DAWID MUSZYŃSKI: Nim przejdziemy do serialu Tropiciele, chciałbym spytać o książkę, na której oparto scenariusz. Co cię zainspirowało, by opowiedzieć tę historię? DEON MEYER: Miałem kilka pomysłów na poprowadzenie opowieści, ale żadna z nich nie wydawała mi się na tyle ciekawa, by mogła zapełnić całą książkę. Jednak gdy wpadłem na pomysł, by je połączyć, wtedy ułożył mi się w głowie cały plan tego, jakie daje nam to możliwości. Na przykład wątek z przemytem nosorożców w Afryce jest mi bardzo bliski. Są to wspaniałe zwierzęta, na które ludzie polują tylko po to, by zdobyć ich rogi. Po co im one? Jeśli tak im się podobają, to niech zamówią sobie kopię z tworzywa sztucznego. Czy naprawdę ktoś czuje się lepiej, jak ma na biurku nóż do otwierania listów czy jakiś inny gadżet zrobiony z nosa nosorożca czy kła słonia? A jeśli za tym bestialstwem kryło się coś więcej? Jakiś sposób na przemyt? To już jest dużo ciekawsze podejście. Zwłaszcza że przykład, który pokazujemy w serialu, zdarzył się naprawdę. Nie chcę tutaj rzucać spojlerami, ale chciałbym od razu powiedzieć, że to nie jest mój wymysł. To prawdziwa historia. Zazwyczaj, gdy książka jest zmieniana w scenariusz, autor musi pewne rzeczy pominąć, a inne dopisać, by ta sama historia dobrze prezentowała się na ekranie. Jakie zmiany poczyniłeś? Było ich mnóstwo. Nie da się przenieść książki na ekran w stosunku jeden do jednego. To niewykonalne. A powierzenie tego autorowi to istny koszmar. Ja byłem zbyt mocno związany emocjonalnie z tym tytułem, więc nie wyobrażałem sobie, że mogę coś z niego wyciąć. Wszystko wydawało mi się niezmiernie istotne. Dlatego to zadanie finalnie zostało powierzone grupie scenarzystów. Ja musiałem go tylko zaakceptować na finalnym etapie, a to dużo łatwiejsze zadanie. Ale brałeś w tym udział? Na początkowym etapie tak. Spotkałem się ze scenarzystami kilkakrotnie, by porozmawiać, o czym moim zdaniem jest ta historia. Co chciałem nią przekazać. Jaki charakter mają te postaci i czym w swoim życiu się kierują. Musiałem też uzupełnić pewne luki w życiorysach tych postaci, by aktorzy, którzy będą się w nie wcielać, mieli na czym pracować. I oczywiście bałem się reakcji fanów książki. Jednak wychodziłem z założenia, że jeśli stworzymy na jej bazie naprawdę dobry serial, to fani nie będą mieli nam za złe, że w kilku miejscach mocno odeszliśmy od pierwowzoru. Wydaje mi się, że bardziej chodzi o jakoś produktu. Czyli zadowolenie fanów schodzi trochę na drugi plan? Mało jest ekranizacji, które zadowolą fanów książek. Oni mają swoje wyobrażenie na temat tego, jak wyglądają postaci, jak mówią czy jak wyglądają poszczególne sceny. Robienie takiej produkcji pod nich jest z góry skazane na porażkę. Jeśli jednak skupiasz się na robieniu dobrego serialu dla wszystkich widzów i ci to wyjdzie, to wiadomo, że i fani będą zadowoleni, i ludzie, którzy o książce nawet nie słyszeli.
foto. materiały prasowe
A jak wraca się do powieści, którą napisało się 10 lat temu? Czy nie korciło cię, by tworząc serial, wprowadzić pewne zmiany? Sprawy, o których nie miałeś śmiałości mówić lub o których nawet nie myślałeś? To trochę jak odwiedzenie starego znajomego. I masz rację, to traumatyczne przeżycie dla pisarza. Człowiek ma nadzieje, że przez te 10 lat się rozwinął w swoim zawodzie, nauczył wielu nowych „sztuczek”, więc czytanie czegoś, co napisało się tyle lat temu, jest horrorem. Równie dobrze mógłbym wyciągnąć wypracowanie, które napisałem w podstawówce i pewnie miałbym identyczne odczucia. Dlatego tak jak powiedziałeś - podczas robienia adaptacji dostałem szansę, by niektóre rzeczy poprawić, dopracować. Tropiciele to historia zamknięta. Powstała tylko jednak książka i jak rozumiem, twoja przygoda z tymi bohaterami się zakończyła. Jednak telewizja rządzi się innymi prawami. Jeśli serial będzie sukcesem, a słyszałem, że w Afryce już nim jest, to zostaniesz poproszony o szybkie napisanie kontynuacji. Jesteś na to przygotowany? Gdy serial miał swoją premierę w Afryce, nie mieliśmy pojęcia, jak zostanie przyjęty, więc podeszliśmy do tego na luzie. Jednak już po pierwszym tygodniu, gdy zobaczyliśmy, że widzowie są bardziej niż zadowoleni, zostałem poproszony przez producenta o wzięcie pod uwagę drugiego sezonu. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji i poczułem drobną ekscytację. Po czym pojawiło się przerażenie, ponieważ dla mnie proces powstawania powieści jest bardzo organiczny. Muszę do pewnego pomysłu dojrzeć, a to zajmuje czas. A tu go nie mam. Wymagane jest ode mnie natychmiastowe zobowiązanie. Na szczęście w tym wypadku miałem wsparcie moich szczęściu scenarzystów, którzy też mieli już jakieś pomysły na to, jak daną postać można dalej poprowadzić. Spisaliśmy to wszystko i zanieśliśmy do producenta. On zaakceptował i mogę już ogłosić, że ruszamy z pracą nad drugim sezonem. No dobrze, a jak to wpłynie na twoją twórczość? Skupisz się teraz na serialu, a co za tym idzie, zawiesisz pisanie innych książek? Jestem mężczyzną, a jak wiesz mężczyźni nie są w stanie robić kilu rzeczy jednocześnie (śmiech). Dlatego ja nie potrafię skupić się na kilku powieściach. To było dla mnie źródłem stresu, bo jestem zobowiązany do dostarczenia w tym roku nowej powieści mojemu wydawcy. Bałem się, że się nie wyrobię. Z pomocą (i mówię to bardzo przewrotnie) przyszedł mi wirus COVID-19, który mnie uziemił. Odebrał wszystko, co mogłoby mnie rozpraszać. Dzięki temu udało mi się ją skończyć. Teraz mogę skupić się na pracy nad scenariuszem drugiego sezonu. Tropiciele nie są jedynym serial, nad którym pracujesz. To prawda. Jakoś nagle stałem się popularny w środowisku telewizyjnym i wszyscy chcą ekranizować moje książki. To cholernie przyjemnie. Nie możesz też przeciwko temu protestować i z tym walczyć, bo to jest przecież znakomity sposób na to, by dotrzeć do nowych czytelników. Zainteresować ich swoją twórczością.
foto.materiały prasowe
Masz nadzieję, że widzowie wyciągną coś z tego serialu? Mam nadzieję, że zmienią swoje postrzeganie Republiki Południowej Afryki, bo mam wrażenie, że na świecie panuje przekłamany wizerunek tego pięknego miejsca. Może widzowie będą chcieli je odwiedzić i zobaczyć je moimi oczami. Jeśli tak się stanie, to uznam to za sukces. Tyle, że w twojej książce nie jest to najbezpieczniejsze miejsce na świecie. A które jest? (śmiech). Poza tym, to przecież fikcja osadzona w przepięknych PRAWDZIWYCH plenerach. Nie kręciliśmy przecież w żadnym studio, tylko w plenerach. Wszystkie budynki, które widzisz na ekranie, istnieją naprawdę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj