Serbuan maut oraz The Raid 2: Berandal to filmy, które są na pewno znane wielbicielom kina akcji i kina kopanego, a inni mogli o nich słyszeć, bo przez te lata od premiery często się o nich mówi w samych superlatywach. A nic tego nie zapowiadało, że będzie to coś więcej, niż po prostu dobre kino wykorzystujące sztuki walki do tworzenia rozrywki. Wszystko się zmieniło wraz ze światową premierą na festiwalu w Toronto w 2011 roku. Recenzje były bardzo entuzjastyczne i pojawiały się głosy, że to najlepszy film akcji dekady. Gdy zadebiutował sequel, opinie krytyków szły dalej - mówiono, że to najlepszy film akcji w historii i koniec kropka. Osoby niezaznajomione z fenomenem tych - nazwijmy to wprost - arcydzieł gatunku - mogą być zaskoczeni i nie do końca rozumieć zachwytu. Czemu ten film tak działa na widzów? Gareth Evans, czyli walijski reżyser pracujący w Indonezji, bierze stylistykę kina kopanego, by wyciągać z niej rozrywkę na maksymalnym poziomie. Pierwszy film ma fabułę wręcz pretekstową, która wydaje się jedynie pozwalać na pokazywanie tego, co wywołuje emocje i pompuje adrenalinę. Nie ma w sobie nic szczególnie też oryginalnego, bo zamknięcie opowieści w ramach jakiegoś jednego miejsca, było na wszelkie sposoby wałkowane. W tym jednak jest coś więcej i w tym leży siła, bo Evans tworzy klimat ciągłego zagrożenia niczym z dobrego horroru i sprawia, że każda walka ma jakiś cel fabularny i do czegoś prowadzi. Nie jest obijanie sobie twarzy dla samego obijania. To jest pełny napięcia, ciągły i energetyczny bój o życie. Coś, czego wiele filmów nie jest w stanie osiągnąć i wciska sekwencje bójek, strzelanin i pościgów dla samej formalności. Evans jest reżyserem, który perfekcyjnie podchodzi do realizacji scen akcji. Wszystko zaczyna się od miesięcy treningu obsady, która ćwiczy wypracowaną choreografię, by potem na planie zrobić to idealnie i efektywnie. Raid bierze to, co kino kopane wypracowało najlepszego i wnosi to na nowy poziom poprzez szaloną choreografię walk, wykorzystanie niekonwencjonalnych pomysłów realizacyjnych oraz poprzez kwestie techniczne. Wszystko bowiem jest kręcone kamerą z ręki na stabilizatorze, czyli operator cały czas powoli śledzi walczących w odpowiednim oddaleniu. Dlatego też doskonale widzimy kto się bije, jak zadaje ciosy i jakie jest to efektowne. Nie ma cięć co dwie sekundy, jak w najgorszych przedstawicielach gatunku z Hollywood (patrzę tu na Taken 3), a jest tworzenie widowiska w oparciu o umiejętności i ciężką pracę. Evans potrafi nadać walkom charakteru, wyjątkową intensywność oraz poziom efektowności, który daje odbiorcy do zrozumienia, że obcuje z czymś, czego na ekranie w takiej formie nie było. Z prostej koncepcji wyciąga sceny akcji wznoszone na poziom niespotykany w tym gatunku. Perfekcja zabójczego tańca jest podsycana przez wysoki poziom brutalności, dynamikę ciosów (swoje robi też fakt, że indonezyjskiej sztuki walki Pencak Silat wcześniej nie pokazywano na ekranie w takiej formie) i ciągle rosnący czynnik "wow". Wynika to z tego, że choreografia oraz popisy aktorów wprowadzają w zdumienie i zachwyt, bo mamy świadomość, że na swój sposób jest coś nowego. Coś, co jest niezwykle efektowne, dynamiczne, szalone, satysfakcjonujące i zarazem klimatyczne. Nie jest to coś nowatorskiego, bo pomimo świetnej pracy kamery, świeżych pomysłów w choreografii i wyjątkowej intensywności pojedynków, to wszystko jest ewolucją, nie rewolucją. Tego typu styl został pokazany choćby przez Tony'ego Jaa w tajskim Ong Bak, który Evans i spółka biorą, rozwijają i kształtują. To jest kolejny krok na poziomie tego, jak tworzyć walki brutalne, realistyczne (na tyle, by widz w niej uwierzy, choć do prawdziwego realizmu im daleko) i zarazem coraz bardziej efektowne. W tym aspekcie nie ma znaczenia, czy film ogółem jest dobry, zły czy nudny, bo całokształt przestaje być istotny. Intensywność sposobu kręcenia walk w taki, a nie inny sposób, nadaje temu dynamiki, jakiej wcześniej w taki sposób nie pokazywano. W choreografii są pomysły, jakich wcześniej nie wymyślono na takim poziomie, a ona sama musiała być dopasowana pod indonezyjską sztukę walki. Raid 2 wpisał się w trend sequeli, dając więcej i mocniej. Tylko że w przypadku oznacza to wzniesienie kina akcji na jeszcze wyższy poziom, który ma multum scen wywołujących zachwyt. Tu nie chodzi nawet o rozkładanie na czynniki pierwsze scen walk, techniki zadawanych ciosów czy innych detali, bo większość widzów na to nie zwraca uwagi. Wydaje się, że odbiorca w kinie akcji chce scen walk, pościgów i strzelanin, które nie tylko są efektowne, ale niosą ze sobą dawkę emocji. Dzięki temu są na tak wysokim poziomie. A mówię cały czas o scenach mających nadać mu rozrywkowego charakteru. A przecież obok tego mamy rozbudowaną fabułę gangsterską, która wchodzi na wyższe rejony, nadając temu wszystkiego sensu, jakiejś głębi i charakteru. Druga część to nie jest już tylko pretekst do bójek i przelewanie krwi. To film z dobrze rozpisaną wciągającą fabułą i z ciekawie rozłożonymi akcentami. Coś, co ma emocje, sens i stara się być czymś więcej niż pretekstem. Coś, czego prawie żadne kino akcji nie ma, bo nikt nie chce wychodzić ponad banały i schematy. Za każdym razem, jak oglądamy którąś część serii Raid, łapię się, że w pewnych momentach mimowolnie rzucam soczyste "wow" czy inne mniej cenzuralne słowa. Nie trzeba lubić kina kopanego czy znać się na detalach realizacji kina akcji, by docenić wybitny poziom tworzenia tych filmów. A wspomniane przeze mnie niekonwencjonalne pomysły nie są tylko obecne w walkach. Moją ulubioną sekwencją jest pościg samochodowy z drugiej części, kręcony na jednym ujęciu, gdzie przechodzimy z jednego auta do drugiego kilkanaście metrów za nim. Jak to zrobili? Otóż trzech operatorów w trakcie kręcenia ujęcia podawało sobie kamerę... jeden był w aucie obok dwóch samochodów, drugi udawał fotel w pojeździe z tyłu, a trzeci był przymocowany z boku do drzwi. Niby coś banalnego, ale niekonwencjonalne podejście nadaje temu wyrazu. Dlatego też nie dziwię się, że Hollywood jest pod tak gigantycznym wrażeniem. Przez lata obserwuję, jak powoli obie części serii Raid mają wpływ na Hollywood. Można znaleźć wiele wywiadów z aktorami czy reżyserami, którzy mówią: chcemy kręcić jak w Raid. Tutaj nasuwa mi się jedno porównanie. Podobny szum w Hollywood wywołał... Bruce Lee swoim Wejściem smoka. Przez premierą tego klasyka nie było czegoś takiego, jak kino akcji czy kino kopane. Dzięki niemu Zachód zobaczył, że można inaczej, lepiej i ciekawiej. Sprawił, że choreografia zwykłych bójek musiała być przemyślana, by nie wyglądać jak z komedii (westerny z lat 50. i 60. to często pokazują, jak sztucznie i nierealnie do tego podchodzono). Filmowcy zdali sobie sprawę, że chcą mieć takie narzędzie tworzenia rozrywki. A przecież bójki czy sztuki walki to nie jest domena tylko kina kopanego. Są one częścią kina bez względu na gatunek i nikt już tego nie łączy tylko z jednym, jak na początku za czasów Bruce'a Lee. Wówczas początki wprowadzania tego do Hollywood były nieśmiałe, trochę niezdarne, ale czasem zapoczątkowało coś własnego, coś, co stworzyło takie legendy jak Schwarzenegger, Willis, Van Damme, Seagal czy Stallone. A ten ostatni otwarcie mówił, że jest zachwycony indonezyjskim Raidem i według niego ten film podniósł poprzeczkę gatunku. Chciał nawet coś takiego osiągnąć w The Expendables 3, ale... no cóż, nie wyszło zgodnie z planem, a błędy zostały popełnione. Co nie oznacza, że nie wróci do koncepcji i zatrudnienia aktorów z Indonezji, tak jak wówczas chciał. To taki przykład początkowej niezdarności w inspirowaniu się Raidem. A to był 2013 rok, więc niedługo po premierze pierwszej części. Efekt Raid staje się z każdym rokiem coraz bardziej odczuwalny z uwagi na... braci Russo i Kinowego Uniwersum Marvela. Wydaje mi się, że to ich otwarte słowa o inspirowaniu się hitem z Indonezji przy walkach w filmie Captain America: The Winter Soldier były ważnym punktem przełomowym. W końcu skoro największa superprodukcja roku może się inspirować, to czemu inni nie mają podejmować prób? Wiemy przecież, że aby coś się przebiło do Hollywood, ktoś musi odnieść z tym sukces w amerykańskim filmie. Ktoś musi podjąć się eksperymentu i pokazać, że tak można. Bo sama inspiracja oryginałem jest ważna, ale nigdy ona pójdzie krok dalej,
- Uwielbiamy The Raid. Ten film miał na nas wielki wpływ. Kochamy taki energetyczny styl pokazywania walki na ekranie. Nasi kaskaderzy najpierw opracowywali choreografię walk, potem ją kręcili i nam pokazywali. Potem wracali i ją poprawiali po naszych sugestiach. To proces, który rozwijał się przez wiele miesięcy. Była to dla nas wielka frajda, aby każdą taką sceną dopracować i upewnić się, że jest unikalna - mówił Anthony Russo podczas promocji Zimowego żołnierza.
Było widać w formie kreacji choreografii i dynamiki walk Kapitana Ameryki z Zimowym żołnierzem i innymi przeciwnikami, że było to coś innego, niż Hollywood nam pokazywało. Te sekwencje nigdy realizacyjnie nie były na poziomie Raidów, bo inspiracje nie sięgały aż tak daleko, ale to był kolejny krok, pokazujący dobry wpływ tych filmów na Hollywood. A przecież mamy kolejne przykłady na czele z serialem Daredevil i sceną walki w korytarzu, o której rozmawiało się miesiącami. Za choreografię w tym serialu odpowiadał kaskader, który pracował z braćmi Russo przy Zimowym żołnierzuPhilip J Silvera, który nie pracował przy żadnej innej produkcji Netflixa. To właśnie on oraz showrunner Steven S. DeKnight otwarcie mówili, że inspiracją przy walkach był właśnie The Raid, co kontynuowano w 2. sezonie. W pewnym sensie można byłoby powiedzieć, że John Wick też nie mógłby powstać i odnieść sukcesu, gdyby nie odczuwalny wpływ między innymi także i filmów z Indonezji, choć nie tylko (w recenzjach w USA nawet do tego nawiązywano). Chad Stahelski i David Leitch pracowali przy tym ze swoją grupą kaskaderów 87 Eleven, którą założyli w 1997 roku. Obaj więc też byli kaskaderami i w Johnie Wicku wypracowali własny styl kreowania akcji, który wydaje się trochę wychodzić od Gun-Fu reżysera Johna Woo, trochę czerpie z Hongkongu, ale też czuć inspirację Raidem. Przede wszystkim we wszelkich walkach, które są kręcone w podobnym stylu - doskonale widzimy kto, co i jak to robi (w tym przypadku Keanu Reeves), wszystko jest intensywne i dynamiczne. Dobra praca kamery i zabawa w iluzję długich ujęć jest też odczuwalna w filmie Leitcha Atomic Blonde, który oferuje brutalną walkę na klatce schodowej. A Stahelski idzie krok dalej... W John Wick 3: Parabellum zobaczymy dwie największe gwiazdy indonezyjskiej serii - Yahana Ruhiana (także choreograf Raidów) oraz Cecepa Arifa Rahmana (przeciwnik Iko Uwaisa z dwójki, walczyli w kuchni). I możemy być pewni, że efekt Raid w tym filmie będzie odczuwalny jeszcze bardziej, bo z podejściem Stahelskiego oraz pomysłami mistrzów Pencak Silata, dostaniemy coś, czego w hollywoodzkim filmie akcji jeszcze nie było. Przeczuwam, że tak właśnie będzie, bo w każdym projekcie panów z Raidów, mają oni wpływ na to, jak realizowane są walki. Byłoby dziwne, gdyby Stahelski nie otworzył się na nowe rozwiązania. A przecież czerpanie z Raidów to też własnie zapraszanie gwiazd i reżysera do Hollywood. Iko Uwais zaczął nieśmiało od kopania tyłków kosmitom w Beyond Skyline, a już zaraz dostaniemy go w głównej roli obok Marka Wahlberga w Mile 22. Filmu, który powstał właśnie przez efekt Raid i którego reżyser Peter Berg otwarcie mówi o tym, jak wielką inspiracją jest dla niego hit z Indonezji. Chciał pracować z Uwaisem, by pobawić się wykorzystaniem takich walk na ekranie. Dlatego Uwais i inni kaskader z Indonezji odpowiadają za wymyślenie wszystkich scen akcji. Netflix tutaj idzie za ciosem i Iko Uwais robi oparty na jego choreografii serial Wu Assassins, a Gareth Evans debiutuje w Hollywood netflixowym thrillerem Apostle, by - podobno - zaraz zająć się brutalnym komiksowym filmem akcji Deathstroke. A przecież mamy jeszcze Joe Taslim, który pokazywał swoje umiejętności w Fast and Furious 6. Wzięto go, bo ktoś zachwycił się jego osobą własnie w tamtym filmie. Takim smaczkiem efektu Raid jest też występ gwiazd tej serii w filmie Star Wars: The Force Awakens. Zagrali piratów, którzy chcieli dopaść Hana Solo. Oczywiście jest to zbrodnia, że nikt nie wykorzystał szansy na stworzenie efektownych walk, ale sama ich obecność ma znaczenie, bo pokazuje, że najwięksi w Hollywood są fanami, inspirują się i odczuwają ten wpływ.
- Po prostu jestem fanem i nadarzyła się do tego okazja. Potrzebowaliśmy ludzi do tej sekwencji, w której fajnie byłoby zobaczyć, jak grupa ludzi ze sobą pracuje. Pomyślałem sobie, Ciekawe, czy ludzie z The Raid byliby dostępni? I ku mojemu zdziwieniu, byli skłonni zagrać i byli niesamowici. Przyjechali i wykonali kapitalną pracę - mówił J.J. Abrams w 2015 roku.
To dopiero kilka lat, ale z każdym rokiem czuję, że efekt Raid jest coraz bardziej dostrzegalny. I przeczuwam, że będzie to postępować dalej, aż kino akcji w Hollywood - te tradycyjnie - ma szansę stać się po prostu lepsze i będziemy dostawać coraz więcej dobrego kina na poziomie realizacyjnym Johna Wicka. A to też wszystko będzie odczuwalne w kolejnych wielkich superprodukcjach na czele z komiksowymi, w których sposób kręcenia akcji będzie ewoluować, a szalone pomysły realizacji nieprawdopodobnych scen walk ujęciu będą czymś, co będzie nas zachwycać. Tak jak wspomniałem, Wejście smoka zmieniło Hollywood i stworzyło gatunek kina akcji. Nie miało tutaj znaczenia, że nie był to najlepszy film Bruce'a Lee, ale to on miał ogromny wpływ na serca i umysły. Podobnie jest, z The Raid, który również nie jest najlepszym filmem gatunku, ale stał się fenomenem na mniejszą skalę niż klasyk z Lee. Moim zdaniem obecnie dokonuje ewolucji, nie rewolucji. Takiej, która ma szansę sprawić, że kino akcji może znowu znaleźć równowagę pomiędzy efektami komputerowymi, a popisami kaskaderskimi. Trend, który stara się popularyzować na gigantyczną skalę seria Mission: Impossible. Co ciekawe wielu dziennikarzy w recenzjach najnowszej części dostrzega intensywność realizacji walki w łazience na poziomie The Raid. Dostrzegam tutaj szansę tchnięcia nowego życia w gatunek na długie lata. Być może kiedyś The Raid będziemy wymienić jednym tchem z klasykiem Bruce'a Lee jako film, który ukształtował kino akcji. Najlepiej oddają sprawę słowa Chada Stahelskiego, który mówi z perspektywy kaskadera o podejściu reżyserów nie znających się na walkach. Według niego często mówią: chcemy walk jak w The Raid. I to byłoby dobre dla każdego wielbiciela filmów akcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj