Czy realizacja filmu o zakochanych kanibalach może się udać? Mówiąc szczerze, miałam ogromne wątpliwości, czy połączenie tematów, które na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego, wypali. Jednak Luca Guadagnino po raz kolejny mnie zaskoczył.
Nie ulega wątpliwości, że kino kanibalistyczne przeszło bardzo długą drogę. Najpopularniejszym filmem o tej tematyce jest Cannibal Holocaust (w Polsce znany pod wdzięcznym tytułem Nadzy i rozszarpani) z 1980 roku w reżyserii Ruggera Deodata. Do dzisiaj produkcja wzbudza wiele kontrowersji, przede wszystkim przez okrucieństwo wobec zwierząt. Masowe zabijanie zwierząt na potrzeby realizmu oraz domniemana przemoc seksualna na planie stawiają Cannibal Holocaust w negatywnym świetle. Produkcja zapoczątkowała formę amatorskiego dokumentu z pogranicza found footage, co czyni film jednym z najbardziej prekursorskich w kinie grozy. Do tego zabiegu odniosły się w kolejnych latach między innymi takie produkcje jak Blair Witch Project z 1999 roku czy [Rec] z 2007 roku. Warto przy okazji nadmienić, że w latach 80. technika amatorskiego dokumentu była na tyle świeżym eksperymentem, że po premierze Cannibal Holocaust Ruggero Deodato został oskarżony o zamordowanie aktorów podczas zdjęć do produkcji. Z dzisiejszej perspektywy sytuacja wydaje się całkowicie irracjonalna, ale reżyser musiał udowadniać przed sądem, że na planie nie ucierpiał nikt z obsady. Legendy o zabijaniu aktorów przy Cannibal Holocaust co jakiś czas wracają i są wciąż żywe w dyskusjach na forach internetowych.
Paradoksalnie Cannibal Holocaust nie ma wcale tak dużo scen kanibalistycznych. Zdecydowanie więcej tu scen gwałtu, przemocy, zabijania czy bezmyślnego znęcania się nad zwierzętami. To nie tylko klasyczne kino gore, ale również snuff movie, czego przykładem są sceny ćwiartowania żółwia czy odcinanie głowy małej małpce.
materiały prasowe
Kino kanibalistyczne we Włoszech w latach 70. i 80. było niezwykle popularne. Fabuły opierały się zazwyczaj na wyjeździe ekipy do dżungli i konfrontacji z tubylcami, którzy zawsze okazywali się kanibalami. Jednak oglądając Cannibal Holocaust, czułam się oszukana. Brakowało mi kanibalizmu (jakkolwiek okropnie to nie zabrzmiało), bo otrzymałam obraz okrucieństwa wobec zwierząt. Do tego tak ciężki w odbiorze, że dość długo dochodziłam do siebie.
Głównym wątkiem produkcji jest wyjazd ekipy filmowej do peruwiańskiej dżungli w celu udokumentowania życia tamtejszych tubylców. Jak się jednak okazuje, to właśnie amerykańska grupa, na potrzeby swojego filmu, znęca się nad mieszkańcami dżungli, co w efekcie spotyka się z brutalną i kanibalistyczną zemstą. Ruggero Deodato stawia tutaj relację między cywilizowanym światem a naturą w sposób, w którym to właśnie "biali Amerykanie" są źli i pozbawieni wszelkich skrupułów. Na koniec pada pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi: "kto jest tak naprawdę kanibalem?".
Ruggero Deodato miał szansę na stworzenie nihilistycznej kanibalistycznej trylogii.
Ruggero Deodato miał szansę na stworzenie nihilistycznej kanibalistycznej trylogii. Przed przełomowym Cannibal Holocaust zrealizował w 1976 roku Zapomniany świat kanibali. Fabularnie było odwrotnie – to tubylcy od samego początku byli żądnymi krwi i mięsa potworami, którzy polowali na bohaterów. Reżyser zapowiadał, że stworzy remake Cannibal Holocaust jako zakończenie trylogii kanibalistycznej, jednak tym razem bez znęcania się nad zwierzętami i z mniejszym okrucieństwem pokazanym na ekranie. Finalnie nigdy do tego nie doszło.
materiały prasowe
Jak wspomniałam wcześniej, we Włoszech kino kanibalistyczne zdobywało szczyty popularności. Trzeba jednak mieć na uwadze, że było to kino kategorii B albo gorzej. Jednym z zabawniejszych przykładów produkcji gore jest Emmanuelle i ostatni kanibale z 1977 roku (reż. Joe D’Amato). Imię głównej bohaterki może od razu kojarzyć się z francuską erotyczną heroiną, co wcale nie jest takim błędnym skojarzeniem. Krótko mówiąc, Włosi mieli swoją wersję. Erotyczne przygody włoskiej dziennikarki Emmanuelle cieszyły się niemałą popularnością, a połączenie tego z boomem na kino kanibalistyczne zaowocowało niezbyt udanym filmem o spotkaniu Emmanuelle z dziewczyną wychowaną przez kanibali. Joe D’Amato w swojej produkcji uraczył widzów niewybredną sceną pożerania pielęgniarki.
Nie trzeba było długo czekać, aby wpływ kinematografii włoskiej został zauważony również w Hollywood. Horrory o tematyce kanibalistycznej coraz częściej pojawiały się na ekranach amerykańskich kin. Wystarczy wspomnieć chociażby takie produkcje jak Wzgórza mają oczy Wesa Cravena z 1977 roku czy Drogę bez powrotu Roba Schmidta z 2003 roku. W produkcjach USA kanibale są zazwyczaj zdeformowanymi ludźmi, czymś na pograniczu człowieka a potwora. Oczywiście dziwne mutacje spowodowane są kanibalizmem. Zarówno we włoskich filmach kanibalistycznych, jak i w produkcjach Hollywood kanibale są z gruntu źli. Chcą skrzywdzić głównych bohaterów, co przez lata królowało w świadomości widzów.
Innym typem filmów o tematyce kanibalistycznej są produkcje, w których postacie są zmuszone do jedzenia ludzkiego mięsa. Najczęściej po to, aby przetrwać. W 1991 roku Jean-Pierre Jeunet oraz Marc Caro wyreżyserowali Delikatesy. Czarna komedia o postapokaliptycznym świecie została obsypana Cezarami (w kategoriach: najlepsza scenografia, najlepszy film debiutancki, najlepszy montaż oraz najlepszy scenariusz) oraz zdobył wiele nominacji. Historię byłego klauna, który wprowadza się do kamienicy, w której właściciel serwuje mieszkańcom ludzkie mięso, pokochali zarówno widzowie, jak i krytycy. Oczywiście kanibalizm jest tu przedstawiony groteskowo, a całość jest bardzo surrealistyczna. Raczej ogląda się to z uśmiechem na ustach niż z poczuciem obrzydzenia.
materiały prasowe
Zupełnie inaczej jest w przypadku Alive, dramat w Andach Franka Marshalla z 1993 roku. Opowieść o urugwajskiej drużynie rugby, której samolot rozbija się w Andach, niesamowicie trzyma w napięciu. Drużyna, walcząc o przetrwanie, zostaje zmuszona do dokonywania rzeczy niewyobrażalnych. Na pograniczu horroru gore oraz dramatu o walce o życie znajdują się bohaterowie meksykańskiego Jesteśmy tym, co jemy (reż. Jorge Michel Grau) z 2010 roku. W dziwnej, trochę postapokaliptycznej rzeczywistości rodzina kanibali zostaje wystawiona na próbę, gdy ojciec, głowa rodziny, umiera. Nie tylko ból po utracie członka rodziny jest tu problemem – ojciec polował i dostarczał rodzinie ludzkie mięso, aby mogła przeżyć. Alfredo, najstarszy syn, staje się nowym opiekunem krewnych. Aby ocalić swoich najbliższych, musi stawić czoła polowaniu na ludzkie mięso. Niestety, w przypadku tego filmu, mimo obiecującego pomysłu, produkcja niezbyt się obroniła. Zawiniły przede wszystkim słabe zdjęcia oraz kiepska gra aktorska.
Plucie czy oddawanie moczu na resztki jedzenia, które zjeżdżają na kolejne poziomy, są przepełnione goryczą oraz chwilowym poczuciem wyższości.
Kanibalizm jako ratunek przed śmiercią oraz walka o przetrwanie pojawia się również w hiszpańskiej produkcji Netflixa z 2019 roku, czyli Platformie w reżyserii Galdera Gaztelu-Urrutii. Opowieść o więzieniu, w którym osadzeni zajmują poszczególne poziomy, a jedzenie codziennie opuszczane jest na specjalnej platformie, która zjeżdża w dół (jak łatwo się domyślić, po kilkunastu poziomach jedzenia już nie wystarcza), była ciekawym pomysłem, jednak finalnie jest to film dość nijaki i niezbyt wciągający. Na pewno na plus można zaliczyć uniwersalną opowieść o podziałach klasowych. Mimo że co miesiąc więźniowie trafiają na inny poziom – a co za tym idzie, raz są na górze, a raz na dole – to zawsze gardzą tymi, którzy są niżej. Plucie czy oddawanie moczu na resztki jedzenia, które zjeżdżają na kolejne poziomy, są przepełnione goryczą oraz chwilowym poczuciem wyższości. Jak łatwo się domyślić, na najniższych poziomach więźniowie opętani głodem oraz desperacją dopuszczają się aktów kanibalizmu.
Skoro przebrnęliśmy przez kino kanibalistyczne, w którym ktoś poluje i chce pożreć bohaterów, oraz filmy, w których kanibalizm jest ostateczną formą przetrwania oraz pozbawieniem człowieczeństwa, to dochodzimy do ciekawej sytuacji, w której bohaterowie spożywają ludzkie mięso, chociaż o tym nie wiedzą. Na myśl od razu przychodzi musical Tima Burtona z 2007 roku, czyli Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street.
materiały prasowe
Film zdobył wiele nominacji oraz prestiżowych nagród (m.in. Oscara z najlepszą scenografię czy Złote Globy za najlepszą komedię lub musical oraz dla najlepszego aktora dla Johnny’ego Deppa). Historia golibrody, który wraca do Londynu, aby pomścić żonę i córkę, stała się już kultowa. Sweeney Todd wraz z Panią Lovett otwierają zakład fryzjerski, w którym mężczyzna morduje klientów, a kobieta nadziewa paszteciki ludzkim mięsem. Produkcja jest ekranizacją broadwayowskiego musicalu. Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street to perełka w filmografii Tima Burtona, a duet Johnny Depp i Helena Bonham Carter oczarowuje widzów już od pierwszych minut. Makabra ubrana jest tutaj w groteskę. Mimo tryskającej krwi nóżka sama podryga do piosenek.
W 2003 roku podobnej tematyki podjął się duński reżyser Anders Thomas Jensen w swoim rewelacyjnym filmie Zieloni rzeźnicy. Kino Andersa Thomasa Jensena jest przepełnione absurdem oraz niewybrednym humorem. Dwójka przyjaciół, Svend (Mads Mikkelsen) oraz Bjarne (Nikolaj Lie Kaas), otwierają własny sklep mięsny. Interes nie idzie im dobrze, a na skutek nieszczęśliwego wypadku Svend zabija człowieka. Aby to ukryć, ćwiartuje ciało mężczyzny i następnego dnia sprzedaje je wraz z innym mięsem. Zakład zdobywa coraz większą popularność, a mięso przyciąga coraz więcej klientów.
Anders Thomas Jensen jest królem absurdu w duńskim kinie. W Zielonych rzeźnikach makabryczne sceny są przedstawione w lekkiej i pełnej komizmu formie. Na tym filmie śmiałam się w głos, aby po chwili przecierać ze zdumienia oczy. Bohaterowie, którzy doprowadzają się na skraj szaleństwa, w finale zostają skonfrontowani z absurdalnym rozwiązaniem, które podkreśla, że wszystkie złe rzeczy, które się wydarzyły po drodze, były bezcelowe.
fot. materiały prasowe
Mówiąc o kanibalizmie w kinie, nie można nie wspomnieć o jednym z najważniejszych (oraz książkowych!) psychopatycznych morderców, czyli Hannibalu Lecterze, który był oczywiście kanibalem. W 1991 roku Anthony Hopkins zachwycił cały świat swoją kreacją aktorską w Milczeniu owiec Jonathana Demme’a. Film został obsypany nagrodami (pięć Oscarów, Złoty Glob, dwie nagrody BAFTA, Berlinale, cztery Saturny i wiele więcej), a Hannibal Lecter stał się kultową postacią popkultury. Chyba każdy kojarzy postać Lectera w charakterystycznej masce. Mistrzowski thriller do tej pory uznawany jest za jeden z najlepszych filmów wszech czasów. Anthony Hopkis stworzył obraz psychopatycznego mordercy, który przerażał i fascynował. Już sama otoczka budowana wokół tej postaci wywoływała dreszcze. Oczywiście pojawiły się kontynuacje bazujące na powieściach Thomasa Harrisa – Hannibal Ridleya Scotta z 2001 roku, Czerwony smok Bretta Ratnera z 2002 roku czy Hannibal. Po drugiej stronie maski Petera Webbera z 2007 roku. W ostatnim z nich w roli Hannibala pojawił się już Gaspard Ulliel.
W 2013 roku postać Hannibala Lectera wróciła w serialu Bryana Fullera – Hannibal. W rolę charyzmatycznego psychopaty tym razem wcielił się Mads Mikkelsen. Serial miał swój klimat, a twórcy świadomie odbiegali od pierwowzoru. Lecter w wydaniu Mikkelsena jest przerażający, ale równocześnie stonowany i elegancki. Sceny, w których przygotowuje posiłki, oraz estetyka wykonanych zdjęć podczas gotowania pobudzają apetyt. Hannibal dzięki estetyzacji stał się serialem ciekawym, którego raczej nie porównuje się do Milczenia owiec, co początkowo wydawało się nieuniknione. Gotowanie w wersji Mikkelsena hipnotyzuje. Do tego stopnia, że zupełnie nie przeszkadza mi to, że najczęściej przygotowuje ludzkie mięso.
Gotowanie w wersji Mikkelsena hipnotyzuje. Do tego stopnia, że zupełnie nie przeszkadza mi to, że najczęściej przygotowuje ludzkie mięso.