"Jak pech to pech, w takich stanach nawet niebyt wyciąga ramiona. Ida jest szamanką od umarlaków, a więc kimś pomiędzy medium a banshee. Nie ma wpływu na to, czyj zgon przepowie, ale z chwilą, w której doznaje wizji, staje się odpowiedzialna za duszę przyszłego zmarłego. Ma obowiązek ją chronić i zadbać, by bezpiecznie trafiła w zaświaty. W ciągu ostatniego roku nad wyraz często przekonywała się, jak kłopotliwe jest posiadanie szóstego zmysłu. Teraz pora zmierzyć się z Kusicielem, znanym jako Demon Luster" - tak przedstawia się fabuła najnowszej powieści Martyny Raduchowskiej. Demon luster na półki księgarni trafił 17 stycznia 2014 roku.

MICHAŁ TALAŚKA: Demon Luster to po "Szamance od umarlaków" drugi tom opowieści o Idzie Brzezińskiej. Skąd pomysł na bohaterkę i trudną rolę, jaką ma do odegrania na pograniczu dwóch światów?

MARTYNA RADUCHOWSKA: Nie chciałam robić z Idy kolejnej czarownicy, magia miała stanowić nie centrum, a jedynie tło dla fabuły. Jednocześnie musiałam znaleźć dla głównej bohaterki taki dar, który nie pozwoliłby jej wieść upragnionego życia całkowicie zwykłej i zdrowej na umyśle studentki psychologii. Szósty zmysł był wręcz idealny do tego, by dać upust moim z lekka sadystycznym skłonnościom i zmusić Idę do równie niechcianej, co radykalnej zmiany planów. Poza tym zdolność widzenia duchów ma nie tylko spory potencjał lękotwórczy, lecz także humorystyczny, a ja bardzo lubię takie połączenie. Równowaga to podstawa.

Historia Idy zakończy się na drugim tomie czy powrócisz jeszcze do przygód szamanki od umarlaków i jej przyjaciół? Zdaje się, że czytelnicy bardzo ich polubili.

Powiem tak: jestem ostrożna. Pomysł na trójkę pomalutku nabiera coraz pełniejszych kształtów i kolorów (dosłownie przed sekundą stanęła mi przed oczami tak wyraźna scena, że aż mi ręka drgnęła mimowolnie w kierunku długopisu), ale na razie nie rzucam się na gwałt do popełniania kontynuacji (chociaż jeśli kolejne olśnienia wciąż będą na mnie tak z niespodziewańca spływać, to kto wie, kto wie...). Niemniej jednak chciałabym najpierw nabrać dystansu do historii, a do pisania trójki usiąść dopiero wtedy, gdy przeleję na papier inne pomysły. Bo trochę ich się w międzyczasie nazbierało. Nie potrafię powiedzieć, kiedy dylogia zmieni się w trylogię, ale na pewno wrócę do świata szamanki w opowiadaniach – jest kilka wątków, o których zaledwie wspomniałam w Demonie Luster i które aż proszą się o rozwinięcie. Przynajmniej jeden taki tekst powstanie w najbliższym czasie.

W książce pojawiają się zarówno demony, jak i piekła – jedno z nich możemy nawet zwiedzić podczas lektury. Ale jak jest za Rzeką? Co dzieje się z duszami, które przeprawiają na drugą stronę idopodobni szamani?

Na to pytanie spróbuję odpowiedzieć w kolejnym tomie, więc zbyt wiele nie chcę tutaj zdradzać. Powiem tylko, że przysłowie "jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz" bardzo trafnie obrazuje sytuację za Rzeką. W szamankowym uniwersum człowiek przez całe życie pracuje na swój własny zaświatek, skutkiem czego kraina śmierci jako całość jest miejscem niezwykle niejednolitym, chaotycznym, pełnym groteskowych wręcz kontrastów. A przy tym niepozbawionym zagrożeń.

Czytałem, że piszesz od dwunastego roku życia – to już całkiem długo. Jak szło stawianie pierwszych kroków w pisarstwie?

Fajnie, że o to pytasz, bo chyba czas się przyznać. Pierwszym napisanym przeze mnie tekstem, który miał podbić serca czytelników, doczekać się przekładu na wszystkie języki ludzi i aniołów oraz ekranizacji w hollywoodzie, było opowiadanie o wiedźminie. Nie Geralcie, tylko jak mu tam było... Ronan, zdaje się. W teorii odkrywcze, że dech zapiera, a w praktyce do bólu fanfikowe. Tym sposobem ukończyłam pierwszy stopień wtajemniczenia w beztroską grafomanię: zacznij pisać dlatego, że spodobała ci się jakaś książka. Co dziwne, sama się zorientowałam, że tego lepiej nikomu nie pokazywać, po czym w te pędy zabrałam się za kolejne teksty.

Przez trzy kolejne lata z uporem i konsekwencją godnymi lepszej sprawy popełniałam dzieło. Czy raczej: dzieuo. Pierwsza część siedmioksięgu - jakżeby inaczej. Opowiadanie uznałam za formę zbyt krótką, by zdołała pomieścić bezmiar mego literackiego geniuszu, jednotomowe powieści nie interesowały mnie w najmniejszym nawet stopniu, ja od razu chciałam wparować na rynek z całym cyklem jako najmłodsza debiutantka w historii. Oczywiście nie miałam pojęcia, o czym będą kolejne części ani w ogóle dokąd ta niemiłosiernie zawiła historia ma prowadzić (bo tak po prawdzie pamiętam z niej tylko tyle, że była zawiła). Tym sposobem ukończyłam drugi stopień wtajemniczenia w beztroską grafomanię: pisz bez planu, jakoś to będzie, no bo przecież - jak już ustaliliśmy wcześniej - jesteś geniuszem. Trzeci stopień przy okazji też zdobyłam: każde imię, każde nazwisko, każda nazwa własna ma zajmować co najmniej pół wersu i być absolutnie nie do wymówienia (apostrofy i myślniki mile widziane, im więcej, tym lepiej). Powieść bohatersko skończyłam, a jakże, w wieku lat szesnastu. Ponad trzysta stron w Wordzie, napisane Timesem 9 bez interlinii. Wolę nawet nie zgadywać, ile to było arkuszy. Dzieuo, o zgrozo, wydrukowałam i wysłałam do wydawnictwa. I to nie do byle jakiego, a gdzie tam: uderzyłam do samej Supernowej. Tak, tak, tej od Sapkowskiego...

To był kamień milowy na pisarskiej drodze Raduchowskiej. Choć na stronie Supernowej znalazłam informację, że nie odsyłają przysłanych maszynopisów, po sześciu miesiącach przyszła paczka. I list, w którym pani redaktor podziękowała mi za przysłanie książki i napisała, że niewątpliwie mam talent, ale mój warsztat literacki pozostawia jeszcze nieco do życzenia. Wyraziła także nadzieję, że nie przestanę pisać i że w przyszłości, być może, nawiążemy współpracę – to niemal dokładny cytat, mam ten list do dzisiaj. Bardzo mnie podbudował, bo ani wcześniej, ani później nikt mi tak pięknie i tak motywująco nie odmówił.

Uświadomiona w kwestii kulejącego warsztatu postanowiłam coś z tym fantem zrobić i wzięłam udział w, nomen omen, warsztatach literackich organizowanych na słynnym już Forum Fahrenheita. Bardzo miło wspominam tamte czasy i niezmiernie się cieszę, że zdecydowałam się na ten ruch. Gdyby nie to, dzisiaj prawdopodobnie nie miałabym na koncie dwóch wydanych powieści oraz kilku opowiadań.

Studiowałaś m. in. psychologię i kryminalistykę. Były pomocne w pisaniu tych powieści? W końcu motywy związane i z jednym, i z drugim pojawiają się w książce.

Poprawka – nie kryminalistykę, a kryminologię. Chociaż właściwie ostatnio siedzę nosem w podręcznikach do kryminalistyki, więc można powiedzieć, że tę też studiuję, tyle że na własną rękę. Myślałam o tym, żeby machnąć ją podyplomowo, ale jak zwykle nie mam na to czasu. Zatem samokształcę się – o, to jest dobre określenie. A robię to, żeby w kolejnych opowiadaniach i powieściach nie nasadzić zbyt wielu bzdur. Już tłumaczę, na czym polega różnica. Kryminalistyka zajmuje się - w sporym uproszczeniu - zbieraniem i badaniem dowodów zbrodni, co z kolei ma doprowadzić do ujęcia sprawcy. Zeznania świadków, odciski palców, próbki krwi, włosy, włókna, sfałszowane dokumenty, łuski po nabojach – pełno tego teraz w serialach, więc temat swojsko brzmi.

Kryminologia natomiast jest dziedziną pokrewną, owszem, ale skupioną na przyczynach zbrodni, na osobowości sprawcy, motywach jego postępowania. Na psychologicznych, społeczno-ekonomicznych i biologicznych warunkach, które sprawiły, że popełnił przestępstwo. Czy ludzie łamiący prawo są genetycznie inni od reszty społeczeństwa? A może ich mózgi działają inaczej niż nasze? Czy złodziej kradnie, bo nie umie przestrzegać przyjętych norm, czy dlatego, że nie ma co do garnka włożyć? Czy kryminaliści cierpią na jakieś zaburzenie osobowości, czy po prostu zabrakło im odpowiedniego wzorca, kiedy byli dziećmi? Na takie pytania próbuje odpowiedzieć kryminologia. I tak, przy popełnianiu "Demona Luster" wykształcenie w tym kierunku okazało się bezcenne. Neurobiologia również się przydaje, i to bardziej, niż można by przypuszczać. Coraz bardziej, powiedziałabym nawet.

Ile - jeśli w ogóle - ma wspólnego Ida Brzezińska z Martyną Raduchowską?

Podobieństw jest sporo. Obie wybrałyśmy psychologię, obie wyfrunęłyśmy z gniazda przed dwudziestym rokiem życia, obie mamy ironiczne poczucie humoru, który nieraz bywa czarny jak smoła. Ida z "Szamanki..." jest bardziej płochliwa i niepewna, kiedy ma kłopoty, nie potrafi zabrać się w sobie i działać tak zdecydowanie, jak ja. Natomiast nigdy jeszcze nie byłam w takich tarapatach, w jakie wpadła Ida z "Demona Luster". Być może na jej miejscu nie znalazłabym w sobie tyle siły i samozaparcia, by wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi walczyć o życie do samego końca.

Co dalej? Masz pomysły na inne powieści?

Na dzień dzisiejszy mam ich tyle, że aż huczy mi pod czerepem. Czuję się troszkę skołowana, nie bardzo wiem, od czego zacząć. Każde takie pytanie sprawia, że moja wyobraźnia pieje z zachwytu i zwiększa obroty, skutkiem czego wpadam na kolejne pomysły, które domagają się przelania na papier teraz, zaraz, natychmiast. Właśnie jestem w fazie twórczych porządków, żeby jakoś ujarzmić ten chaos, bo mam obawy, że lada dzień zgubię się we własnej głowie. Jednocześnie w całym tym tłumie potencjalnych motywów wciąż czegoś mi brakuje, wciąż szukam alternatywnych rozwiązań dla niektórych wątków, bo sama nie znam jeszcze końca wszystkich historii, które symultanicznie krążą mi między uszami. Znasz to uczucie, kiedy masz coś na końcu języka, gonisz uciekającą myśl, ale ona wciąż ci się wymyka? Jeśli tak, witaj w moim świecie. Teraz sporządzam szczegółowe notatki, żeby o niczym nie zapomnieć, robię dogłębny research, żeby nie popełnić zbyt wielu zbrodni przeciwko logice, a przy okazji próbuję ułożyć plan działania, jednocześnie pomalutku zapełniając białe dziury w fabułach. Tak, w wielu fabułach.

W poprzednich wywiadach mówiłam o opowiadaniach spod znaku urban fantasty i kryminału, a potem o nowej powieści. Teraz mam coraz większą ochotę zabrać się od razu za powieść. Ale z drugiej strony, ze względu na szykujący się niedługo romans z science fiction, czyli podgatunkiem, z którym wcześniej jako twórca nie miałam do czynienia, wolałabym popełnić najpierw krótsze teksty, tak na rozgrzewkę... No i sam widzisz, wypisz wymaluj huśtawka twórcza, pewnie skończy się na tym, że jak tylko opracuję konspekty, zacznę kilka projektów jednocześnie. Zresztą, co ja się oszukuję, decyzji i tak nie podejmę ja, tylko dwie najkapryśniejsze baby na świecie: wena i muza.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj