12 maja miałem okazję wziąć udział w przedpremierowym pokazie gry Deathloop, który sprawił, że zacząłem postrzegać ten tytuł zupełnie inaczej, a nawet… umieściłem go na swojej liście życzeń.
Deathloop nie było na szczycie listy moich growych priorytetów na rok 2021. Materiały promocyjne przykuły moją uwagę ciekawym klimatem, a także świetną oprawą i muzyką, ale już co do rozgrywki miałem wiele obaw. Przez to też planowałem kupić ten tytuł jakiś czas po premierze. Po przeczytaniu recenzji, naprawieniu ewentualnych błędów i przy okazji jakiejś większej promocji. Majowy pokaz (odbywający się w całości online) sprawił jednak, że musiałem zmienić plany oraz… listę moich zakupowych priorytetów na drugą połowę roku.
W pokazie wzięli udział Dinga Bakaba oraz Sebastien Mitton, czyli odpowiednio game director i art director z doświadczonego francuskiego Arkane Studios. Ta ekipa deweloperów w przeszłości stworzyła m.in.
Dark Messiah of Might and Magic,
Prey czy serię
Dishonored. Wszystkie te tytuły łączy jedno: nietuzinkowe podejście do pierwszoosobowych gier akcji. W
Deathloop nie będzie inaczej i już na samym początku prezentacji zostaliśmy zapewnieni, że to najbardziej szalony projekt tego studia. Po tym, co zobaczyłem później, w stu procentach w to uwierzyłem.
Deathloop zabiera graczy na wyspę Blackreef i wrzuca w buty zabójcy o imieniu Colt. Protagonista utknął w pętli czasu, a kluczem do opuszczenia jej jest wyeliminowanie ośmiu celów zwanych wizjonerami. Zadanie to pozornie nie powinno być trudne dla bohatera, który jest wyszkolonym killerem, ale na jego drodze nie zabraknie poważnych przeszkód. Będą nimi nie tylko uzbrojeni szeregowi wrogowie, ale też Juliana, konkurencyjna zabójczyni, w którą będą mogli wcielać się inni gracze w trybie sieciowym.
Dinga Bakaba nazwał tę grę „
Dishonored z pistoletami” i to naprawdę trafne określenie. Główny bohater ma bardzo rozbudowany arsenał zarówno broni palnej, jak i specjalnych ruchów i zdolności, które kojarzą się właśnie z tymi wykorzystywanymi swego czasu przez Corvo Attano. Tym, co wyróżnia
Deathloop na tle poprzednich dokonań studia, jest oczywiście tytułowa pętla. Colt pod koniec każdego dnia i po każdej śmierci cofa się do początku i... to właśnie ten element powoduje, że wielu graczy ma problem z określeniem, z czym tak naprawdę będziemy mieli do czynienia.
Było widać to także podczas sesji Q&A, w której kilkukrotnie padało pytanie o to, czy jest to klasyczny roguelike. Twórcy zaprzeczyli i wyjaśnili, że protagonista z czasem odkrywa pewne zasady działania pętli, a to z kolei pozwala mu na przenoszenie broni czy zdolności między podejściami. Jest tu pewien element rozwoju – na starcie jesteśmy stosunkowo słabi i często musimy rezygnować z bezpośredniej wymiany ognia na rzecz skradania, a później stajemy się „Johnem Wickiem z supermocami”, jak określił to game director.
Za każdym razem nie powtarzamy też dokładnie tego samego, bo i osiągnięte postępy nie są przez nas tracone. W materiale był ukazany dobry przykład tego, jak działa to w praktyce. Colt w trakcie jednego podejścia zdobył kod do sejfu, a następnie zginął. W klasycznym „rogaliku” najprawdopodobniej trzeba byłoby rozpocząć dosłownie wszystko od nowa, ale tutaj jest inaczej. Po rozpoczęciu kolejnego cyklu możemy od razu udać do wspomnianego sejfu i wykorzystać uzyskany wcześniej kod.
Inna będzie też cała struktura gry. W zdecydowanej większości klasycznych produkcji z gatunku roguelike można ukończyć całą przygodę za jednym zamachem - o ile mamy szczęście i umiejętności. Tu będzie inaczej. Początek ma być dość liniowy, bo bohater dopiero uczy się pewnych rzeczy, a gracze razem z nim. Dopiero z czasem zdobędziemy nowe bronie, zdolności i dowiemy się, jak korzystać z nich w najbardziej efektowny i efektywny sposób, a zabawa stanie się bardziej otwarta. Co ciekawe, sama kampania będzie też zaskakująco długa, bo twórcy wspomnieli o około 15-20 godzinach zabawy, co jest naprawdę niezłym wynikiem.
Deathloop w pierwszej kolejności trafi na PS5 i będzie dostępne na czasową wyłączność tej platformy. Postanowiłem więc zapytać twórców o to, w jaki sposób produkcja ta wykorzysta możliwości oferowane przez ten sprzęt. Odpowiedź była bardziej niż satysfakcjonująca. Haptyczne wibracje i adaptacyjne spusty DualSense’a mają sprawić, że korzystanie z broni będzie dużo bardziej immersyjnym doświadczeniem. Dzięki temu poczujemy różnice w użytkowaniu pistoletów, karabinów czy strzelb. Zmienny opór w triggerach zasygnalizuje np. brak amunicji w magazynku czy zacięcie się słabszej jakości broni. Lepszej jakości głośnik wyda z siebie dźwięki spadających na podłogę łusek, usłyszymy w nim też rozmowy prowadzone z Julianą.
Wspomniano też, że moc PS5 była niezbędna do stworzenia tej produkcji. Gra jest bowiem większa niż
Dishonored, a przy tym oferuje też specyficzny tryb wieloosobowy, co wymagało znacznie potężniejszych podzespołów. Zastosowany w konsoli dysk SSD sprawia zaś, że rozpoczynanie każdej kolejnej pętli nie będzie wiązało się z oglądaniem długich ekranów ładowania.
Ten dość krótki, bo trwający niecałą godzinę pokaz i sesja Q&A wystarczyły, by wzbudzić moje zainteresowanie. A jeśli i Wy czekacie na ten tytuł, to przypominam, że jego premiera zaplanowana jest na 14 września tego roku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h