W polskim show-biznesie nic się nie dzieje. Gotowanie w telewizji, zdjęcia na ściankach, fotki na Instagramie, milion tendencyjnych pytań na śniadanie, na które domorośli eksperci odpowiedzą ze śpiochami w oczach. Nuda. Jakiś trzecioligowy celebryta zapala w krzakach papierosa, zbiegają się paparazzi. Patrzy jegomość w prawo. Patrzy w lewo. Dłu-ży-zna. Ktoś schudł, ktoś inny powiększył sobie piersi. Osoby znane z tego, że są znane, idą na zakupy – zdjęcia z wypadu na miasto będą jak znalazł na czołówkę portali plotkarskich. Komuś widać majtki, kolejne małżeństwo spodziewa się dziecka. Są też tacy, którzy w szybkim tempie chcą się wzbogacić, więc instalują się w jakimś programie, pokazującym jak cudowne życie prowadzą. Ni to komedia, ni to dramat, a mimo to rodacy zacierają rączki. Nieopatrznie show-biznes zamienił się nam w podglądactwo, karykaturalny wytwór medialny, ot – cyrk, w którym podupadające gwiazdki skaczą do wody, tańczą, jeżdżą na rowerze i odbijają piłeczkę nosem. Stagnacja w tej materii trwała od dłuższego czasu. Wtem na niebie celebryckiego świata pojawił się rozżarzony meteoryt, który rozświetla całą tę pomroczność. Znajdzie się pewnie jakiś zapijaczony Wojski i rzeknie: „Kometa czasem wojny, czasem wróży kłótnie!”. To jednak żaden pan Tadeusz. To tylko i aż pan Jakub z Idola. Kuba Wojewódzki, polski Benjamin Button, nastolatek zaklęty w ciele 53-latka, enfant terrible rodzimego show-biznesu, który tak mocno się od niego odżegnuje, że przez lata stał się jego centrum i peryferiami. Mamy tu do czynienia nawet nie z królem stacji TVN, ale z władcą świata na dziobie Titanica, miłośnikiem drogich i szybkich aut, komentatorem komentatorów życia publicznego. Wojewódzki, gdy tylko określa się go mianem celebryty, tupie niezadowolony nóżkami, bo przecież jest zawsze gdzie indziej. On tworzy, on kreuje, choć nikt nie wie ani co, ani po co. Lubi śmieszkować, prawdziwy z niego gagatek, mistrz ciętej riposty, który tydzień w tydzień sadza rozmówców na kanapie i zadaje im fundamentalne pytania w stylu: oglądasz filmy porno? Formuła już dawno się wyczerpała, lecz Wojewódzki jest marką samą w sobie, która przyciąga widzów przed telewizory. Facet jest przecież inteligentny, bywa zabawny, choć nie do końca wie, gdzie znajduje się granica dobrego smaku – vide kupa w polskiej fladze czy żarty z Ukrainek. Pan Kuba doskonale zdaje się odnajdywać w kulturze tabloidowej; to prawdziwy kameleon i mistrz autokreacji, który potrafi mediami manipulować wedle uznania. Problem polega na tym, że rykoszetem dostajemy my – odbiorcy. Wojewódzki, gdzieś pomiędzy robieniem fotki z policjantami a kąpielą w jacuzzi, wpadł na błyskotliwy pomysł, jak w jednej chwili odmienić całe życie celebrytów w naszym kraju. Stając w obronie swojej nie-żony, Renaty Kaczoruk, postanowił wypuścić Krakena z klatki i rozpętać prawdziwe piekło. W tym zmierzchu bogów jego przeciwnikami są poczciwy Radosław Majdan i równie poczciwa, w dodatku perfekcyjna, Małgorzata Rozenek-Majdan. Przyczyną całego zajścia stało się zachowanie Kaczoruk w programie Azja Express. Jego uczestnicy, z polskimi Beckhamami na czele, nie do końca polubili metody działania, jakie w całej rozgrywce przyjął nowy obiekt westchnień Wojewódzkiego. Padły ostre słowa, a Kuba z ekranowego błazna zamienił się w rycerza w lśniącej zbroi, który będzie bronił wybranki serca do ostatniej kropli krwi. Trwają wojenki podjazdowe, gdzieś w tle macha się pozwem, rozpoczęły się dyskusje o tym, kto zna pojęcia etyki i moralności, a kto jest pożytecznym idiotą. W ciągu kilku dni nudny polski show-biznes zamienił się w prawdziwe szambo: wyciągane są brudy z przeszłości, rozbijanie małżeństwa, zdrady. Inne gwiazdki celebryckiej konstelacji zajmują konkretne stanowiska i komentują. Wracasz z pracy do domu, a ktoś dalej komentuje cały konflikt. Można odnieść wrażenie, że to największe widowisko medialne od czasu lądowania na Księżycu. W tym wątpliwej jakości spektaklu Wojewódzki udowodnił, jak w – nomen omen – ekspresowym tempie można przeobrazić się ze zwykłego człowieka w obrzydliwą larwę i szczeżuję, jakby przeżywał zaciemnienie umysłu i z nieboskłonu inteligencji wpadał do intelektualnego brodzika. Cały konflikt przywodzi bowiem na myśl kłótnię dzieci w piaskownicy. Facet, żyjący przecież z komentowania rodzimego show-biznesu, w mgnieniu oka pokazał nam wszystkim, jak głęboko jego małe stópki ugrzęzły w mieliźnie celebryckiej degrengolady. „A więc wojna!” – pomyślał sobie zapewne i ruszył z szabelką w stronę małżeństwa Majdanów. Ci oczywiście nie pozostają dłużni, a słowne przepychanki trwają w najlepsze. Proponowałbym obu stronom konfliktu, by w ramach przeciwdziałania głupocie dały sobie publicznie po pysku, choć Wojewódzkiemu nie wróżę powodzenia w starciu z Radkiem „Spuściłem łomot policjantom w Mielnie” Majdanem. Kości już jednak zostały rzucone. Polacy całą ławą ruszyli, by nakarmić się okruchami i resztkami tego celebryckiego mordobicia w zawieszeniu. W tym miejscu powstaje jednak zasadnicze pytanie: czy rodzimy show-biznes nie stanowi przypadkiem obrazy dla inteligentnego człowieka? W kraju Marii Skłodowskiej-Curie, Jana Pawła II, bocianich gniazd i osikanych klap w pociągach, życie celebryckie kwitnie w najlepsze, doprowadzając nas nieuchronnie na skraj załamania nerwowego. Gwiazdki polskiego show-biznesu, obecne wszędzie, od premier kinowych po reklamy proszku do prania w telewizji, koniec końców mają w zasadzie jedno li tylko powołanie i przeznaczenie – bawić się i to w dodatku na całego. Wszak od tego jest fantazja, która pozwala nam marzyć o lepszym, wygodnym życiu. Takim, jakie ma Doda, Wojewódzki czy którakolwiek szafiarka z poczytnym blogiem. Dlatego też nie ma żadnego przypadku w tym, że celebryckie ochy i achy goszczą na pierwszych stronach gazet i nieustannie stanowią pożywkę dla całkiem sporej przecież reprezentacji Polaków. Wszyscy marudzą, każdy psioczy, a potem i tak sprawdzamy, czy Anna Lewandowska upiekła mężowi bezglutenowy tort, czy może tym razem zajadała się jagodami goji na śniadanie. Dzięki tej swoistej projekcji marzeń koloryzujemy nasze szare, codzienne życie barwami, które rzekomo mają być obecne w istnieniu celebrytów. To prawdopodobnie największe kłamstwo medialne, jakie kiedykolwiek wymyślono, a które w dzisiejszej, zinformatyzowanej rzeczywistości ma się tak dobrze jak nigdy dotąd. Celebryci to w końcu nieoczekiwane dzieci (bękarty, jak wiadomo, przeżywają swój renesans – vide Jon Snow) osobliwego romansu branży rozrywkowej i kalkulacji ekonomicznych. Rozgościli się w mediach tak ochoczo, że te nie tylko ich kreują (Taniec z gwiazdami i inne programy rodem z Wyższej Szkoły Gotowania na Gazie), ale jeszcze udostępniają miejsce do tego, by rozmaitej maści gwiazdki mogły produkować kolejne. Weźmy przykład programu Magiel towarzyski. Prowadzący oceniają tu polski show-biznes, jakby zapominając, że sami są przecież jego symptomatycznym aż do bólu wytworem. W ten sposób zjawisko istnienia celebrytów staje się de facto nie odpryskiem czy wrzodem na tylnej części ciała popkultury, ale właściwie węzłowym zagadnieniem całej współczesnej kultury. Ni stąd, ni zowąd, pan celebryta i pani celebrytka tworzą zupełnie nową przestrzeń publiczną, której wszelkie ramy sami ustalają według własnego widzimisię. Nie ma żadnych granic – jeśli gwiazdka X zapragnie pokazać piersi, a jej kompan strzelać z wiatrówki do ludzi, to co prawda dosięgnie ich ręka sprawiedliwości, lecz z drugiej strony cel zostanie osiągnięty. Nieważne co mówią, ważne, że mówią. Przykład konfliktu Wojewódzkiego z Majdanami najlepiej pokazuje, że prawdziwą istotą polskiego show-biznesu jest balansowanie na granicy chamstwa i zakłamania. W sukurs takiemu stanowi rzeczy przychodzi jeszcze dzisiejsza branża rozrywkowa, która zupełnie rozmydla rzeczywistość. Odbiorca, coraz częściej pozbawiony umiejętności krytycznej analizy, zaczyna funkcjonować w swoistym Matrixie – nie ma innego świata, jest tylko ten, który pokazują w mediach. Seks, kłamstwa, wojna, zniszczenie i pożoga. Ten stan rzeczy jest w Polsce tym bardziej widoczny, że stopniowo w naszym kraju intensyfikuje się zjawisko zanikania elit. Politycy od przeszło 10 lat fundują nam pozbawioną sensu wojenkę o każdy skrawek rzeczywistości, intelektualni mocarze już albo odeszli, albo zaczynają niedomagać w coraz wyraźniejszym pejzażu płynnej nowoczesności, a moralnych wyroczni jest jak na lekarstwo. Każdy więc sobie rzepkę w tym państwie skrobie. Pojawia się luka, otchłań bez dna, którą zapełniają właśnie celebryci. Komentują, doradzają, chcą być wzorem do naśladowania, tudzież po prostu pokażą, jak najlepiej przyrządzić makaron. Wiedzą wszystko, choć często to istotki bez rozległej wiedzy i żadnego zaplecza merytorycznego. Sensem debaty publicznej jest spór oparty na argumentach; w Polsce stał się on czymś na kształt samowolki, obrzucania się błotem, czego papierkiem lakmusowym jest w ostatnim czasie właśnie wojenka Wojewódzkiego i Majdanów. Rozpędzonych celebrytów można jednak całkiem łatwo zatrzymać – prawda o głosowaniu pilotem ma współcześnie ogromne znaczenie. Przedstawiciele rodzimego show-biznesu zachowują się trochę niczym żyjące w naszych umysłach pasożyty, które lada chwila zaczną rozrywać klatki piersiowe i szukać kolejnych żywicieli. Być może jednak przy takim obrocie spraw warto wrócić do postawionego w tytule niniejszego tekstu pytania. Jego ostatnie słowo, wbrew pozorom, może przecież wskazać kierunek, w którym pajacowanie celebrytów najczęściej powinno podążać. Problem polega na tym, że grawitacja nie zawsze wykona za nas zadanie. Czasem musimy jeszcze jej przyjść z odsieczą i wykorzystać nasz umysł.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj