Denis Villeneuve to jeden z najbardziej poważanych reżyserów w Hollywood, któremu wytwórnie nie boją się podarować wywrotki pełnej dolarów, aby zrealizował w filmie swoją wizję artystyczną. A nic nie zapowiadało tego, że urodzony w małym kanadyjskim miasteczku (w prowincji Quebec) artysta stanie się jednym z najwybitniejszych, żyjących filmowców. Villeneuve, jak przystało na Kanadyjczyka, zainteresował się hokejem, jednak – jak sam przyznał po latach – był dosyć kiepskim zawodnikiem. Rozwój swojej prawdziwej pasji zawdzięcza lokalnemu kinu, gdzie po raz pierwszy zobaczył takie produkcje jak 2001: Odyseja kosmiczna (zapewne w ramach powtórek przy jakimś festiwalu, ponieważ na pewno nie w roku premiery) oraz Łowca androidów. Co ciekawe, Villeneuve twierdzi, że  Odyseja miała wielki wpływ na jego pracę, a Stanley Kubrick jest jego ulubionym reżyserem i prawdziwą inspiracją (po latach David Dastmalchian, aktor i stały współpracownik Villeneuve'a, nazwie go nawet Kubrickiem naszych czasów). Swoją pasję przyszły reżyser postanawia przekuć w czyny, kręcąc produkcje krótkometrażowe w liceum. Rówieśnicy nawet wymyślają mu ksywkę. Nie był to "Kubrick" od nazwiska idola twórcy, tylko "Spielberg". Co ciekawe, na studia młody Denis nie wybiera się na reżyserię, a postanawia zgłębiać nauki ścisłe. Jednak przy tym cały czas pamięta o swojej pasji do kina. W 1991 roku wygrywa konkurs stacji Radio-Canada na nowatorski reportaż, a w 1994 roku realizuje nakręcony na Jamajce krótkometrażowy reportaż REW-FFWD, który został nagrodzony choćby na Festiwalu w Locarno. W końcu przyszedł czas na debiut fabularny. Jednak pierwsze filmy reżysera nie robiły dobrego wrażenia. 32 sierpnia na Ziemi to romantyczna komedia, w której możemy dostrzec szalone ruchy kamery. Natomiast kolejny – Maelstrom z 2000 roku – to surrealistyczny dramat psychologiczny, którego narratorem jest gadająca ryba. Mimo że obydwie produkcje były kanadyjskimi kandydatami do Oscara, to sam Villeneuve był z nich bardzo niezadowolony, do tego stopnia, że na dziewięć lat postanowił zrobić sobie przerwę od kręcenia. Uznał, że wysiłki, aby zrobić coś ciekawego zaraz po dwóch wspomnianych projektach byłyby aroganckie. W przerwie tej poświęcił się wychowaniu dzieci, ale również doskonaleniu rzemiosła, aby zrobić film, z którego będzie zadowolony. Takim okazała się Politechnika. Villeneuve postawił na surową produkcję inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami, a konkretnie strzelaniną na uniwersytecie w Montrealu 6 grudnia 1989 roku. Wówczas na uczelnię dostał się uzbrojony napastnik, który kazał mężczyznom opuścić budynek, a bezbronne kobiety ranił lub zabił. Villeneuve postawił na czarno-biały obraz, aby uniknąć czerwieni krwi na ekranie. Zanim produkcja trafiła do dystrybucji, reżyser pokazał ją rodzinom ofiar strzelaniny. Dopiero gdy zyskał ich błogosławieństwo, postanowił wypuścić swoje dzieło. Villeneuve przez lata doskonalenia warsztatu nabrał sporej dojrzałości. Jednak prawdziwym przełomem dla filmowca stał się dramat Pogorzelisko. Obraz opowiada historię bliźniąt, Simona i Jeanne, którzy zgodnie z ostatnią wolą matki udają się na Bliski Wschód, aby odnaleźć swojego brata, o którym nie wiedzieli, i ojca, który jednak żyje. Obraz był nominowany do Oscara w 2011 roku w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Mimo że nie zdobył ostatecznie statuetki, to sprawił, że Villeneuve został zauważony w Hollywood. Reżyser powiedział kiedyś, że Hollywood zbudowano na zachodnim wybrzeżu, ponieważ ludzie, którzy tam mieszkali, zawsze marzyli o Nowym Świecie. Kiedy tam przybyli, jedynym sposobem na realizowanie marzeń było robienie filmów. Film był czwartym wymiarem. Pierwszym, anglojęzycznym projektem, zrealizowanym przez Villeneuve'a w Stanach Zjednoczonych był thriller Labirynt z Hugh Jackmanem i Jakiem Gyllenhaalem w rolach głównych. Obraz opowiadający o zdesperowanym ojcu, który za wszelką cenę chce odszukać swoją porwaną córkę, zebrał bardzo dobre recenzje krytyków. Był też pierwszą współpracą Villeneuve'a z legendarnym operatorem, Rogerem Deakinsem, z którym do tej pory reżyser zrobił trzy filmy. Autor zdjęć w jednym z wywiadów powiedział, że chciał pracować z filmowcem już od czasu, gdy zobaczył Pogorzelisko. Operator chwali Villeneuve'a za to, że jest rozważny i nie kręci sztywno według scenariusza. Potrafi znaleźć coś poza tekstem. Deakins podziwia fakt, że Villeneuve nie robi dużo powtórek danej sceny, co jest również zbieżne ze sposobem pracy samego operatora. Villeneuve lubi rozbijać każdą scenę na części pierwsze, aby nakręcić jak najlepsze ujęcie za pierwszym razem. Co ciekawe, to niejedyna charakterystyczna metoda jego pracy. Villeneuve nie korzysta z muzyki podczas montażu. W tym samym roku co Labirynt Villeneuve kontynuował swoją pracę z Gyllenhaalem, gdy nakręcił kanadyjsko-hiszpańską koprodukcję Wróg o wykładowcy, który w czasie oglądania pewnego filmu odkrywa, że ma swojego sobowtóra, więc postanawia go odnaleźć. Obraz przez jednego z krytyków został nazwany wciągającym, prowokacyjnym thrillerem psychologicznym w stylu Kafki. Dzięki niemu Villeneuve zdobył nagrodę dla najlepszego reżysera na gali Canadian Screen Awards w 2014 roku. Kanadyjczyk postanowił kontynuować swoją drogę w gatunku thrillera w filmie Sicario o agentce FBI, która zagłębia się w mroczny świat karteli narkotykowych i porachunków między agencjami rządowymi a handlarzami na granicy amerykańsko-meksykańskiej. Produkcja tworzy z Labiryntem fantastyczny dyptyk o spirali przemocy. Villeneuve bardzo dobrze pokazuje w obydwu filmach to, że agresja rodzi agresję. Sam twierdzi, że nienawidzi przemocy. Nie chcę robić pokazu przemocy. Mam na myśli to, że mam kontakt z ludźmi, którzy ucierpieli z powodu wojennej traumy... Kiedy używam przemocy w filmie, to tylko po to, by wyrazić siłę, jej wpływ – powiedział. Produkcje nie dają odpowiedzi, czy istnieje możliwość wyjścia ze spirali przemocy, ale zmuszają do refleksji na ten temat. W końcu jednak przyszła pora, aby Villeneuve zwrócił się w kierunku swojego ukochanego gatunku, czyli science fiction. Twórca zakochał się w nim już w młodości pod wpływem prac Jeana „Moebiusa” Girauda, ​​Enki Bilala, Jean-Claude'a Mézièresa. Reżyser wyraził swoją miłość do gatunku filmem Nowy początek, na podstawie powieści autorstwa Teda Chianga. W trakcie jednego z wywiadów przed premierą produkcji Villeneuve został zapytany przez jednego z dziennikarzy, dlaczego zwrócił się w kierunku science fiction. Twórca odpowiedział na to, że tak naprawdę nigdy nie zwrócił się w kierunku science fiction, tylko na lata od niego odszedł. Po prostu jako młody, niezależny twórca nie miał pieniędzy, aby sfinansować swoją wizję z użyciem efektów specjalnych. Co najciekawsze, mimo obecności kosmitów i wielkich statków obcych, w produkcji postawił na bardzo osobistą, wręcz kameralną historię głównej bohaterki, która została opleciona ramami science fiction. Dlatego momentami bliżej Nowemu początkowi do kina artystycznego, dramatu rodzinnego niż widowiskowej opowieści o lądowaniu obcych na Ziemi. Kilka lat później Mary Parent, producentka z Legendary Pictures, powiedziała, że są w gatunku science fiction reżyserzy stawiający na kreowanie fantastycznych światów, które są przepiękne, jednak potrafią przytłoczyć historię. Natomiast kanadyjski filmowiec zaczyna przede wszystkim od nakreślenia postaci i tematu. Parent stwierdziła, że autentyczność, z jaką buduje świat, jest oszałamiająca, wszystko wydaje się niesamowicie prawdziwe. Przy tworzeniu Nowego początku Villeneuve i scenarzysta Eric Heisserer stworzyli nawet w pełni funkcjonalny, wizualny obcy język. Panom i ich zespołom udało się nakreślić „biblię logogramu”, która zawierała ponad sto różnych, całkowicie operacyjnych logogramów, z których siedemdziesiąt jeden jest faktycznie przedstawionych w filmie. Skonsultowano się także ze znanym naukowcem i innowatorem technologicznym Stephenem Wolframem i jego synem Christopherem, aby upewnić się, że cała terminologia, grafika i ilustracje są poprawne. Obraz przyniósł twórcy pierwszą nominacje do Oscara za reżyserię. Mimo że nie wygrał, na horyzoncie majaczył już jego kolejny projekt. Wielki blockbuster science fiction, w którym Villeneuve musiał zmierzyć się z kultowym dziedzictwem. Oto bowiem stanął za kamerą filmu Blade Runner 2049. Film, który był kontynuacją ikonicznej produkcji Łowca androidów, spędzał sen z powiek Kanadyjczyka. Początkowo myślał, że ma wizję i uda mu się zrobić dobrą kontynuację. Wiele osób odradzało mu branie się za ten projekt, w tym jego kolega po fachu, Christopher Nolan. Sam Villeneuve stwierdził w jednym z wywiadów, że zaczął uważać to za świętokradztwo, teren, na który w ogóle nie powinien wchodzić. Co więcej, Kanadyjczyk myślał, że tym projektem zakończy się jego kariera. Ostatecznie filmowiec podpisał kontrakt na nakręcenie obrazu, ponieważ czuł, że może to zrobić jak należy. Ponadto scenariusz, który przeczytał wraz z gwiazdą produkcji, Harrisonem Fordem, był, jak stwierdził, jednym z najlepszych, jakie czytał w życiu. Projekt okazał się wielkim wyzwaniem, ponieważ nie chciał robić zwykłego "kopiuj, wklej". Wówczas to nie miałoby sensu. Jednocześnie chciał uszanować to, co zostało już zrobione. Jednak już przy samym kręceniu Villeneuve doświadczył ogromnej presji, głównie ze strony reżysera oryginału i producenta kontynuacji, Ridleya Scotta. Gdy doszło do kręcenia scen ze wspomnianym Fordem, Scott był wręcz nie do zniesienia. Kanadyjczyk w końcu nie wytrzymał i zapytał reżysera o to, jakby się czuł, gdyby jego idol, Ingmar Bergman, patrzył mu cały czas na ręce w trakcie pracy. Scott zaśmiał się z tego pytania, jednak zrozumiał, o co chodziło i opuścił plan. Dał Denisowi pełną swobodę w reżyserowaniu filmu, udzielając porady tylko wtedy, gdy Villeneuve o to poprosił. Jak stwierdził sam reżyser dla niego istnieją dwie wersje Łowcy androidów. Wersja kinowa to historia człowieka zakochującego się w replikantce, natomiast wersja reżyserska to historia replikanta, który odkrywa swoją prawdziwą tożsamość. Jeśli chodzi o Blade Runner 2049, według słów Villeneuve'a, powstał on z napięcia między tymi dwiema wersjami.  W filmie twórca udowodnił, że doskonale potrafi łączyć swoją wizję artystyczną z wymaganiami wytwórni. Obraz zawierał interesującą, wciągającą intrygę, która mocno czerpała z aspektów filozoficznych dotyczących człowieczeństwa. Przy tym był wizualną perełką. Chociaż w produkcji nie brakuje elementów stworzonych cyfrowo (jest łącznie 1150 ujęć z efektami wizualnymi), Villeneuve nalegał na kręcenie na prawdziwych planach, w rzeczywistych lokalizacjach. Przykładem jest choćby farma Sappera Mortona z początku filmu, która została nakręcona na Islandii. Ujęcia na greenscreenie były wykonywane oszczędnie, zwykle w celu poszerzenia horyzontów. Widowisko zebrało bardzo dobre opinie recenzentów i widzów oraz otrzymało dwa Oscary (za zdjęcia dla Deakinsa i za efekty specjalne). Jednak to nie przełożyło się na wynik finansowy. Projekt był klapą w box office. Przy budżecie rzędu 150 mln dolarów  zarobił jedynie ponad 259 mln. Scott i Villeneuve za główne powody złego wyniku podali długość i wolne tempo filmu. Villeneuve zdał sobie później sprawę, że nakręcił „najdroższy film artystyczny w historii kina” i wiedział, że będzie to ogromne ryzyko finansowe. Przyznał, że strategia marketingowa oddająca minimalne elementy fabuły mogła odstraszać odbiorców, zwłaszcza mniej zaznajomionych z Łowcą androidów. Jednak produkcja pokazała, że Kanadyjczyk potrafi robić znakomite blockbustery – widowiskowe, ale przy tym również z bardzo mocnym punktem w postaci historii i dobrze nakreślonych bohaterów. To sprawiło, że Warner Bros. powierzyło mu reżyserię Diuny. Obraz, który jest adaptacją najpoczytniejszej książki sci fi autorstwa Franka Herberta, Villeneuve nazywa swoim najambitniejszym projektem. Sam swoją karierę i filmy porównuje do kolejnych stopni/pasów w karate. Każda jego kolejna produkcja jest bardziej skomplikowana i ambitniejsza od poprzedniej. Ponadto Diuna to w pewnym sensie spełnienie marzeń młodego Denisa. Twórca od czasów nastoletnich jest fanem powieści. W rozmowie z naszym redaktorem naczelnym, Dawidem Muszyńskim,  stwierdził, że podzielił książkę na dwa filmy, ponieważ uznał, że w jednej produkcji nie będzie w stanie oddać wszystkiego, co ten bogaty świat ma do zaoferowania. Co ciekawe, w tym samym wywiadzie wyznał, że gdyby nie ilustracje Wojciecha Siudmaka, słynnego malarza, który stworzył grafiki do powieści, to być może dzisiaj nie byłoby w kinach jego wersji Diuny. Ilustracje stały się dla niego prawdziwą inspiracją. Pierwsze recenzje widowiska mówią same za siebie. Niektórzy  nazywają Diunę Władcą Pierścieni lub Gwiezdnymi wojnami naszych czasów. Zatem pozostaje życzyć filmowcowi, aby nadal w pełni mógł realizować swoje wizje artystyczne na ekranie i cieszyć nimi widzów. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj