Na ekranach telewizorów nigdy nie brakowało serialowych policjantów, strażaków, prawników czy lekarzy. Produkcje o tych grupach zawodowych nieustannie konkurowały ze sobą od początków istnienia telewizji. Swoją niszę znajdywały również programy SF i fantasy. Polityków zaś nie chciał oglądać nikt. Nawet tych fikcyjnych.

Szlaki przetarł dopiero w 1999 roku Prezydencki poker. Serial NBC to prawdopodobnie obok The Social Network największe dokonanie Aarona Sorkina. Amerykański scenarzysta, ceniony do dziś za swój niepowtarzalny styl, dokonał niemożliwego – uczynił politykę interesującą. Dopracowanie szczegółów ustawy o wieku emerytalnym nagle stało się czymś tak istotnym jak walka o życie pacjenta na stole operacyjnym, a osoby stąpające po korytarzach Białego Domu zyskały sympatię nie mniejszą niż stróżowie prawa co tydzień rozpracowujący nowych przestępców.

Dziś w ślady Sorkina telewizyjni scenarzyści idą znacznie częściej niż kiedyś. Dzięki Rodzinie Soprano, wzroście znaczenia telewizji jakościowej i idącej z nim w parze mody na seriale dramatów politycznych nie brakuje. Od czasu premiery Prezydenckiego pokera powstało więcej tego typu produkcji niż wcześniej w ponad 70-letniej historii telewizji.

Nad Wisłą oglądaliśmy Ekipę, w Australii wielbiono "The Hollowmen", w Argentynie niemałą popularnością cieszyło się "El Puntero". Swojego Prezydenckiego pokera doczekali się nawet Japończycy. Polityka spod znaku Kraju Kwitnącej Wiśni skusiła do udziału w produkcji Takuya Kimurę, jednego z najbardziej rozpoznawalnych aktorów, a "Change" wprowadziło do japońskiej telewizji nieco zachodniego stylu. Na Wyspach Brytyjskich pojawił się "Stan gry" czy "The Thick of It", nawiązujące do starszego o kilkanaście lat "Tak, panie premierze". Niemniej prym w produkcjach serialowych wiedli oczywiście Amerykanie z szeregiem tytułów, które miały światu zapełnić pustkę po hołubionym projekcie Sorkina.

Boss stacji Starz stanowił dla Prezydenckiego pokera świetny kontrapunkt. Idealistyczny świat znany z produkcji NBC został zastąpiony przez ponurą rzeczywistość, w której liczy się nie dobro obywateli, a prywatne interesy polityków. O krok dalej poszło House of Cards, będące wariacją na temat "Makbeta" i "Księcia". Frank Underwood, główny bohater serialu Netflixa, walczy o fotel prezydenta wedle zasady "po trupach do celu", czasem traktując to powiedzenie bardzo dosłownie. Przed sklasyfikowaniem Underwooda jako zła wcielonego powstrzymuje nas tylko nieprzeciętna charyzma Kevina Spaceya, który przebijając czwartą ścianę, uczynił widza częścią spektaklu.

Choć zarówno Boss, jak i House Of Cards zostały ciepło przyjęte przez krytyków, w żaden sposób nie można nazwać ich duchowymi spadkobiercami Prezydenckiego pokera. Pokazywanie zdegenerowanej i skorumpowanej władzy uniemożliwiło to, co przed laty z sukcesem robił Sorkin – sprawiał, że widzowie zainteresowali się polityką samą w sobie.

Cztery lata po zakończeniu emisji serialu NBC pałeczkę po amerykańskim scenarzyście niespodziewanie podnieśli Duńczycy. Debiutujący w 2010 roku Rząd to z pewnością najlepszy dramat polityczny ostatnich lat, a przy tym doskonałe rozwinięcie tego, co znamy z produkcji Sorkina. W ciągu trzech sezonów (emisja ostatniego właśnie rozpoczyna się na ale kino+) obserwujemy karierę polityczną Birgitte Nyborg, pierwszej duńskiej pani premier. Grana rewelacyjnie przez Sidse Babett Knudsen bohaterka jest kobietą o wielkich ideałach i utopijnej (według niej: liberalnej) wizji świata, co rzecz jasna szybko staje się przyczyną wielu politycznych konfliktów.

Rząd znajduje się w punkcie, w którym przecinają się Prezydencki poker, House of Cards i Forbrydelsen. Birgitte wydaje się być osobą wyciągniętą z serialu Sorkina i wrzuconą do świata przypominającego Waszyngton z produkcji ze Spaceyem w roli głównej. Mniej tu pretensjonalności i idealizmu, a więcej wielowymiarowych bohaterów z konkretnymi pragnieniami. W Rządzie ci źli nie stoją jedynie po stronie opozycji, jak to było w produkcji NBC. Niejednokrotnie zdarza się bowiem, że antagonistami okazują się być członkowie własnej partii lub inne do tej pory zaufane osoby. Nawet jeśli serialowa rzeczywistość jest podkolorowana (choć która nie jest), Duńczycy i tak bezbłędnie pokazują jeden z najważniejszych elementów polityki – sztukę kompromisu.

Twórcy serialu DR1 nie kryją inspiracji produkcją zza oceanu i rzeczywiście nietrudno wskazać to, co z Prezydenckiego pokera zaczerpnęli. Oglądając kolejne odcinki, odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia z wielką polityczną epopeją, bohaterowie uwielbiają jednocześnie chodzić i mówić, a słowa z ich ust wystrzeliwują jak z karabinu maszynowego. Rząd to najlepszy serial Aarona Sorkina, którego on sam nie napisał.



[image-browser playlist="585264" suggest=""]Kulisy władzy i niebezpieczne związki mediów i polityki - trzeci sezon Rządu już we wtorek 22 kwietnia o 20.10 w ale kino+.





To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj