę, niemal zupełnie pomija tytułowe monstrum i skupia się na losach jednostek podczas ataku. Ludzkość nie jest przez tajemnicze istoty atakowana – jest przez nie terroryzowana. Opowiadana z perspektywy grupy znajomych z Nowego Jorku historia jest jawną metaforą wydarzeń z 11 września 2001 roku. Stanowi reminiscencję atmosfery zagrożenia i traumy, w jakiej pogrążeni byli Amerykanie.

Choć może wydać się to obrazoburcze, należy zaryzykować stwierdzeniem, iż to właśnie w Stanach Zjednoczonych kaijū mają się najlepiej. W Japonii potwory nieco straciły ze swojego uroku i coraz rzadziej filmy o potworach służą jako nośnik treści polityczno-społecznych. Amerykanie po Projekt: Monster mogą zaskoczyć fanów kolejnymi obrazami kaijū eiga i dai-kaijū. Za kilka dni do kin trafi Pacific Rim, w którym Guillermo del Toro pokazuje monstrualną wersję apokalipsy. Z Oceanu Spokojnego wyłonią się olbrzymie stwory, a żeby je pokonać, ludzkość będzie musiała skonstruować zaawansowane technologicznie równie gigantyczne roboty. W 2014 czeka nas zaś powrót do źródeł. Amerykanie ponownie bowiem staną oko w oko z – najwyraźniej wiecznie żywą – legendą Godzilli.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj