Starcie PlayStation 5 oraz Xboxa Series X nie będzie klasyczną wojną konsol znaną z poprzednich lat. Tym razem stawka jest o wiele wyższa, będziemy świadkami starcia światów dwóch skrajnych wartości – wolności wyboru oraz ekskluzywności. Sony okopie się na swojej pozycji lidera i spróbuje po raz kolejny pokonać rywala przy wykorzystaniu sprawdzonych metod. Z kolei Microsoft otworzy się na społeczność graczy, aby zaszczepić w nas myśl, że przyjemność z grania nie ma nic wspólnego z użytkowaną platformą. Wstępne przewidywania nie pozostawiają żadnych złudzeń – rywalizacja dziewiątej generacji będzie przypominać starcie Dawida z Goliatem. Przy czym w tej wersji opowieści Dawid może nie podołać gigantowi. Według analityków Digitimes PS5 przy dobrze poprowadzonej kampanii marketingowej prawdopodobnie ustanowi historyczny rekord i zapracuje na tytuł najlepiej sprzedającej się konsoli Sony, dystansując zarówno swojego bezpośredniego poprzednika, jak i niedoścignioną PS2. Szacuje się, że po pięciu latach zaciętej walki PS5 może przyciągnąć do siebie 170-milionowy rząd dusz, a Xbox Series X skusi jedynie 50 milionów graczy. To oczywiście wyłącznie przewidywania branżowych ekspertów, które mogą solidnie rozminąć się z rzeczywistością. Aby przełamać impas, Microsoft musiałby pójść w ślady biblijnego Dawida i znaleźć jakiś sprytny sposób na pobicie faworyta tego starcia. I wiele wskazuje na to, że amerykańska korporacja ma pomysł, jak przechytrzyć i pokonać Sony.

Jak cię widzą, tak cię cenią

Mimo iż obie nadchodzące konsole będą napędzane podzespołami AMD wykonanymi w tej samej architekturze, o tym, która z nich okaże się popularniejsza, zadecyduje to, która wizja świata gamingu przekona do siebie szersze grono odbiorców. A trzeba przyznać, że pod względem podejścia do graczy obie firmy diametralnie się od siebie różnią. Sony jako gamingowy hegemon nie chce zmieniać zwycięskiej strategii, zaś Microsoft robi wszystko, aby wyjść na technologicznego innowatora, który nie musi oglądać się na konkurencję, bo tworzy platformę o zgoła odmiennym charakterze. Sony uległo już na jednym polu – komunikacja korporacji z klientami na tle poczynań Microsoftu wypada co najwyżej przeciętnie. Ale nużący sposób prowadzenia konferencji przedpremierowych i zwlekanie z upublicznianiem informacji o PS5 to nie powód, aby gracze odwrócili się od marki PlayStation.

Jedna konsola, by rządzić gamingiem

Dziś Sony pod pewnymi względami funkcjonuje na podobnej zasadzie co Apple; dla włodarzy działu PlayStation ekskluzywność wydaje się najwyższą wartością. Firmie nie zależy na integracji z innymi platformami, chce samotne podążać przez świat gamingu zarówno w kontekście sprzętowym, jak i programowym. Sony długo ociągało się z zapowiedzią wstecznej kompatybilności PS5, a kiedy już ją ogłoszono, okazało się, że ta obejmie wyłącznie jedną generację. Korporacja poinformowała, że przetestowała setki najpopularniejszych gier, a w nadchodzących miesiącach przetestuje tysiące następnych, aby mieć pewność, że odpalimy je na PS5 bez żadnych problemów. Podobno na konsoli uruchomimy znakomitą większość tytułów z PS4. Niestety, o graniu w starsze tytuły z ery PSX, PS2 oraz PS3 prawdopodobnie możemy tylko pomarzyć. W tym miejscu warto zauważyć, że po przeskoku na kolejną PS5 większość z nas będzie mogła odłożyć stare pady do szafy. Konsola dogada się co prawda z DualShockiem 4, ale wyłącznie w zakresie obsługi gier z PS4. W tytuły na PS5 nie pogramy sobie tym sprzętem. I niby nie jest to nowa praktyka w obozie Sony, ale niesmak pozostaje. Bo skoro nie istnieją powody programistyczne, dla których DualShock 4 nie byłby kompatybilny z PS5, to dlaczego firma miałaby zmuszać nas do przesiadki na DualSense’a? Oficjalne stanowisko korporacji brzmi następująco – Sony chce zapewnić nam najwyższą jakość rozgrywki, a ta nierozerwalnie wiąże się z możliwościami, jakie stwarza przeprojektowany pad. I być może byłbym w stanie uwierzyć w to tłumaczenie, gdyby nie fakt, że specjalistyczne kontrolery z poprzedniej generacji (np. arcade sticki) będą kompatybilne z grami na PS5. Dlaczego nie pozostawiono w rękach graczy decyzji o tym, czy będą korzystać z DualShocków 4 z nową konsolą, skoro ta nie ma problemu z ich rozpoznaniem i obsługą? Nie wiem. Szczerze cieszę się, że Sony tak bardzo wierzy w potencjał DualSensa. Odświeżenie wyglądu i funkcji kontrolera to ważny krok na drodze ewolucji PlayStation, zwłaszcza że DualSense prawdopodobnie będzie znacznie lepiej leżeć w dłoniach niż jego poprzednik. Ale odcinanie użytkowników od starych padów nie jest prokonsumenckim działaniem. Postęp postępem, jednak nie oszukujmy się – tytuły multiplatformowe nadal będą pojawiać się na rynku, a gracze z innych platform będą rywalizować z użytkownikami PS5 jak równy z równym, na kontrolerach pozbawionych funkcji DualSensa. Prawdopodobnie powstanie również multum gier na PS5, które z powodzeniem moglibyśmy rozgrywać nie tylko na DualShocku 4, ale także na padach z epoki PSX-a.
Źródło: Sony
W kolejnej generacji Japończycy z dużą dozą prawdopodobieństwa będą ponownie eksploatować tytuły na wyłączność i wydawać fortunę, aby wyróżnić się na tle konkurencji przede wszystkim grami, do których inni nie mają dostępu. To znak rozpoznawczy PlayStation, ważny element na drodze do budowania marki o ekskluzywnym charakterze. Ograniczona wsteczna kompatybilność, odcinanie się od starszych akcesoriów i stawianie na tytuły dostępne wyłącznie na jednym sprzęcie. Oto Sony w całej swojej okazałości, firma budująca swoją pozycję rynkową dokładnie w ten sam sposób co Apple. Nie oglądając się na trendy, urządzenia konkurencji oraz w przeszłość. Ktoś mógłby powiedzieć, że Sony zerwało z tym wizerunkiem, wypuszczając takie hity jak Death Stranding czy Horizon Zero Dawn na peceta, jednak moim zdaniem był to jedynie sprytny ruch marketingowy, a nie zmiana korporacyjnej polityki. Ci, którzy najbardziej chcieli zagrać we wspomniane tytuły, już dawno to zrobili, a wypuszczenie ich komputerowych edycji to flirt nawiązany z pecetowcami na przełomie generacji. Sony doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wielu graczy dopiero w momencie debiutu drugiej serii kart graficznych NVIDIA RTX będzie na poważnie zastanawiało się nad wejściem do świata ray tracingu. Wypuszczając na pecety topowe gry z PS4 w 2020 roku firma chce skłonić niezdecydowanych do przesiadki z komputerów na konsolę. Jedną, konkretną konsolę. Pojawienie się Death Stranding i Horizon: Zero Dawn na pecetach nie jest otwarciem się Sony na nową platformę. To forma zachęty do przejścia do obozu PlayStation. Japońska korporacja po mistrzowsku zagrywa swoim ekskluzywnym wizerunkiem i jeśli Microsoft nie znajdzie skutecznego sposobu, aby umniejszyć PS5 w oczach odbiorców, Sony po raz kolejny wygra wojnę konsol.

Liczą się gry, platforma jest tylko narzędziem

Zgoła odmienny pomysł na przyszłość konsolowego gamingu mają przedstawiciele Microsoftu. Z jednej strony wyżyłowali podzespoły AMD do granic możliwości i na papierze Xbox Series X będzie wydajniejszy niż PS5, z drugiej zaś firma nie zdradza przywiązania do jednej platformy, jest znacznie bardziej otwarta na eksperymenty niż jej rynkowy rywal. Zespół Microsoftu nie boi się sięgać w przeszłość, dlatego Series X będzie wstecznie kompatybilna ze wszystkimi poprzednimi generacjami. Odpalimy na niej tytuły z Xboxa One, a także te z pierwszego Xboxa oraz Xboxa 360, które działały na linii One. Jedynie gry na Kinecta trafią na cenzurowane, gdyż Series X nie dogada się z  porzuconym kontrolerem ruchowym Microsoftu. Amerykańska korporacja ma w tym względzie o wiele łatwiejsze zadanie niż Sony, w końcu do produkcji PS3 wykorzystano procesor Cella, dość problematyczny w emulacji. Ale graczy nie interesuje to, dlaczego jedna konsola pozwala na więcej niż inna. Liczy się efekt końcowy. A na tym nie koniec, wszak zapowiedziano, że wsteczna kompatybilność w przypadku tego sprzętu nie dotyczy wyłącznie oprogramowania, Series X dogada się także z padami Xbox One, Xbox One Elite, Xbox Adaptive Controller czy SCUF. Stare kontrolery, na które niektórzy wydali majątek, będą w pełni funkcjonalne na nowej platformie. Dziewiąta generacja będzie także definitywnym pożegnaniem się z Xboxem rozumianym jako konsola. Microsoft przestawia się na serwis-usługę, jak wcześniej uczyniono to m.in. z pakietem Office. Firma na dobre zrezygnowała z wydawania gier na wyłączność na jedną platformę i tytuły „ekskluzywne”, w które zagramy na Xboksie Series X, będą dostępne również na komputerach z Windowsem.
Źródło: Microsoft
Microsoft zaprezentował również netfliksopodobną usługę Xbox Game Pass Ultimate, która w zamian za opłacanie comiesięcznej subskrypcji pozwoli grać w ulubione tytuły niemal na dowolnym urządzeniu. W ramach abonamentu otrzymamy nieograniczony dostęp do przeszło 100 tytułów, które odpalimy na konsoli oraz pececie, a od 15 września – również na urządzeniach z Androidem za pośrednictwem xCloud. Microsoft zintegrował subskrypcję z chmurowym serwisem streamingowym, aby przekonać nas, że nie musimy być uwiązani do jednej, konkretnej platformy. Niezależnie od tego, czy jesteś pecetowcem, konsolowcem czy graczem mobilnym, firma gotowa jest dostarczyć ci najlepsze i najpopularniejsze tytuły z portfolio Xboxa.

Starcie gamingowych tytanów

Podejście do dziewiątej generacji prezentowane przez obie korporacje jest tak odmienne, że ciężko na dobrą sprawę wyrokować, jak zakończy się ta walka. Bukmacherzy bez wahania postawiliby na Sony, ale Microsoft obrał taktykę wyłomu i próbuje na nowo zdefiniować sposób funkcjonowania branży. Na dobrą sprawę wszystko jest teraz w rękach zespołu Xboxa. Marka PlayStation ma tak mocno ugruntowaną pozycję, że Sony nie musi zbytnio się starać, aby wygrać kolejną wojnę w świecie gamingu. Z drugiej strony, jeśli strategia polegająca na otwarciu się na jak najszersze grono odbiorców oraz wypromowaniu xClouda spotka się ciepłym przyjęciem, Xbox będzie w stanie poważnie namieszać na rynku. Czy tak się stanie? O tym przekonamy się prawdopodobnie za kilkanaście miesięcy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj