Mniej więcej do połowy lat 80. Hollywood miało swojego króla wyrafinowanej tandety z wyobraźnią sprzedającego cudownie kiczowate i perwersyjne historie ówczesnym masom. Był nim Brian De Palma. W swojej najwybitniejszej serii filmów (W przebraniu mordercy, Wybuch, Świadek mimo woli) De Palma wykorzystywał osobistą obsesję na punkcie twórczości Alfreda Hitchcocka i finezyjnie ubierał ją w szaty giallo, paranoicznego thrillera i slashera. Nigdy jednak nie odwoływał się do tych konwencji wprost, bo operował na intertekstualnym poziomie referencji – począwszy od lat 70. był prawdopodobnie pierwszym postmodernistą w Hollywood. Jednak po tym, jak Świadek mimo woli standardowo został źle przyjęty przez krytykę, kurs kariery De Palmy uległ zmianie i nigdy później nie był tak ostentacyjnie agresywny i odważny. Jednak Fabryka Snów robiła miejsce dla jego godnego następcy w osobie Paul Verhoeven, znakomitego reżysera holenderskiego. W 1983 roku Verhoeven zrobił krok w stronę koronnej konwencji De Palmy – erotycznego, psychologicznego thrillera. Czwarty człowiek, opowiadający o biseksualnym pisarzu, który nawiązuje kontakt z kobietą o dość specyficznej przeszłości miał przepysznie pokręconą fabułę, opakowaną w całą masę religijnych symboli i seksualnych fantazji. Nikt nie mógł wówczas spodziewać się, że jego senna atmosfera paranoi, strachu i pożądania antycypowała o dziewięć lat późniejszą siostrę tego filmu, osławiony Basic Instinct. Verhoeven po drodze nakręcił rewelacyjnego i bardzo brutalnego Robocopa oraz dał radę przenieść Phillipa K. Dicka na duży ekran w Pamięci absolutnej, ale to dopiero Nagi instynkt uderzył w nerw masowej publiczności z siłą kilku ton. Lista kontrowersji była długa: za ostre sceny erotyczne, niepotrzebnie przesadzona przemoc, oburzająca fetyszyzacja palenia, skandalicznie stereotypowe przedstawianie homoseksualistów. Jednak wszystko to tylko podsycało zainteresowanie filmem. W trakcie trwania zdjęć protestowali aktywiści LGBT, a po premierze pod kinami w całych Stanach ci sami ludzie próbowali zniechęcić widzów do seansu. Na niewiele się to zdało, bo do kin poszły tłumy. A nikomu wcześniej nieznana aktorka, blond piękność – Sharon Stone – w jedną noc stała się prawdziwą gwiazdą. Powszechne są opinie o Nagim Instynkcie jako nowej wersji Zawrotu głowy, bodaj najwybitniejszego filmu Alfreda Hitchcocka, z którą nie ukrywał się i sam reżyser. Akcja obu filmów dzieje się w tym samym mieście (San Francisco), relacje i dualizm historii są swoim lustrzanym odbiciem (zderzenie psychologicznie niestałego protagonisty z dwoma odmiennymi kobietami – piękną, tajemniczą i szalenie niebezpieczną blondynką i bardziej pragmatyczną byłą partnerką), a nawet fryzury oraz stroje Sharon Stone są wzorowane na tych, które nosiła Kim Novak w 1958 roku. Na tym jednak można skończyć porównania, bowiem w swojej koncepcji femme fatale Verhoeven wraz ze scenarzystą filmu Joem Eszterhasem poszli na całość, tworząc skrajnie cyniczną i bezwzględną manipulantkę.
fot. materiały prasowe
W filmach neonoirowych, do których Nagi Instynkt zdecydowanie się zalicza, największym odstępstwem od klasycznych norm czarnego kryminału jest zwrot w stronę arystokratycznego nihilizmu. Bohaterzy najbardziej zdeprawowani przez zło kontrolują przebieg intrygi dzięki przebiegłemu usidleniu swoich ofiar. W tej dziedzinie postać grana przez Sharon Stone, Catherine Tramell, bryluje najbardziej. Biografia Tramell sama w sobie zasługiwałaby na odrębny film. Jej rodzice zginęli w dziwacznym wypadku na łodzi, pozostawiając 110 milionów dolarów majątku do rozporządzenia. W charakterystycznym dla filmu motywie autotematycznym, Tramell kilka lat po wypadku napisała bestseller o chłopaku, który zabija swoich rodziców, aby sprawdzić, czy ujdzie mu to na sucho. Jest to jedna z wielu pojawiających się w filmie implikacji, że sprawcą wybuchu był nie kto inny jak demoniczna Catherine. W trakcie jej studiów z psychologii i literatury zamordowany został wykładowca. Narzędzie zbrodni? Szpikulec do lodu. Zbiegiem okoliczności ona sama napisała książkę o praktycznie identycznej sprawie. Na początku filmu jest główną podejrzaną o zamordowanie swojego byłego partnera, muzyka rockowego. W scenie otwarcia niezidentyfikowana kobieta – być może Tramell, a być może jej kochanka Roxy (Leilani Sarelle) albo jeszcze ktoś inny – uprawia sadomasochistyczny seks ze swoim partnerem, by w trakcie orgazmu zabić go szpikulcem do lodu. Mężczyznę dźgnięto trzydzieści jeden razy. Pierwsze oficjalne spotkanie widza z Tramell jest niemniej imponujące – jej wyzywająca pewność siebie i werbalna bezpośredniość wprowadza w zdumienie nawet starych policyjnych wyjadaczy, którymi są detektyw Nick Curran (Michael Douglas) i jego przyjaciel, Gus Moran (George Dzundza). Diaboliczność i przebiegłość postaci granej przez Sharon Stone szybko zostaje doceniona przez psychologa, który podkreśla fakt, że doskonałym alibi są jej powieści. Catherine Tramell od strony prywatnej jawi się jako enigma, ale jako autorka bestsellerów kryminalnych we frapujący sposób antycypuje, redaguje i kontroluje wszelkie ruchy oraz motywacje detektywa granego przez Douglasa. To ona wyznacza, jak będzie przebiegać narracja, włącznie z jej zakończeniem. A Curran, prawdopodobnie przeliczając swoje siły, z chęcią podejmuje tę grę. Tramell jako femme fatale odbiera mężczyznom siłę, używając do tego swojej zniewalającej kobiecości, aby w fatalny sposób ich uwieść i następnie zniszczyć. Czyni to odwołując się do skrytych fantazji erotycznych swoich kochanków, dostając w zamian nie tylko ich duszę, ciało i życie, ale też fabułę do kolejnego bestsellera. Z tego powodu jej postać jest ostateczną personifikacją czarnej wdowy na ekranie filmowym – wykorzystuje, a potem konsumuje. Jak to dobitnie określiła Camille Paglia: kobieta kradnie męskiego penisa i używa go przeciwko niemu. Motyw czarnej wdowy w filmografii Verhoevena pojawiał się już we wspomnianym Czwartym człowieku. Christine, antagonistka owego filmu, to trzykrotna wdowa, której poprzedni partnerzy zmarli w niewyjaśnionych okolicznościach. Główny bohater postrzegał siebie jako czwartą ofiarę. Na poziomie seksapilu i drapieżności Tramell doprowadzono co prawda do granicy kiczu, ale w przeciwieństwie do swojej holenderskiej odpowiedniczki jest faktycznie niebezpieczna. Pokaz jej siły został najefektywniej wyrażony w najsłynniejszej scenie z filmu – podczas przesłuchania. Chociaż policjanci zakazują jej palić, bohaterka ignoruje ten zakaz, by następnie w płynnym przełożeniu nóg ukazać brak bielizny. Mężczyźni się pocą, a Tramell oddaje się bezpośrednim opisom bogatego życia seksualnego, używając wulgaryzmów dla podbicia mocy swoich słów. Posługuje się językiem, który przeważnie utożsamiamy z mężczyznami. W tym wypadku sytuacja się odwraca i to oni czują się skrępowani. Ta śmiałość działa wyjątkowo stymulująco na Douglasa, który podczas stosunku z byłą partnerką Beth jest agresywny i władczy. Nie trzeba się zbytnio wysilić, by zauważyć, że tak naprawdę nie uprawia seksu z nią, a z Tramell.
fot. materiały prasowe
Gdyby rozpatrywać postać graną przez Stone w kontekście jej powinowactwa z innymi femme fatale z przeszłości, na pierwszy rzut oka może nie różnić się ona zbytnio od uniwersalnego archetypu, który jest po części chwytem marketingowym, charakterystycznym dla swoich czasów, różniącym się jedynie zależnie od odwagi producentów, scenarzystów, systemu filmowego czy obyczajów. Ale z drugiej strony z dzisiejszej perspektywy można odbierać ją jako intrygujące odbicie niepokoju oraz problemów kulturowych za pośrednictwem popularnego filmu. Dzięki temu Nagi instynkt służy jako manifestacja i krytyka seksualnej paniki, celne oddanie końcówki lat 80. i początku lat 90., gdy fale feminizmu ograniczały się do akademickich wojen, wzrost strachu przez AIDS osiągał swoje apogeum, a tuż za rogiem czekały liberalne lata prezydentury Billa Clintona, mające swój finał, jakżeby inaczej, w seksualnym skandalu. Między innymi z tych powodów – ale także wielu innych – sequel Basic Instinct 2 z 2006 roku to być może najgorsza i najbardziej niepotrzebna kontynuacja w historii kina. Bez Verhoevena za kamerą Catherine może i dalej inspiruje mężczyzn do zdobywania nowych szczytów w seksualnym wyuzdaniu, ale tym razem efekt jest przekomiczny. Stone, na dodatek pozbawiona swojego ulubionego rekwizytu, jest już tylko parodią samej siebie – wszystkie brudne rozmówki i śmiałe gesty są pozbawione mocy i pikanterii, przez co trudno nie odbierać jej jako znudzonej i zagubionej turystki przechadzającej się po ponurym i deszczowym Londynie. A że po drodze pada kilka trupów – kogo to obchodzi? Jedno z porzekadeł mówi, że czasem złe filmy są tak złe, że aż dobre. Nie tym razem. Żadna z późniejszych femmes fatales nie zbliżyła się jednak chociażby o krok do sukkuba, jakim była postać odgrywana przez Sharon Stone w pierwszym Nagim instynkcie. Dla samej aktorki oznaczało to jednak utożsamiane jej tylko i wyłącznie z jednym typem ról, nawet jeśli personalnie starała się oderwać od tego wizerunku. Z tego powodu dosyć zabawnie i przewrotnie w tej perspektywie wyglądało przyznanie jej w 2013 roku w Warszawie Nagrody Pokoju za solidarne działanie na rzecz ludzi walczących z tragedią HIV i AIDS. Czyżby Catherine Tramell po raz kolejny zwiodła wszystkich? Fakt pojawienia się na gali bez stanika sugeruje, że w Stone wciąż gdzieś jeszcze drzemie wspomnienie o chwili jej największej aktorskiej chwały.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj