Z okazji 30-lecia kultowego filmu Człowiek ciemności postanowiłem przyjrzeć się temu, jakie znaczenie miał on dla raczkującego wówczas kina superbohaterskiego i jak to odbija się na dzisiejszych produkcjach z tego gatunku.
Człowiek ciemności to kultowy już film superbohaterski, który jednak, aby zaistnieć w świadomości widza, musiał przejść prawdziwe, zakulisowe męczarnie. Otóż twórca produkcji Sam Raimi walczył z Universal Pictures o swoją wersję filmu, który na początku miał trwać 2 godziny, jednak ostatecznie stanęło na trochę ponad 1,5 h, a ekipa musiała powrócić do montażowni kilka razy. Co ciekawe, finalna wersja filmu powstała podstępem już po pokazie dla włodarzy studia, gdy dodano do niej pewne usunięte wcześniej fragmenty. Ostatecznie produkcja okazała się zarówno sukcesem kasowym, jak i artystycznym, zbierając dobre recenzje krytyków. W pewien sposób produkcja, mająca premierę w 1990 roku, była przełomowa dla jeszcze wtedy raczkującego gatunku kina superbohaterskiego, którego przedstawicieli mamy dzisiaj pod dostatkiem.
Kulisy wejścia tego projektu na ekran są swoistym precedensem, do którego spokojnie mogą odnosić się dzisiejsi twórcy mniejszych lub większych produkcji o superbohaterach. Ten przypadek był szczególnie dużą nauczką dla tak wielkiego studia, jakim jest Universal, które musiało zrozumieć, że jeśli mamy do czynienia z projektem zdolnego, bardzo kreatywnego twórcy, to należy dać mu swobodę działania, aby w pełni mógł wyrazić swoją wizję na ekranie. Spokojnie każdy z reżyserów może dzisiaj odnosić się do tego przypadku, kiedy negocjuje kolejne zmiany w swojej produkcji z producentami w garniturach i krawatach, którzy plan filmowy oglądają tylko zza swoich biurek w firmowych wieżowcach. Dzisiaj gatunek superbohaterski został już wyeksploatowany ponad miarę i aby zaskoczyć czymś widza, potrzeba świeżych umysłów, które potrafią wykazać się ekranową odwagą i wprowadzić produkcję z kategorią R czy dać bardziej brutalną wersję superbohatera. To widać choćby po pierwszej zapowiedzi nowego Batmana, surowej, mrocznej, brudnej, której do tej pory nie widzieliśmy na ekranie. Widać w tym wypadku, że Warner Bros. zostawiło pole do popisu dla tak zdolnego filmowca, jakim jet Matt Reeves. I trzeba przyznać, że Człowiek ciemności ustanowił bardzo znaczący dla branży filmowej precedens, aby w kolejnych latach można było inaczej patrzeć na tego typu produkcje.
Wcześniej, bo w 1989 do kin trafił Batman Tima Burtona, który dał nam postać Mrocznego Rycerza, bohatera, który nie patyczkuje się z przeciwnikami. Jednak tak naprawdę w konwencji superbohaterskiej to właśnie Człowiek ciemności wprowadził taką rasową postać antybohatera. Tutaj wypadałoby przypomnieć fabułę filmu. Otóż Liam Neeson wciela się w naukowca, który wymyślił syntetyczną skórę, niewytrzymującej w świetle tylko trochę ponad 90 minut. Po napadzie bandziorów nasłanych przez jednego z gangsterów bohater zostaje oszpecony. Jednak używając wspomnianego wynalazku, postanawia zemścić się na osobach odpowiedzialnych za swój los. I tutaj Raimi wprowadza nam antybohatera z krwi i kości w kinie superbohaterskim, chociaż tak naprawdę superbohaterem nie nazwiemy tytułowego osobnika. To człowiek, któremu kibicujemy, jednak na ekranie dokonuje naprawdę brutalnych i zabójczo przebiegłych rzeczy, jak choćby podszywa się pod jednego z gangsterów, wydając na niego wyrok śmierci. To czynności, które tak naprawdę do tamtej pory kojarzyły się raczej z postaciami złoczyńców. Jednak tutaj po raz pierwszy główny protagonista dysponuje takim arsenałem zagrywek i widzowie kupują jego motywacje oraz wewnętrzne rozbicie.
Dlatego również Człowieka ciemności spokojnie możemy nazywać przedziwnym połączeniem kina superbohaterskiego, kina zemsty i horroru, co pokazuje, że w obrębie historii o mścicielach i herosach można spokojnie dodawać inne konwencje, a będą nadal pasować do klimatu całej historii i jej wymowy. Mamy tutaj do czynienia z mścicielem, który pragnie brutalnie odegrać się na swoich oprawcach, którzy odebrali mu jego życie. I Raimi dobrze pokazuje w kolejnych scenach, jak nasz bohater odhacza sobie przeciwników ze swojej listy zemsty. Horror wiąże się tutaj z samą postacią Człowieka ciemności, oszpeconego mężczyzny, który niczym demoniczny duch atakuje, przybierając również twarze swoich przeciwników, co nadaje mu dodatkowego mroku i wzbudza strach wśród wrogów. To jak komiksowe połączenie Candymana z Inwazją porywaczy ciał. Raimi świetnie lawiruje między gatunkami, pokazując, że można zgrabnie połączyć na papierze zupełnie nie pasujące do siebie motywy. To była produkcja superbohaterska z zasady, która udowodniła, że tak się da. Dzisiaj takie zabiegi są na porządku dziennym. Josh Boone eksperymentuje z horrorem w Nowych mutantach, bracia Russo łączą w filmie Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz kino superbohaterskie z thrillerem spiskowym, a James Gunn porównuje swój Legion samobójców: The Suicide Squad do kina wojennego z lat 70. Jednak to Człowieka ciemności można uznać za pierwszą produkcję superbohaterską, która tak udanie połączyła gatunki w jej obrębie.
Człowiek ciemności to również pierwsza taka produkcja superbohaterska, która nie bała pokazać się brutalności na ekranie. Między innymi chodzi o samą scenę, w której nasz główny bohater zostaje napadnięty w swoim laboratorium i wrzucony do kadzi z jakimś żrącym środkiem. Wcześniej mieliśmy do czynienia z podobnym ukazaniem genezy złoczyńców, jednak bohatera powstającego w wyniku tak brutalnych działań jeszcze nie. Później, w 1994 roku podobny motyw występujący w kultowym komiksie Kruk postanowiono przekuć na pełnometrażowy film fabularny. Człowiek ciemności pokazał, że ta ekranowa brutalność wcale nie musi być zbyt mroczna dla widza, niesmaczna czy po prostu wulgarna. W tym wypadku dobrze ta brutalność zgrywa się z samą historią, kierunkuje opowieść na nowy teren, popycha akcję do przodu. Nie jest brutalnością dla samej brutalności i szokowania odbiorcy, ma jakiś cel, stanowi ważny fragment dla łańcuchu przyczynowo-skutkowego dla wydarzeń na ekranie. Dzisiaj filmy superbohaterskie z kategorią R odnalazły swoje miejsce w kinie i producenci coraz chętniej po nie sięgają. Jednak to Człowiek ciemności po raz pierwszy pokazał ją z taką dosłownością, bez jakiegoś uszczerbku na artystycznym wyrazie twórcy.
Człowiek ciemności może wpisać się spokojnie w takie określenie, którego lubię używać, czyli wielki, mały film. Pozornie, gdy miał on swoją premierę, wydawać by się mogło, że nie będzie miał w ogóle wpływu na swój gatunek. Jednak czas pokazał, że użyte w nim rozwiązania fabularne czy klimat samego filmu ustanowił precedens, który w późniejszych latach w mniejszym lub większym stopniu wykorzystywali inni twórcy kina superbohaterskiego jako inspirację.