Istnieją filmy, które wszyscy znają, a nikt nie pamięta. Wszyscy wiedzą, czym jest „Łowca jeleni”, a jednak mało kto skłania się do odświeżenia tego niewątpliwego arcydzieła. Pal sześć, kiedy ostatnim razem ktoś włączył sobie „Matrix”? Lista dzieł znanych i permanentnie nieoglądanych wydłuża się i to srogo. Stąd pomysł, aby przeciwstawić się temu. W moim zaczarowanym domku zameldowali się przyjaciele i jak tylko odzyskaliśmy przytomność, rzuciłem, żebyśmy obejrzeli wspólnie „Poltergeista”, horror wyprodukowany przez Spielberga w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Przyjaciele zareagowali życzliwie. Było wiele radości.
[image-browser playlist="601837" suggest=""]©1982 MGM
W wypadku „Poltergeista” kontekst przeważa nad konkretną treścią. Właściwie, nie wiadomo, kto ten film nakręcił. Spielberg powierzył reżyserię Tobe Hooperowi, temu od „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, a następnie, niezadowolony, wykonał masę dokrętek. Sam Hooper utrzymuje, że podczas pracy na planie jego rola została zredukowana do wykonawcy cudzych pomysłów. Cos w tym musi być, gdyż hollywoodzki polot filmu ma się nijak do brudnej i kanciastej reżyserii, z której Hooper słynie. Żeby było jeszcze ciekawiej, nastąpił pomór wśród aktorów. Dominique Dunne została uduszona przez własnego chłopaka wkrótce po premierze, a maleńka Heather O’Rourke zmarła na niewydolność jelit podczas kręcenia trzeciej części cyklu. Nie są to jedyne zgony, los członków ekipy technicznej pozostaje tajemnicą, ale tak już bywa – maluczkich pomija się nawet w legendach.
Freelingowie są statystyczną amerykańską rodziną: troje potomków plus małżonkowie dość młodzi, by cieszyć się sobą i cmokać jointy gdy progenitura pogrąża się we śnie. On pracuje w branży budowlanej, ona zajmuje się domem, kochają się jak cholera i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie duchy, które zagościły w miejscu dość niezwykłym. Mianowicie, w telewizorze. Maleńka Carol-Anne przejawia osobliwe zainteresowanie tym sprzętem. Siedzi, nasłuchuje głosów, nie mając pojęcia, że siła, przyczajona po drugiej stronie ma niewiele wspólnego z myszką Miki. Koniec końców, złowroga siła zabiera dziewczynkę do siebie, rodzice odstawiają substancje niedozwolone i uderzają do grupy życzliwie nastawionych łowców duchów, aby jakoś, wspólnymi siłami, wyrwać córeczkę ze szponów zła. Głupie? Niekoniecznie. Telewizor jako brama do innego świata, telewizja porywająca dziecko tylko pozornie mają status kiepskiej metafory.
[image-browser playlist="601838" suggest=""]©1982 MGM
Horrory – nazwijmy to roboczo – cywilizacyjne przywodzą na myśl słynne słowa Hegla o sowie Minerwy. Szczególne to ptaszysko ma zwyczaj wyfruwania o zmierzchu. Innymi słowy, sens określonego zjawiska ujawnia się dopiero w jego fazie schyłkowej. Próbuję przypomnieć sobie inny, wcześniejszy film grozy z telewizorem w centralnej roli straszącej i jakoś nic nie przychodzi mi do głowy. Telewizor, jako centralny punkt domostwa, centrum ogniskujące życie rodziny zaznaczył się bodaj w latach pięćdziesiątych, do upowszechnienia doszło dekadę później, tymczasem Hooper ze Spielbergiem trzasnęli „Poltergeista” dopiero w 1982 roku. Rozpoczynała się era wideo i telewizja zaczynała tracić na znaczeniu. Jej rola pozostała do dziś nie do przecenienia, ale bój o rząd dusz, rozpoczęty wraz z rosnącą popularnością magnetowidów trwa do teraz.
To jeszcze nic – garbię się teraz nad innymi horrorami cywilizacyjnymi. Znakomity „Krąg” (polecam zwłaszcza amerykańską wersję w reżyserii Gore Verbinskiego) doskonale grał motywem przeklętej kasety wideo. Szkopuł w tym, że w momencie premiery popularność zyskało DVD, lud katował filmy na „diviksach” i poczciwa taśma nieodwołalnie przechodziła do historii. Jedziemy dalej? Azjatycki „Kairo”, mądra i przerażająca opowieść o duchach grasujących w komputerze powstaje dokładnie na moment przed gigantycznym sukcesem tabletów i ograniczeniem roli zacnego kompa, który jeszcze wczoraj wydawał się, o ja cię, nie do zarżnięcia. Jeszcze coś? Proszę was uprzejmie, „Komórka”. W wersjach skośnej i kalifornijskiej generowała upiory za pomocą tytułowego aparaciku, trzask prask. Przyszły ajfony, smartfony i o poczciwych burakach nikt już nie pamięta. Stawiam cysternę Jacka przeciwko kwarcie rycyny, że nim ktoś zrealizuje oczywisty pomysł horroru facebookowego, po imperium Zuckerberga pozostanie smutne wspomnienie, jak było to z MySpace, Naszą Klasą i niesławnymi pociotkami.
[image-browser playlist="601839" suggest=""]©1982 MGM
Czemu tak się dzieje? Doprawdy trudno stwierdzić i sam, w tej właśnie chwili, mógłbym przystać na to, że dostrzegłem coś, czego nie ma, wypatrywana latami szajba przywaliła z przytupem albo doklejam przykłady do tezy. Na upartego: proces produkcji filmu, od pomysłu do postprodukcji przebiega wolniej niż technologiczne nowości zwykły się ujawniać, jakiś biedaczyna przez lata konstruuje film swojego życia tylko po to, by w najlepszym razie zostać grabarzem. W najgorszym, jedynie epigonem. Klątwa, czy co?
Istnieją i inne odczytania. Serdeczny mój ziomek, który ochoczo przystał na przygodę z „Poltergeistem”, tako rzekł pod koniec seansu: Wspaniały pomysł! Statystyczna amerykańska rodzina prześladowana przez przestarzałe efekty specjalne. Cóż, można i w ten sposób.
Stawiam cysternę Jacka przeciwko kwarcie rycyny, że nim ktoś zrealizuje oczywisty pomysł horroru facebookowego, po imperium Zuckerberga pozostanie smutne wspomnienie.
[image-browser playlist="601840" suggest=""] |
Autorem tekstu jest Łukasz Orbitowski, pisarz i felietonista, a sam felieton można przeczytać również w czerwcowym numerze "Nowej fantastyki". W ramach współpracy prezentujemy go Wam także na łamach Hatak.pl. |
Czytaj także: Czerwcowa "Nowa Fantastyka" w sprzedaży |