W latach 90. nie każdy miał talerz satelitarny lub kablówkę, o internecie nie wspominając. Nadal jednak istniała możliwość uczestniczenia w świecie rozrywkowym klasy a, b lub c, wszak polaryzacja na rynku telewizyjnym była w tym segmencie bardzo silna. I tak oto mieliśmy „Disco Relax”, „Lalamido”, „Muzyczną Jedynkę”, „Halo!Gramy”, „Dżanę Top” itp. Najbardziej uniwersalnym i paradoksalnie awangardowym programem była jednak lista trzydziestu najpopularniejszych w danym tygodniu utworów – „30 ton – lista, lista – lista przebojów”. Wyobraźcie sobie program, w którym prowadzącym jest głos. Nie byłoby w tym w sumie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mówimy o połowie lat 90., kiedy to w telewizji królowali grzeczni prezenterzy w garniturach. Dodatkowo posiadacz owego głosu mówił tak szybko, że można było pomylić jego charakterystyczny bas z sopranem (im szybciej, tym wyżej, niby normalka, ale dałem się nabrać i w roli gospodarza-widmo wyobrażałem sobie raczej kogoś wyglądającego niczym Elton John w klipie do piosenki „Sacrifice”, aniżeli czarnobrewego dyrektora Kozuba z „Klanu”). Do tego szalona oprawa graficzna, informacje na temat artystów krzyżujące się z ciekawostkami „od czapy” (źródło – „Encyklopedia 30 Ton”, z której można było dowiedzieć się m.in., czym są „przewód elektryczny”, „przezmianki” i „przeżuwanie”), kalendarium urodzin gwiazd oraz ważnych wydarzeń na świecie, imieninowe wierszyki („Całuski, cukierki, ciasteczka”), konkursy, info o koncertach, nowościach płytowych oraz numerach „jeden” w regionalnych rozgłośniach radiowych i sklepach muzycznych. Do tego trzydzieści teledysków (czasem samych utworów okraszonych okładką płyty), trwających około dwudziestu sekund i poprzedzonych poczekalnią (od miejsca 50. do 31.) oraz wywiady z artystami. Jeśli jednak ktoś spodziewał się nudnych wynurzeń o nowym albumie bądź początkach przygody muzycznej, mógł spokojnie przełączyć na inny kanał. Muzycy bowiem często podejmowali niestandardowe tematy i tak oto Małgorzata Ostrowska opowiadała telewidzom o subkulturach młodzieżowych, członkowie grupy Blenders o miejskich sportach, a zespół Lady Pank o przystankach ze swojego życia.
zrzut ekranu
Wsiadasz na rollercoaster, zakładają Ci specjalne okulary, w których widzisz wideoklipy. Kolejka rusza i w tym momencie automatycznie zwiększa się tempo przekazywanych danych. Ty jednak nie tracisz nic z wrażeń audiowizualnych, a co ważniejsze, po prawie półgodzinnej jeździe masz ochotę na więcej. Dyrektor wesołego miasteczka – Walter Chełstowski (spiritus movens m.in. Festiwalu w Jarocinie), osoba odpowiedzialna za pracę urządzeń znajdujących się na jego terenie i specjalistka od BHP – Anna Hernik-Solarska (siła redakcyjno-wydawcza programu do kwietnia 2001 roku), zamaskowany wodzirej – Dariusz Odija (ujawniony w drugim akapicie za sprawą jednej ze swoich aktorskich inkarnacji). Początkowo miasteczko otwarte było w piątek, ale potem dzień otwarcia zmieniono na niedzielę. Tak pokrótce można by opisać „30 Ton” – listę, która zaskakiwała różnorodnością repertuaru (od A*Teens po Leonarda Cohena) i nowatorską formą podawania odbiorcom informacji na temat tego, co w popkulturalnej trawie piszczy. Co było zatem przyczyną oficjalnego zamknięcia tego rozrywkowego kompleksu po 15 latach istnienia? Chyba fakt, że powoli każdy mógł już samemu budować własne wesołe miasteczka zwane „playlistami” (zeitgeist!). Wystarczyło jedno kliknięcie i – cytując grupę Simply Red – „pleasure at the fairground on the way”. Skończyły się czasy, kiedy to pani Anna musiała wertować setki faxów i wykonywać podobną liczbę telefonów do lokalnych stacji radiowych oraz sklepów muzycznych, by z informacji o najpopularniejszych singlach w eterze oraz najlepiej sprzedających się albumach utworzyć cotygodniowe notowanie (to była dopiero mrówcza praca, za którą ja i wielu reprezentantów mojego pokolenia jesteśmy pani Ani oraz całej ekipie bardzo wdzięczni)! Naszej bohaterce pomagał w tym program komputerowy – algorytm, po umieszczeniu przez nią w magicznej cyfrowej skrzynce wszystkich danych, wyrzucał finalny produkt w postaci trzydziestki utworów, do których teledyski oglądaliśmy na antenie TVP 2 (opowiadała o tym w jednym z wywiadów).
zrzut ekranu
Świat się zmienił i dobrze. Nawet taki „boomer po trzydziestce” jak ja cieszy się, że nie musi już tydzień czekać na klip ulubionego artysty. Dobre wspomnienia po „30 Tonach” pozostaną jednak na zawsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj