Zasłona, kocyk i inne pierdółki

A to kwestia skądinąd materialistyczna. W pobliżu telewizora, na którym uskuteczniam swoją pasję znajduje się zasłona. Ma ona nieszczęsny zwyczaj odstawania i odwijania się, na co ja reaguję nieuzasadnioną logicznie frustracją. Materiał nie wchodzi na ekran, ale jest w moim polu widzenia i jeśli akurat znajduje się w nieładzie, to nie jestem w stanie skoncentrować się na fabule. Wówczas idzie stop i zaczynam zabawę w designera wnętrz. W pokoju może być co prawda bałagan, albo nawet remont, ale zasłona musi leżeć elegancko. No musi.
źródło: materiały prasowe
Znam też przypadek koleżanki, która do udanego seansu potrzebuje najukochańszego kocyka. Niezależnie czy jest zima, czy lato, pluszowe nakrycie musi być. To mogą być zresztą różne talizmany – ulubiony kubek z kawą, albo herbatą konkretnej marki i smaku, butelka wody, poduszka, misiek, albo nawet ciuch. No ja na przykład do Gwiezdnych Wojen potrzebuję koszulkę z odpowiednim motywem. Inaczej czuję się jakbym czegoś zapomniał, albo na wesele przyszedł w kąpielówkach.

Nieskazitelne okulary

Lektura niniejszego tekstu może prowadzić do wniosku, iż autor cierpi na obsesję, tudzież jest przesadnym wrażliwcem. Jeśli nie pomyśleliście tak do tej pory, to takowa refleksja może Wam teraz w głowach zakołatać. Powyższe akapity wrzućcie jednak w nawias lżejszej konwencji, bo dopiero ten jest śmiertelnie poważny. Należę do podgatunku okularników z rodzaju krótkowzrocznych. Mniej więcej od czasów gimnazjum moim nieodłącznym towarzyszem seansów są więc bryle. Co prawda niespecjalnie grube, a całkiem wygodne i stylowe. Najważniejsze jednak, żeby były czyste. Nieskazitelnie czyste. Każda smuga, pyłek, plamka, odcisk, czy ryska przyprawia mnie o palpitacje serca.
źródło: materiały prasowe
Metodą prób i błędów znalazłem w końcu odpowiedni materiał, który czyści i wchłania najlepiej. Potrafię nim pucować okulary przez bite dwadzieścia minut. Do cholernej perfekcji. Z podobną uwagą traktuję także okulary 3D. Muszą być idealne. Mierziło mnie kiedy kupowałem nową parę, a ta okazywała się porysowana i spalcowana. Parę razy zgłaszałem wymianę, aż w końcu trafiłem na takie, które spełniły moje standardy. Od tego czasu zabieram je ze sobą, co niewiele ma wspólnego z oszczędnością paru złotych, a wszystko z komfortem oglądania do jakiego nawykłem.

Przewijanie w trakcie

Rozumiem, iż istnieje zjawisko przeskakiwania scen, przewijania odcinka do przodu, aby pominąć nielubiany wątek, łatwo przewidywalny motyw, albo zmieścić się w czasie, który z gumy przecież nie jest. Szczególnie kiedy życie wymaga od nas i innych zobowiązań, albo serial wcale nie taki pasjonujący. Co wyrażałem już jednak kilka razy, nie akceptuję i nie pochwalam takiego zachowania. Szanuję jak najbardziej, bo bywa drobne i nieszkodliwe, ale ostatecznie jest nie fair wobec dzieła, jakiekolwiek by ono nie było. Albo wszystko, albo nic. To jak czytanie artykułu po nagłówkach. I mi się zdarza, ale wiem, że wówczas nie mam prawa do opinii. Co wartościowym podejściem nie jest i uważam je za dziwną praktykę. Zły nawyk, bo czasem dzieje się tak automatycznie.
źródło: materiały prasowe
Nieco odbiegłem jednak od tematu. Już wracam. Inna, acz powiązana sprawa to bowiem przewijanie wstecz - jeszcze podczas odcinka lub filmu. Może to znacie. Jest świetna scena, zabawna, epicka, wyjątkowo piękna i udana, więc od razu klikacie, żeby obejrzeć ją jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze… Aż tworzy się osobliwa pętla, która na kilka minut zawiesza czasoprzestrzeń. Tworzy się w ten sposób zamknięte dzieło artystyczne, aż w końcu z żalem puszczacie suwak i oglądacie dalej, ale przez krótką chwilę całość wydaje się odkształcona. To tak zwane wybicie z rytmu. Też dziwny nawyk.

Najlepsze na końcu

Załóżmy, że macie akurat na tapecie kilka odcinków oglądanych na bieżąco seriali. Według jakiegoś klucza – bo zakładam, że nie przypadkowo - ustalacie więc kolejność oglądania. Może to być data premiery, poziom uwielbienia, albo nawet kolejność alfabetyczna. U mnie takową hierarchię stanowi jakość. Z reguły oglądam więc od teoretycznie najgorszego tytułu do najlepszego. Co ma sens, żeby eskalować doznania, przebijać oczekiwania i kończyć zawsze z wysokiej noty. Dlaczego więc jest to osobliwe? Bo w praktyce kończy się tak, że te dobre i wartościowe seriale wciąż odkładane są na później. A to coś wypadnie, a to się przyśnie i następnego dnia trzeba proces powtarzać od nowa. Bo doszły kolejne pozycje, telewizja przecież nie śpi i nie czeka. Nie dzisiaj, kiedy jedyny w pełni wolny okres stanowią dwa ostatnie tygodnie roku. Stąd, drogie dzieci, biorą się kupki wstydu. Albo przynajmniej u mnie jest to jedna z kluczowych przyczyn.

Klątwa finałów i salutowanie

A to już nie tyle nawyk, co przesąd który uprzykrza mi życie. Nazwałem go „klątwą finałów”. Ambaras polega na tym, że nie mogę w spokoju obejrzeć zwieńczenia sezonu. W ostatnich dwóch latach udało mi się tylko z Penny Dreadful. Nie ściemniam, zawsze coś wypada. Ktoś przyjdzie i przeszkodzi. Ktoś dzwoni i trzeba odpowiedzieć. O czymś ważnym nagle sobie przypominam. Pies alarmuje, że trzeba go wypuścić, albo zrobi się niesanitarnie. Kot zgłasza, że miska pusta itd., itp. Próbowałem różnych sztuczek, m.in. oglądania późno w nocy. Wtedy zdarzały mi się awarie technologii (niewytłumaczone zawieszanie się) a nawet brak prądu. W rzeczy samej, sprawa dla Scully i Muldera.
źródło: materiały prasowe
Jak babcię kocham, w momencie pisania dokładnie tych powyższych słów wyskoczył mi tzw. blue screen. Pierwszy od nie pamiętam kiedy! Nie wywołuj wilka z lasu? To jak potwierdzenie rzeczonej sprawy, albo dowód siły umysłu, która potrafi urzeczywistniać własne przekonania. Czy sami doświadczacie lub doświadczyliście takich zjawisk paranormalnych? Wracając do tematu, kiedy już udaje mi się zaś dobrnąć do końca i ekranem włada plansza z napisami, to mam dziwny zwyczaj zasalutowania. Nie mam zielonego pojęcia skąd się wziął, gest wykonuję najczęściej podświadomie i czasem łapię się na tym, że muszę wtedy wyjątkowo głupio wyglądać. Podejrzewam jednak, że to wyraz uznania. Czasem bowiem zdarza mi się też zaklaskać, a to już ewidentny znak afirmacji. Uwielbienia dla popkultury. Jakakolwiek bowiem domniemana klątwa by mnie nie prześladowała, albo dziwaczny rytuał rzucał kłody pod nogi, to oglądam dalej. I koniec końców, o to w tym wszystkim chodzi.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj