Czarne chmury to próba zaprezentowania widzom opowieści pełnej przygód – awanturniczej i emocjonującej – w pierwszym w historii polskiej telewizji serialu spod znaku płaszcza i szpady. Teraz, blisko pięć dekad od premiery, aż dziw bierze, jak bardzo ta próba okazała się ostatecznie udana.
Druga połowa XVII wieku. Polska osłabiona wojnami szwedzkimi traci władzę na swych ziemiach północnych. Rosnący w siłę elektor brandenburski, Fryderyk Wilhelm, wykorzystuje sytuację, by oderwać Prusy Książęce od Polski. Królewskie lenno staje się suwerenną posiadłością elektora, a jego urzędnicy zaczynają wprowadzać swoje porządki. Mieszkańcy Prus nie chcą jednak zrywać więzów z Polską. Mnożą się konflikty, niesprawiedliwości. Rośnie opór. Jedyną siłą, która może być oparciem dla pokrzywdzonych, jest Rzeczpospolita...
Te słowa offowego narratora otwierają pierwszy odcinek
Link not found. Na ekranie – szóstka jeźdźców. Pędzą, nie szczędząc koni, których kopyta bezwzględnymi uderzeniami wzbijają w powietrze kawałki czarnej ziemi. Kolejna scena: namiestnik elektora, Von Hollstein – nim się odezwie, już wiemy, że to paskudnik i czarny charakter – oskarża Jana Stopleckiego o zdradę i żąda wydania go katu na ścięcie. – Hańba! Nam tylko sądzić wolno, nam, wolnym stanom pruskim! – rozlegają się krzyki. Mieszczanie są wzburzeni.
Jeźdźcy wciąż galopują. Przejeżdżają przez bramę, wpadają w wąskie uliczki. Zdążyli na czas – wkrótce stają przed obliczem namiestnika. Oto pułkownik Krzysztof Dowgird, zasłużony i ceniony szlachcic i oficer polski, wraz ze swoim zbrojnym oddziałem, wnosi stanowczy sprzeciw wobec wyroku. Jednak von Hollstein nie zmienia zdania, podkreślając, że to on – z ramienia księcia – jest tu prawem. Pułkownik wypowiada służbę, łamie szpadę, zapowiada: Rzeczpospolita jeszcze tu powróci! I wracają – z planem odbicia Stolpeckiego przed egzekucją. W tym samym odcinku dochodzi jeszcze do przerwania egzekucji, walki z rotmistrzem Zarembą i jego siepaczami, wymordowania przyjaciół Dowgirda i pojmania go, ucieczki pułkownika i jego pojedynku z Zarembą... A to dopiero pierwszy epizod polskiego serialu z 1973 roku.
Wyprodukowane przez Telewizję Polską
Czarne chmury to pierwszy w historii rodzimej telewizji serial awanturniczo-przygodowy z gatunku nazywanego
płaszczem i szpadą, wypełniony po same brzegi wartką akcją, scenami walk, pojedynków, pościgów i ucieczek. Nie brak też, rzecz jasna, wątków miłosnych. Produkcja z założenia miała być przede wszystkim projektem widowiskowym; tę widowiskowość od pierwszych sekund zwiastuje dynamiczna muzyka, wybrzmiewająca doniośle i dumnie w trakcie początkowych napisów. Nie można traktować
Czarnych chmur jako serialu stricte historycznego, wiernie bazującego na faktach, o czym wielokrotnie przypominał Andrzej Konic, reżyser. Główna oś fabularna, związana z epizodami z walk o utrzymanie przy Polsce Prus Książęcych, to pretekst dla ukazania tego, co stanowi prawdziwą esencję gatunku, czyli awanturniczą akcję właśnie. A choć Dowgird ma swój historyczny pierwowzór w postaci pułkownika Krystiana Kalksteina-Stolińskiego, który istotnie stanął kiedyś na czele opozycji wymierzonej w Fryderyka Wilhelma, pozostaje przede wszystkim napisaną z myślą o wpasowanym w gatunkowe ramy wizerunku postacią fikcyjną. Inna sprawa, że z nazwiskiem Kalkstein wiąże się pewna niepotwierdzona ostatecznie teoria. Otóż autorstwo scenariusza serialu nie jest wcale oczywiste; według niektórych źródeł prawdziwym twórcą
Czarnych chmur był... Ludwik Kalkstein-Stoliński, potomek pułkownika, który posłużył za inspirację do napisania Dowgirda. Kalkstein-Stoliński był polskim literatem, który na pewnym etapie swojego życia pisywał szkice scenariuszy filmowych. Później starał się zainteresować nimi wytwórnie. Był też w swoim czasie żołnierzem konspiracji i agentem Gestapo w Armii Krajowej, dlatego jego nazwisko nie mogło być powiązane z produkcją. Według informacji jednego z aktorów, Kalkstein napisał jedynie nowelę, która posłużyła Ryszardowi Pietruskiemu i Antoniemu Guzińskiemu do napisania skryptu. Prawdy raczej już nie poznamy.
Był to jeden z tych seriali, do których widzowie uwielbiali wracać. Cliffhangery robiły swoje (na kolejny odcinek trzeba było, rzecz jasna, cierpliwie poczekać), bohaterowie byli lubiani (bo barwni i charakterni), antagoniści zaś nienawidzeni. Twórcy dbali o to, by na ekranie wciąż coś się działo. Nie było mowy o tzw. fillerach czy sztucznym rozciąganiu opowieści. Zatrudniono znanych i cenionych aktorów (a reszta znana stała się później - warto też napomknąć o małych występach dwójki debiutantów: Bogusława Lindy i Krystyny Jandy). Cały konflikt i wątki historyczne zarysowane były w taki sposób, by nikt nie miał najmniejszego problemu z ich zrozumieniem. Nic więc dziwnego, że mimo całej krytyki, która wylała się na serial, widzowie z wypiekami na twarzach wyczekiwali kolejnego epizodu.
Oczywiście, obecnie co bardziej archaiczne elementy
Czarnych chmur rzucają się w oczy. Główny konflikt jest tylko pozornie zagmatwany – całość, włącznie z bohaterami, pozbawiona jest raczej odcieni szarości, a oparta na czarno-białych schematach i kontrastach (złoczyńcy są, tak po prostu, złoczyńcami, bohaterowie pozytywni, zwłaszcza ten główny, ideał polskiego szlachcica – prawi). Odczuwalna gdzieniegdzie sztuczność, staromodny montaż i praca operatorska (choćby charakterystyczne zbliżenia na twarze) czy też aktorska teatralność to kolejne przeżytki, choć trzeba przyznać, że szybkie cięcia skutecznie podkręcają tempo i tuszują pewne niedostatki.
A jednak wobec tego, co w
Czarnych chmurach zrobiono naprawdę dobrze, nawet bardziej rzucające się w oczy defekty schodzą na dalszy plan. Dbałość o odpowiednie tempo, umiejętne przerywanie pędzącej nieraz na złamanie karku akcji z momentami dającymi bohaterom i widzom odetchnąć, pomaga zachować odpowiedni balans. Postacie (również te kobiece, aktywne i charyzmatyczne, co może dziwić, biorąc pod uwagę ówczesne realia), mimo wspomnianych wcześniej oczywistych kontrastów, mają swoje własne osobowości i motywacje; podobnie zróżnicowani są też antagoniści.
Czarne chmury znakomicie spełniały swoje zadanie, a tym było zapewnienie rozrywki, największa możliwa widowiskowość i przykucie widzów do ekranu. I nawet teraz, blisko pięćdziesiąt lat po premierze, mimo wielu elementów, które nie są już w stanie się wybronić, serial pierwszorzędnie absorbuje uwagę. Warto się o tym przekonać! Wszystkie dziesięć odcinków możemy obejrzeć zupełnie za darmo w
TVP VOD.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h