Dzień "Gwiezdnych Wojen" narodził się zaledwie kilka lat temu jako święto stworzone przez fanów, którzy chcieli celebrować najbardziej wyjątkowy fenomen w historii kina. Data 4 maja została wybrana nieprzypadkowo, z uwagi na frazę "May the Fourth be With You" będącą wariacją "May the Force be With You". No a maj zawsze był miesiącem, w którym "Gwiezdne Wojny" miały swoją premierę. Przez ten czas święto nabrało na popularności i jest obchodzone na całym świecie, nie tylko przez fanów, ale także przez organizacje rządowe oraz przez Lucasfilm i Disneya, którzy zaakceptowali jego istnienie jako oficjalne. Jest to święto obchodzone przez wszystkich, którzy lubią Sagę, a nie tylko przez fanatycznych wielbicieli, którzy znają wszystko od podszewki. Stało się ono częścią popkultury, wpływającą na odbiorców na całym świecie. Faktem jest, że w tym roku mamy po raz ostatni święto, podczas którego celebrujemy długi okres oczekiwania pomiędzy premierą poprzedniego epizodu (2005 rok), a tego nadchodzącego, wchodzącego do naszych kin 25 grudnia. W przyszłym roku będziemy już po "Przebudzeniu Mocy" i już co roku będziemy dostawać nowe filmy, a być może także większą ilość seriali (również takich dla starszych widzów). Dlatego dziś po raz ostatni świętujemy posuchę, bo przyszłość dla wielbiciela Star Wars zapowiada się naprawdę różowo. [video-browser playlist="613331" suggest=""] Wydaje mi się, że każdy z fanów powinien wykorzystać to święto, by sobie przypomnieć, czym dla niego są "Gwiezdne Wojny". Nadal nie cichną kontrowersje po usunięciu starego Expanded Universe i przemianowaniu go na Legends. Co prawda, nie zostało to wyrzucone do kosza, a twórcy będą z tego czerpać, ale niesmak pozostaje. U niektórych jest on tak wielki, że planują jedynie bojkotować działania Disneya, nękać bogu ducha winnych ludzi indoktrynacją i pokazywać fanów ze złej perspektywy. Nie jest to dobre ani zdrowe, bo nie tędy droga do osiągnięcia celu, jakim jest kontynuacja Legends. Należę do tej grupy, dla której "Gwiezdne Wojny" to nigdy nie był film, ale styl życia. Pewnie dla wielu z Was może wydawać się to dziwne, a może nawet niedorzeczne, ale fenomen Sagi to temat na osobny artykuł, by wyjaśnić, dlaczego może ona być dla kogoś inspiracją do działania i pocieszycielem w złych chwilach. I ja także odczuwam niesmak względem sytuacji z Expanded Universe, ale nie oznacza to, że będę działania bojkotować i pozbawiać się tego, co kocham. Ja nie jestem przywiązany do jakiejś postaci, poszczególnych historii na kartkach książki, ale do całego uniwersum. To jego wyjątkowość na mnie działa, to ona sprawia, że szybciej mi bije serce, gdy widzę te obrazy i słyszę nuty muzyki Johna Williamsa i to ona wywołuje u mnie emocje, jak nic innego. Pamiętam, że gdy byłem mały, rzadko oglądałem kreskówki, bo wolałem chińskie kung-fu i filmy o Godzilli. I choć to przez długie lata nadal pozostawało podstawą mojego popkulturowego wychowania, gdy w wieku 5 lat obejrzałem po raz pierwszy "Nową nadzieję", pamiętam te emocje do dzisiaj. Nie dane było mi oglądać tego podczas oryginalnej emisji w kinie, co też nadrobiłem w 1997 roku przy Wersji Specjalnej, ale nawet bez tego, wrażenie było piorunujące. Dostałem hipnotyzujący świat, wspaniałych bohaterów i piękną, acz prostą historię. I przede wszystkim ten mistycyzm związany z Jedi i Mocą, który intrygował i zachęcał do głębszego poznania. To działało wtedy i działa po dzień dzisiejszy. Choć Nowa Trylogia to filmy inne, mają one jednak wiele zalet, dzięki którym stanowią niezłe uzupełnienie tych starych filmów. Zobacz także: Nowe zdjęcia z filmu "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy" i informacje o postaciach Bycie fanem "Gwiezdnych Wojen" to nie jest coś, z czego można wyrosnąć. To nie jest para ciuchów, o której można zapomnieć i wyrzucić, bo jest to coś na tyle niespotykanego i działającego na każde pokolenie, że to w ten sposób działać nie może. Jeśli jest się fanem tego świata, bez względu na to, czy tylko filmów, czy też książek oraz całej reszty, pozostaje się nim na zawsze. I to dzisiejsze święto jest dla każdego, kto nadal czuje dreszcze emocji na dźwięk muzyki Johna Williamsa lub po prostu lubi oglądać te filmy, bo są świetną rozrywką. Nie trzeba mieć w domu miecza świetlnego, by móc nazywać się czegoś wielbicielem, ale tylko wielcy fani pozostaną z uniwersum na dobre i złe. [video-browser playlist="682741" suggest=""] Kwestia bycia fanem tego uniwersum skomplikowała się bardzo po premierze "Mrocznego Widma". Wówczas nastąpił bardzo wyraźny podział i to nie tylko wśród osób będących bardziej aktywnymi fanami, zaznajomionymi ze światem, ale także u zwyczajnych miłośników Sagi. Ten podział na fanów Oryginalnej Trylogii i Prequel Trylogii trochę zatarł się po latach, ale nadal pozostaje obecny. I patrząc na reakcję świata na drugi zwiastun filmu "Star Wars: The Force Awakens" widzę w tym coś, co może ten podział zniwelować i w wielu osobach nawet obudzić dawno uśpioną miłość. Sytuacji z reakcją na ten trailer nie da się porównać z niczym, co miało kiedykolwiek miejsce. Nawet z tym, co działo się w latach 90. przed "Mrocznym Widmem", kiedy narodziła się moda wycieczek do kina na sam zwiastun. Tutaj zwykli widzowie, ludzie nielubiący Disneya, eksperci i wielcy fani zgodnie reagowali w ten sam sposób - ciary, gigantyczne emocje, niedowierzanie i koniec końców - nawet łzy w ostatniej scenie z Chewiem i Hanem. To pokazuje mi, że Moc "Gwiezdnych Wojen" nadal działa i ma się naprawdę dobrze, bo tym zwiastunem żyli wszyscy. Pierwszy raz od dawna widziałem na każdym kanale telewizyjnym wiadomości i obszerne materiały na temat zwiastuna oraz rozmowy o tym, co nas czeka w tym filmie. To są obecnie sytuacje bez precedensu, bo żadna inna produkcja kina nie działa tak na opinię publiczną i nie emocjonuje każdego bez względu na płeć, rasę, wiek czy status społeczny. Kiedy dokonywałem analizy drugiego zwiastuna, oglądając go setki razy, wydaje się, że chodzi tu o coś więcej niż tylko "Gwiezdne Wojny". Ten zwiastun pokazuje widzom coś, czego nie oferuje współczesne kino - prawdziwość wykreowanego świata. Nie ma tu sztuczności bijącej z niedopracowanego CGI, a jest natomiast coś, co wyraźnie jest namacalne i rzeczywiste. Wiem, że to brzmi dziwnie, gdy mówimy o "Gwiezdnych Wojnach", bo obecnie kino jest przesycone CGI, ale J.J. Abrams idzie w kierunku, który jest przyszłością filmu - równowaga pomiędzy CGI, praktycznymi efektami specjalnymi i budowanymi scenografiami oraz prawdziwymi lokcjami. To będzie współgrać wyśmienicie, tak jak choćby w trylogii "Władca Pierścieni". Słowem - zwiastun działa na widza, bo pokazuje "Gwiezdne Wojny" na jakie czekamy od dekad, od zakończenia "Powrotu Jedi" oraz pokazuje coś, czego współczesny widz oczekuje, czyli wizualnej prawdziwości i świeżości, a nie bijącego po oczach sztucznego CGI (przykład trylogii "Hobbit"). To jest coś innego, co może zmienić oblicze kina, bo popadanie w skrajność z efektami komputerowymi, bez względu na to, jak bardzo dopracowanymi, nie jest rozwiązaniem. Dzień "Gwiezdnych Wojen" to czas, abyśmy przypomnieli sobie, dlaczego to uniwersum jest dla nas ważne. Nie jest to coś, czego powinniśmy się wstydzić, ukrywając sympatię za słowami "wyrosłem z tego". Lubimy? Oglądajmy, cieszmy się i przeżywajmy tę przygodę w odległej galaktyce, czując Moc kina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj