Z roku na rok lista nowych seriali bije swoje własne rekordy. Jeżeli ktoś czuł się lekko oszołomiony premierami oferowanymi w 2016 roku, to zapewne rok później nie mógł pozbyć się zawrotów głowy od nadmiaru kolejnych tytułów. Nie trzeba też specjalnie się wysilać, by znaleźć coś godnego uwagi do obejrzenia w wolnym czasie. Nawet jeśli nie szuka konkretnego tytułu, to fala zachwytów nad kolejną produkcją przebija się przez internet, sprawiając, że po prostu wypada po nią sięgnąć. Sęk w tym, że te seriale mnożą się jak grzyby po deszczu. I prędzej czy później musimy zderzyć się z klęską urodzaju. I to właśnie ostatnich parę miesięcy jest swoistego rodzaju preludium do małej, serialowej katastrofy, której początki już są widoczne. Pojawiające się co rusz seriale kuszą zgrabnymi trailerami i gwiazdorską obsadą. Podobno akcja ma być inna niż wszystkie - przełomowa dla telewizji. Ma przekraczać dotychczasowe granice, poruszać i intrygować. Producenci obiecują nam gruszki na wierzbie, najlepiej pokryte złotem i platyną, wysadzaną diamentami, byle tylko nas skusić. I wygląda na to, że ich słowa pozostają jedynie w kręgu marzycielskich majaków, bo jak przychodzi do faktycznej jakości serialu, to dostajemy… cóż, kiepski twór ludzkiej wyobraźni. Pod tym względem zasada “im więcej tym lepiej” zaczyna uginać się pod swoim własnym ciężarem. Pięknym przykładem takiej serialowej porażki jest Marvel's Inhumans. To, że powoli mamy przesyt superbohaterów, to jedna sprawa. Zazwyczaj bez większych problemów takie seriale można oglądać, przymykając jedno oko na niedociągnięcia - albo czasem nawet obydwoje oczu, dając wyraz własnemu rozczarowaniu. Mimo wszystko czasem można jednak jeszcze dobrze się bawić, a to ma swoje zalety. Inhumans natomiast, zapisał się w historii telewizji jako serial, który miał być wielki. O projekcie było głośno już od 2011, początkowo planowany jako film, przybrał jednak najpierw formę serialu. Mało tego, do współpracy zaproszono IMAX Corporation, co skutkowało premierą dwóch pierwszych odcinków w ich sieci kin. Pomysł, jak najbardziej elektryzujący, dodający swoje trzy grosze do serialowego rynku. Niestety, nie uchroniło to Inhumans od gigantycznej fali krytyki, jeszcze zanim serial na dobre zagościł na ekranach. Oberwało się za praktycznie wszystko - tanio wyglądające stroje, kiepskie rozpisanie akcji, suche dialogi itd. Zgrzyt na zgrzycie, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że jednak jest to kawał twórczej i technicznie dobrej roboty. Nie uratowały go ani IMAX, ani moda na marvelowskie seriale. I nie jest to odosobniony przypadek. Pojedynczy serial, który wyszedł źle, to jedno. Ot, zwykłe potknięcie przy realizacji. Zdarza się jeszcze gorzej, jeśli kiepski rezultat dotyka większego projektu. Doskonale przekonał się o tym Netflix, który przez lata szykował się do wypuszczenia na swoją platformę serialu The Defenders. Aby miał on ręce i nogi, a zarazem większy rozmach, to zanim nastąpiła jego emisja, każdy z bohaterów dostał swoją własną serię. Sukces Daredevila był ogromny, Jessica Jones też nie zostawiała za wiele do życzenia, Luke Cage również został dobrze odebrany. Niestety, projekt poległ na Iron Fist, a Defenders poszło w jego ślady. Ponownie, poprawnie technicznie serial i piękne obrazki nie potrafiły ukryć braków w scenariuszu, zabrakło gdzieś zdrowego rozsądku, a całość jawi się niczym wizualna wydmuszka. Szybko nudzi i irytuje. I to jest właśnie problem, który zasygnalizował nie tak dawno The New York Times. Wchodzimy w nowe czasy dla telewizji, w której nawet złe seriale na pierwszy rzut oka są atrakcyjne, bogate i technicznie dopieszczone. Wyglądają tak dobrze, aż chce się na nie patrzeć, i bez chwili zwątpienia sprawdzić, co też w sobie kryją. Widać, że za ich produkcją stoją duże pieniądze, sięgające milionów dolarów. Czy idą one na efekty specjalne, czy na gaże aktorów, czy może na marketing przed premierą - budżet zdaje się tutaj stanowić jeden z mniej istotnych problemów, oczywiście z punktu widzenia widza. Najnowsze produkcje potrafią być estetycznie piękne. I nic ponad to. Doskonale da się to zauważyć chociażby oglądając Gypsy od Netflix. Serial o pani psycholog, która zbyt mocno angażuje się w prywatne życie swoich pacjentów miał potencjał być bardzo co najmniej dobry. Spokojny, zmysłowy, pełen subtelnych scen powinien z łatwością zagłębiać się w psychologię własnych postaci, tworząc niezapomniane kreacje. Miał oddać głębię ludzkiej duszy, a skończyło się jedynie na wnętrzach zadymionych barów. Oglądając serial odczuwa się, że nie tylko już gdzieś coś podobnego widzieliśmy, ale że było to o wiele lepiej odegrane. Mamy tutaj ten wyświechtany przerost formy nad treścią. W gruncie rzeczy serial pozostawia widza z niczym, chyba że liczyć rozczarowanie i poczucie zmarnowanego czasu. Telewizja cierpi nie tylko z powodu mnogości nowych seriali, ale zaczyna zjadać też swój własny ogon, karmiąc widzów w nieskończoność kolejnymi sezonami i to robionymi w coraz większym pośpiechu. Nie można zaprzeczyć, że The Walking Dead był serialem znakomitym. Wniósł motyw żywych trupów na nowy poziom, a realistyczna charakteryzacja jeszcze nigdy nie była tak szczegółowa i dokładna. I sprawdzało się to przez lata, co pozwoliło The Walking Dead zebrać liczne nagrody i pochwały. Obecnie jednak, serial zaczyna być coraz bardziej krytykowany, a ciosy pochodzące nawet od wiernych fanów, stają się być coraz boleśniejsze. I znowu widz stoi przed wyborem, czy sięgnąć po wiejącą nudą i absurdem postapokaliptyczną produkcję, czy może po coś zupełnie innego, świeżego i odkrywczego? A wybór jest ogromny. I z jednej strony, to właśnie ta możliwość wyboru dodaje otuchy - przecież musi się coś znaleźć godnego naszego czasu i uwagi. Z drugiej natomiast stajemy się coraz bardziej wybredni i skupieni na własnych upodobaniach. Mnogość seriali wymusza na nas ich selekcję. Nawet jeśli jest coś, co przykuło naszą uwagę od samego początku, spędza długie tygodnie na półce, zanim ostatecznie sięgniemy po dany tytuł. Milczeniem lepiej pominąć fakt, ile kolejnych nowych produkcji pojawia się w miedzy czasie. I szczerze mówiąc, kiedy przeglądam listę nadchodzących premier, a jest ona coraz dłuższa za każdym razem, zaczynam mieć problem z wyłowieniem serialu, który naprawdę do mnie przemawia, który opowie mi oryginalną historię. A kiedy już skuszę się na konkretny tytuł, okazuje się że jednak nie jest on tak fascynujący jak mi próbowano wmówić. Fabuła się nie klei, dialogi wydają się być odczytywane z kartki, a coraz to nowsze zwroty fabularne zamiast zaskakiwać, nudzą lub śmieszą w żenujący sposób. Są robione w pośpiechu, by tylko zmieścić się w sezonowej ramówce. I wcale nie trzeba być zawodowym filmoznawcą by takie rzeczy zauważyć. Riverdale, Iron Fist, Czysty geniusz… Te seriale są dobrze zrobione, ale jednocześnie tak bardzo złe, że nie chce się wierzyć w tę rozbieżność. O teleportach i sprintach w Game of Thrones też szkoda wspominać, bo zaczyna ogarniać czysty, fanowski smutek. Po prostu szkoda, że telewizja - mimo że technicznie stoi na najwyższym od lat poziomie - zaczyna mieć spore kłopoty właśnie z jakością. I wcale nie jest tak, że przyjemność sprawia mi krytykowanie mniejszych czy większych bzdur, które pojawiają mi się na ekranie. Wręcz przeciwnie, wolałabym chwalić seriale, doceniając ich kunszt, a przede wszystkim opowiadaną w każdym obrazie historię. Bez większych problemów mogę poczekać kilka miesięcy, nawet rok dłużej na kolejny sezon czy nową, ciekawie zapowiadającą się premierę, byle tylko serial okazał się po prostu logiczny i sensowny. Obecnie odnosi się wrażenie, że stacje telewizyjne i streamingowe stawiają na liczbę produkcji, konkurując ze sobą, głównie w cyferkach. Niestety, traktują tym samym swoich widzów jak niedoświadczonych klientów, którym można sprzedać wszystko, byleby było ładnie zapakowane, niezależnie od ilości kiczu, który się w środku znajduje. Silna konkurencja, coraz łatwiejszy dostęp i wszechobecny wybór jest bronią, która trafia rykoszetem właśnie w twórców. Widzowie już teraz są wybredni, a ich gusta stają się coraz bardziej wyspecjalizowane. I dlatego z pewną nostalgią obserwuję ten cały, serialowy światek. Jeszcze nie tak dawno temu, za markami Netflix, HBO, FOX, BBC szła pewność, że serial wbije w fotel do ostatniej minuty. Teraz ta pewność zniknęła, a dreszcze ekscytacji pojawiają się coraz rzadziej. Często bywają zastąpione poczuciem płytkiej wtórności. A przecież coraz piękniejszą tą telewizję mamy, stworzoną z wysiłkiem, smakiem, ogronym budżetem i podrasowaną efekciarskim przytupem. A mimo to bywa tak bezsensowna, że bez wyrzutów sumienia przeskakujemy do innego tytułu. Szkoda przecież życia na złe seriale.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj