Saga Star Wars: Episode IV - A New Hope rozpoczęła się w latach 70. XX wieku. Już sam ten fakt czyni z niej ciekawy obiekt do obserwacji (bo przecież w dzisiaj ma się dobrze jak nigdy i staje się corocznym hitem kasowym we wszystkich kinach). To, że film, który liczy 40 lat, mógł wyewoluować na taką skalę, jest tylko potwierdzeniem jego ponadczasowości. A gdy coś jest ponadczasowe, możemy być pewni, że nie zaniknie nigdy. Nawet, gdy wszystkie filmy z serii oficjalnie się zakończą. Gwiezdne Wojny zawsze będą obecne w popkulturze, bo zakorzeniły się w niej znacznie bardziej niż wszystkie inne sagi, które znamy. Ba, tak naprawdę nie znajdziemy drugiego tak ogromnego fenomenu w popkulturze. Warto sięgnąć po nie choćby dla własnej satysfakcji i dla możliwości dumnego powiedzenia – tak, obejrzałem. Uprzedzenia wobec historii, która rozgrywa się dawno, dawno temu w odległej galaktyce, często sprawiają, że przyjmujemy postawę „nie, bo nie”. Odcinamy się od tego, bo przecież jesteśmy wyjątkowi i nie będziemy zachwycać się tym, czym żyje cały świat. Jesteśmy ponad te wszystkie rąbanki mieczami świetlnymi, bo przecież to właśnie o tym jest ten rozdmuchany wytwór rozrywkowy dla mas. Nie chcę moralizować ani wygłaszać pompatycznych mów, ale może warto na chwilę odsunąć się od uprzedzeń i faktycznie włączyć film? Bo tak naprawdę dopiero na tej podstawie mamy prawo go osądzać. Gwiezdne Wojny ciężko porównać do czegokolwiek innego, bo stanowią klasę samą w sobie. W przypadku, gdy wiemy, że nie lubimy fantastycznego kina przygodowego – nie sięgniemy po The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring. Jeśli nie interesuje nas magia – odłożymy na półkę Harry Potter and the Sorcerer's Stone. Tymczasem Gwiezdne Wojny są połączeniem rozmaitych gatunków filmowych, co automatycznie czyni je dziełem, któremu warto dać szansę. Mimo tego, że są to filmy o kosmosie, tak naprawdę bliżej im do fantasy niż do science-fiction. By dobrze je zrozumieć, wcale nie trzeba pasjonować się fizyką i teoriami dotyczącymi astronomii. Wszechświat, galaktyka i wszystkie nieistniejące planety to tylko dodatkowy atut filmu (widoki naprawdę są w stanie sprawić, że szczęka niejednokrotnie opadnie nam na kolana), jednak w żaden sposób nie przesądzają o jego gatunku. To, co liczy się najbardziej, to baśniowa fabuła, w której dobro walczy ze złem, a nawet najdziwniej wyglądający bohaterowie są ludzcy i prawdziwi. W jednym filmie, niczym w pigułce, zamknięty jest cały szereg gatunków, które na pewno znajdą swoich zwolenników – mamy przygodę, akcję, wojnę, dramat, fantastykę, komedię... Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że przeciwnicy sagi dalej będą uważać ją przede wszystkim za science-fiction, które nie każdy przecież lubi, ale wystarczy tylko wczuć się w film, by przekonać się, że tak nie jest. Jeśli mamy w sobie zalążek wyobraźni i wciąż potrafimy szczerze cieszyć się piękną historią, z pewnością odnajdziemy się w Uniwersum wykreowanym przez George Lucas. W tym momencie część sceptyków stwierdzić może – no dobrze, bez znaczenia czy to sci-fi czy fantasy, wciąż mamy tam przede wszystkim strzelanie, bitwy, latające statki i wymachiwanie mieczami świetlnymi. To kolejny stereotyp, jaki narósł przy Gwiezdnych Wojnach i zraził do nich wszystkich miłośników tego nieco bardziej „przyziemnego” kina. Owszem, wyżej wymienione aspekty będą obecne na ekranie, z tej prostej przyczyny, że w omawianym tytule mamy takie małe, krótkie słowo – „wojny”. Nie oznacza to jednak, że ci, którzy nie są pasjonatami widowiskowej akcji na ekranie, nie znajdą tu nic dla siebie. Cała saga Gwiezdnych Wojen to piękna historia oparta na prostej relacji między ojcem a synem. Poznajemy historie przeróżnych bohaterów, które splatają się w takich a nie innych miejscach. Siłą rzeczy stajemy się do nich przywiązani, a im dalej brniemy w fabułę, tym bardziej przeżywamy wszystkie ich poczynania na ekranie. Towarzyszymy im we wzlotach i w upadkach, w podejmowaniu zarówno trudnych, jak i spontanicznych decyzji. Trzymamy kciuki w najważniejszych przedsięwzięciach, a także ronimy łzę, gdy okazuje się, że nie zawsze może być jak w bajce. Gwiezdne Wojny uczą wrażliwości i pobudzają wyobraźnię, a wkraczanie w tak przeróżne światy (i nie mam tu na myśli wyłącznie planet) może rozwinąć naszą empatię. Często do takiego stopnia, którego byśmy się nie spodziewali, i nawet czarny charakter sagi będzie w stanie wywołać w nas pozytywne odczucia. Skoro już mowa o antagonistach, trzeba podkreślić, że walka dobra ze złem to rzeczywiście motyw przewodni wszystkich części Gwiezdnych Wojen. Jednak tym, co wyróżnia ten rodzaj walki na tle innych, jest tak naprawdę brak jednoznacznego happy endu. Mimo wielu triumfów i radości zło tak naprawdę nigdy nie zostaje wyparte z galaktyki, a ciemna strona mocy, choćby bardzo ucierpiała, zawsze pozostawia po sobie cień groźby, że jeszcze wróci. Ten przekaz jest naprawdę prawdziwy i pouczający. Poza tym sama granica między tym co dobre a złe, często też jest zatarta. Mamy do czynienia z postaciami, które nie są tylko i wyłącznie czarno-białe. Empatia, którą wykształcamy w sobie przez cały czas trwania sagi, pozwala nam na uniknięcie uprzedzeń względem bohaterów. Jesteśmy w stanie zrozumieć ich tok myślenia i często nawet ich usprawiedliwić. Co więcej, cały konflikt, który proponuje nam saga, nie wziął się z nieba, a raczej został oparty o ścisłe systemy polityczne. Mamy tu do czynienia z dyktaturą, totalitaryzmem, walką o wolność, demokracją... Z tych filmów, świadomie lub nie, często da się wynieść więcej niż z przeciętnej lekcji WOS-u w szkole średniej. Bohaterowie Gwiezdnych Wojen stali się ikonami. Widujemy ich wizerunki w sklepach, na plakatach, na piórnikach, plecakach, kredkach, pudełkach na kanapki... Myjemy ręce kostką mydła, która wygląda jak sokół Millenium, przeglądamy pstrokate od starwarsowych nadruków ubrania w sieciówkach, a na bal przebierańców zakładamy naszemu dziecku modny hełm Lorda Vadera, by dołączyło do tuzina innych Lordów Vaderów, tańcujących wesoło w kółeczku. Ciężko przejść obojętnie wobec czegoś, co wsiąknęło na trwałe w popkulturę, wyznaczając w niej swój własny kurs, którym nic nie może zachwiać. Odniesienia do Uniwersum Lucasa pojawiają się w rozmaitych filmach, książkach i wszelkiego rodzaju wytworach kultury i zderzamy się z nimi codziennie. Nie znając podstawowej fabuły, nie będziemy w stanie właściwie zrozumieć tego, w czym pojawi się jej echo. Nie zaśmiejemy się w odpowiednim momencie razem ze zorientowanymi w temacie znajomymi, którzy wyłapią smaczki w innych produkcjach, ani nie włączymy się w wewnątrzgalaktyczne plotki z sympatykami Gwiezdnych Wojen (a do nich zalicza się pewnie co czwarta osoba na Ziemi), skazując się tym samym na opinię nieobeznanego w zagadnieniach kultowych. Dziś ciężko odizolować się od jakichkolwiek sygnałów płynących z tego Uniwersum. Jesteśmy nimi bombardowani na każdym kroku, więc z czystej przyzwoitości wypadałoby po prostu wiedzieć, o co tak właściwie cały ten szum. Stracić można przy tym jedynie kilka godzin z życia. Za to zyskać – dużo, dużo więcej. Pozycja Gwiezdnych Wojen jest na tyle silna, że nie zanosi się na to, by cokolwiek kiedykolwiek mogło przebić sagę. Choć od jej powstania minęło – podkreślam raz jeszcze – aż 40 lat, dziś najwięksi fani wciąż jednoczą się, by każdego roku iść wspólnie do kina i obejrzeć kolejną część świeżutkich, disnejowskich już produkcji. Oglądanie tego rodzaju filmów, ze względu na ich rozmach i widowiskowe efekty specjalne, powinno odbywać się wyłącznie za pośrednictwem dużego ekranu. Tu pojawia się zatem kolejny, niepodważalny powód, by jednak po tę sagę sięgnąć – jak choćby dlatego, by zdążyć jeszcze zasmakować jej w kinie. A z tego rodzaju odbiorem nie może się równać żaden inny – ani ten w telewizji, ani (pod żadnym pozorem!) na ekranie laptopa. Liczba filmów zaplanowanych przez Disneya wydaje się ograniczona. Wszystko może się co prawda w tej kwestii zmienić, jednak nie ma co ryzykować i lepiej zacząć nadrabianie braków już dziś. Wyniknąć może z tego kolejna duża korzyść – obejrzawszy Gwiezdne Wojny, już nigdy nie będziemy mieć problemów z ustaleniem kolejności ich epizodów. A to dla laików może wydawać się nie lada wyzwaniem. Całą swoją dzisiejszą moc i wyjątkowość Gwiezdne Wojny zawdzięczają jednak przede wszystkim temu, że łączą pokolenia. Wychowywali się na nich ojcowie, synowie, a teraz przed tą możliwością będą stały i wnuki. I wcale nie oznacza to, że najmłodsi przywiążą się wyłącznie do współczesnych odsłon produkcji – zainteresowawszy się bieżącymi wątkami, prędzej czy później sięgną po przeszłe, ze zwyczajnej i szczerej chęci uporządkowania sobie w głowie całej pięknej historii. Oryginalna trylogia nigdy nie stanie się zatem przestarzała, choćby nie wiem ile spin-offów i remake’ów produkcji jeszcze się w przyszłości ukazało. W tym tkwi ogromna siła Gwiezdnych Wojen, której na próżno szukać w innych filmach. Można ją za to wyraźnie dostrzec w oczach człowieka, który czterdzieści lat temu wybierał się jako dziecko na swój pierwszy wielki film do kina i który dzisiaj stoi na czele kolejki po przedpremierową wejściówkę na najbliższy epizod. Wrażenia i emocje pozostają dokładnie takie same, niezależnie od tego, jak bardzo technologia poszła do przodu. Liczy się historia. I to, jak szybko jest w stanie podbić ludzkie serca. Dlaczego warto wejść do świata Gwiezdnych Wojen? Dla wszędzie rozpoznawalnej muzyki Johna Williamsa, która rozbrzmiewa dziś nawet w tramwaju, gdy zadzwoni telefon jednego z pasażerów. Dla mądrości Mistrza Yody, który swoimi rozsądnymi maksymami jest w stanie na dobre zagnieździć się nie tylko w pamięci bohaterów, ale i w naszej. Dla mieczy świetlnych, bo nie znajdziemy ich nigdzie indziej, a przecież wszyscy w głębi duszy chcielibyśmy taki miecz posiadać. Dla Chewbacki, R2-D2 i Ewoków, stanowiących idealny przykład na to, że nie trzeba operować językiem werbalnym, by zostać świetnie zrozumianym. Dla efektów specjalnych, na widok których oczy powiększą nam się do rozmiaru pięciozłotówek. Dla poczucia jedności z fanami, którzy mogą stać się dla nas drugą rodziną. Dla wszystkich tych kolorowych gadżetów, kuszących nas z witryn sklepowych i okładek magazynów. Dla potęgi mocy, która emanuje z ekranu i dla odskoczni w nowy, nieznany świat, tak różny od szarzyzny codzienności. Dlatego, że to piękne historie. I zwyczajnie zasługują na to, żeby się z nimi zapoznać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj