Z Mocą różnie bywa. Czasem budzi się, choć może nie jak to miasto czy Polska z piosenki Pawła Kukiza, niekiedy ma być z tobą czy z wami, a jeszcze innym razem potężnym sprzymierzeńcem ona jest. Opanowała Wszechświat niepodzielnie – czai się za każdym rogiem, napowietrzna, niedotykalna, niepojęta. Z wielkim natężeniem oddziałuje na naszej planecie: dostrzegamy ją w ciężarowych podrygach Hardkorowego Koksu, w nokaucie, którym obdarzamy naszych podpitych przeciwników, wracając do domu nad ranem, w sprawnie wykonanych czynnościach o zupełnie niepozornym charakterze. Popkultura przemieliła ją przez wszystkie swoje tryby w tak dalece posunięty sposób, że dziś właściwie zaciera się granica między rzeczoną Mocą a zupełnie ludzką jej odmianą, pisaną małą literą. Skoro jednak bohaterka tego tekstu ma za chwilę przebudzić się w kolejnej odsłonie Gwiezdnych wojen, wróćmy na Tatooine, do źródeł czy korzeni naszej galaktycznej wędrówki, i zapytajmy: czym ta Moc właściwie jest?
źródło: materiały prasowe
W dzisiejszych czasach powiedzielibyśmy zapewne z właściwym sobie absurdem, że Moc to nic innego jak stan umysłu. Problem polega na tym, że ta centralna dla uniwersum Gwiezdnych wojen koncepcja istniała w nim na długo przed pojawieniem się Jar Jar Binksa, nie mówiąc o czasach, w których Imperium chciało kontratakować, a jeden z Jedi szykował się do powrotu. Już w starożytności wspominano ją pod wymowną nazwą Drogi czy Ścieżki, słowem: filozofii życia zbudowanej wokół metafizycznej, duchowej i wszechobecnej siły, która emanowała w całym Wszechświecie. Najprościej rzecz ujmując – mamy tu pole energii, bez którego lucasowy Kosmos nigdy by nie zaistniał. Kronikarze Gwiezdnych wojen, którzy po godzinach przywdziewają stosowne habity (względnie białe kaski lub kolorowe miecze) i bawią się w teologów, nieustannie sprzeczają się, czy to pole energii żyje swoim życiem jako inteligentna istota, czy może to tylko pozbawiona boskich przymiotów potęga, która spaja istnienie wszystkich stworzeń i z natury rzeczy jest w nich obecna. Tak czy inaczej, Moc trwa i potrafi się uzewnętrzniać. Co więcej, pozwala na manipulowanie przedmiotami nawet wtedy, gdy chcielibyśmy zagiąć łyżeczkę wzrokiem (choć to chyba nie do końca nasza galaktyka…) – to jej „fizyczny” wariant. Ten wyrasta jakby naprzeciw „kosmicznego”, pozwalającego na scalenie się z wszechobecnym polem energii i straszenie po nocach lub nawiedzanie świętujących po Bitwie o Endor pod postacią duchów. Jeśli jednak Moc odpowiada za istnienie choleryków z astmą, ludzi bez ręki, małych futrzaków i łysiny Mace'a Windu, zaczęto budować też koncepcję „Żywej Mocy”. Tutaj dopatrywano się w niej źródła życia każdego stworzenia, które ze względu na fakt posiadania cząstki energii w sobie jest w bliżej nieokreślony sposób połączone ze wszystkim (nawet z kamyczkiem czy fałdą na brzuchu Jabby) we Wszechświecie. Inni, z Yodą i Darthem Sidiousem na czele, szli jeszcze dalej, wspominając o „Mocy Jednoczącej”, odpowiedzialnej za wypełnianie się przeznaczenia. Zwolennicy tego podejścia starali się poniekąd zakopać podział na Jasną i Ciemną Stronę Mocy. To rozróżnienie jest dla zrozumienia bohaterki tego tekstu kluczowe, Zakony Jedi i Sithów nie umiały bowiem podejść tylko jak Kargul z Pawlakiem do płotu, ale przez tysiące lat właziły sobie nawzajem z butami na pole. Moc w tych trzewikach silnym sprzymierzeńcem ich była. Od wieków trwa debata między wierzącymi, którzy doszukują się źródeł moralności w tym czy innym Dekalogu, a ateistami, odwołującymi się w swoim postępowaniu do sumienia. To jednak nadal ten sam drogowskaz etyczny, który w tajemniczy sposób podpowiada, że jak komuś przylutujesz z nudów, to będzie to złe, natomiast jak zrobisz to w obronie napadniętej kobiety, to już takie złe nie będzie. W świecie Gwiezdnych wojen jest o tyle łatwiej, że kompas moralny wyrasta właśnie z Mocy. W przywołanym znaczeniu staje się ona tym legendarnym „Zegarmistrzem Światła” – zanim przyjdzie, zanim „zabełta ci błękit w głowie, spłyną przez ciebie dni na przestrzał, zgasną podłogi i powietrza”. Będziesz jasny i gotowy jak duchy Yody, Anakina i Obi-Wana, stojące obok siebie w zupełnym oderwaniu od wszelkich ograniczeń czasowych czy reżyserskich. Moc nie ma naprzeciw siebie absolutnie żadnych barier – potrafi przekraczać procesy starzenia, materię, kosmiczną pustkę. Schody zaczynają się dopiero w momencie odczytywania jej filozofii przez wyznawców – skądś już to znamy, prawda?
źródło: materiały prasowe
I tak Zakon Jedi odwołuje się do Jasnej Strony Mocy. Jego członkowie żyją sobie w harmonii ze wszystkim, co ich otacza. Żadni to awanturnicy – wolą pomedytować, wypić napar z ziółek, pomyśleć logicznie, sięgnąć do mądrości dawnych czasów. Nie kierują się emocjami w postępowaniu, bo przecież tu łatwo zrobić o krok za daleko z uwagi na miłość, przyjaźń czy nienawiść. Jeśli już Jedi ma kogoś poddać dekapitacji, to najpierw poduma, oceni i sprawdzi, czy to jedyna droga samoobrony. Rycerze Zakonu w Mocy żyli (a nawet umierali, wszak kierowali się zasadą „Nie ma śmierci – jest Moc”) i strzegli jej równowagi. O tę jednak było o tyle trudno, że raz po raz zamachiwali się na nią psuje nad psujami w odległej galaktyce – Sithowie. Ci żyli po Ciemnej Stronie Mocy i podpierali się w działaniu wszędobylskim strachem, agresją oraz gniewem. Można powiedzieć, że to tacy współcześni anarchiści, z tym że im wcale nie chodziło o żadne bliżej nieokreślone dobro wspólne. Wręcz przeciwnie - Sith dążył jedynie do wzmacniania własnej potęgi, obojętnie jakim kosztem. Ciemna Strona stała się dla nich tym, czym LSD dla dzieci-kwiatów: nie mogli bez niej żyć, coraz bardziej się od niej uzależniali, a z czasem ich twarze pod wpływem swoistej używki zaczynały przypominać facjatę Mickeya Rourke’a. Ponieważ jednak Moc obejmowała cały Wszechświat, po latach ukuto termin „Potencjum”, negujący jakikolwiek jej podział i akcentujący zawartą w niej dobroć. Nie zmieniało to faktu, że galaktyka była przesycona skupiskami Mocy: tam, gdzie ginął Jedi, najczęściej panowała harmonia, a tam, gdzie Sith, wzrastało prawdopodobieństwo wystąpienia rozmaicie rozumianych kataklizmów. Dlatego przez lata podejmowano usilne próby wykrywania czy mierzenia Mocy. Tak właśnie odkryto midichloriany – mikroskopijne komórki, które łączyły istotę żywą z wszechobecnym polem energii. Z najbardziej znanych postaci Gwiezdnych wojen najwięcej posiadał ich Anakin Skywalker, choć istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że Luke, Leia i szereg innych stworzeń działających po śmierci Lorda Vadera miało tutaj jeszcze szersze pole do opisu. Warto zauważyć, że premiera Nowej nadziei odbyła się rok po debiucie książki Samolubny gen Richarda Dawkinsa, w której autor ukuł pojęcie memu – hipotetycznej jednostki informacji kulturowej, zapisanej w mózgu i mogącej się powielać (potem tenże mem, w swojej zabawnej i upiornej zarazem formie, zrodził wszystkie Kwejki, Wykopy i Hipsterskie Maoizmy). Zapewne Lucas, tworząc midichloriany, nieco czerpał z pomysłu brytyjskiego ewolucjonisty. To podejście odziera jednak Moc z jej filozoficzno-religijnych konotacji. Już starożytne wzmianki o poprzedniczce Mocy, Drodze, to odwołanie do buddyjskiej ośmiorakiej ścieżki czy obecnej w taoizmie uniwersalnej zasady rządzącej Wszechświatem, dao (tao), względnie hinduistycznej brahmany – bezosobowej, kosmicznej siły. Moc ma swoje dwa główne zabarwienia, a stąd już prosta droga do stwierdzenia, że Jasna i Ciemna Strona mają swe korzenie w zasadniczo dobrym (niekiedy też: męskim) Yang i złowieszczym (bo… utożsamianym z kobietą) Yin – dwóch pierwotnych i uzupełniających się zasadach mających wpływ na funkcjonowanie świata według wschodnich filozofii. Sama idea Mocy pije też do koncepcji panteistycznych, utożsamiających (już bez znaczenia, czy rozumny, czy nie) Wszechświat z Bogiem. Możemy wreszcie dopatrywać się w Jedi pewnej metafory obecnych w chrześcijaństwie aniołów czy świętych, natomiast u Sithów - podobieństw do zastępów istot diabelskich, względnie tych, którzy swoimi czynami chcą doprowadzić każde żywe stworzenie do skończenia w piekielnych czeluściach. Religia i popkultura, przenikające się ze sobą w wielu miejscach przez dziesięciolecia, jeszcze chyba nigdy nie napotkały na wspólnej drodze tak uniwersalnego pojęcia.
źródło: materiały prasowe
Legenda podaje, że święty Augustyn, przechadzając się na plaży w okolicach Hippony, napotkał na swej drodze chłopca, który przelewał wiaderkiem wodę z morza do wykopanej przez siebie dziury. Gdy Augustyn wskazał na bezsens zabiegów dzieciaka, ten odparł: „Prędzej ja przeleję tę wodę do dołka, niż ty zgłębisz religijne tajemnice”. Dokładnie tak samo jest z Mocą z Gwiezdnych wojen – niby już nieboraki wiedzą, o co tu chodzi, ale węzłowa koncepcja świata stworzonego przez Lucasa nadal pozostaje niezgłębiona, nieopisana i nieuchwytna. Moc jest, bez dwóch zdań. A skoro już jest, to życzę Wam, drodzy Czytelnicy, by w okolicach 18 grudnia przebudziła się w Was na nowo. Niech będzie z Wami tak długo, jak tylko będziecie w nią wierzyć. Wszak trudno nie wierzyć w nic.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj